Nowe taryfy ogłoszone przez Wielką Brytanię są bardziej restrykcyjne niż propozycje składane podczas brexitowych negocjacji.
DGP
Ogłoszone przez Departament Handlu Międzynarodowego stawki celne wskazują, że Wielka Brytania chce chronić swój rynek bardziej niż w propozycji z marca 2019 r. Wówczas bezcłowy import przewidziano dla 95 proc. linii taryfowych. Dziś to zaledwie ok. 40 proc., co oznacza, że w przypadku braku porozumienia handlowego z Unią Europejską firmy z kontynentu będą musiały liczyć się ze znacznym podrożeniem swoich towarów na wyspiarskim rynku.
– To utwardzenie stanowiska – wskazuje Łukasz Ambroziak, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) i Instytutu Ekonomiki, Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – Państwowego Instytutu Badawczego.
Brak porozumienia z UE poprawiłaby sytuację partnerów spoza wspólnoty, bo dla nich nowe stawki oznaczałyby w wielu przypadkach zmniejszenie opłat. – Zgodnie z efektem kreacji wraz ze wzrostem stawek handel między Unią a Wielką Brytanią stanie się mniej opłacalny i wzajemne obroty zmaleją. Ujawni się też efekt przesunięcia – brytyjscy odbiorcy będą poszukiwać innych źródeł dostaw – np. z USA – dodaje Łukasz Ambroziak.
Ogłoszenie taryf to wyraźny przytyk Londynu w stronę Brukseli. – Poza poukładaniem polityki celnej pod potrzeby brytyjskiej gospodarki czy zaanonsowania brytyjskiemu biznesowi, według jakich reguł przyjdzie mu działać, taryfy celne mają też być oznajmieniem światu, że można je skonstruować prościej i logiczniej niż w złożonej strukturze różnych interesów, jaką jest Unia Europejska – ocenia Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej. Jak dodaje, ma to zachęcić UE do pomyślnego zakończenia negocjacji z Wielką Brytanią porozumienia o wolnym handlu.
– Propozycja Londynu to część pozycji negocjacyjnej. Scenariusz dealu prowadziłby do obniżenia ceł na żywność i samochody – wskazuje dr Sonia Buchholtz, ekspertka ekonomiczna Konfederacji Lewiatan. Dodatkową formą presji są też rozmowy Brytyjczyków z Amerykanami na temat strefy wolnego handlu – jeśli doszłoby tu do porozumienia, bez jednoczesnego dealu z UE, firmy zza oceanu mogłyby przejąć znaczną część brytyjskiego rynku.
Jeśli nie udałoby się uzyskać osobnego porozumienia z Unią, auta sprowadzane z Europy zamiast dotychczasowej zerowej stawki musiałyby zostać obciążone 10-proc. cłem. Jak wyliczyło brytyjskie Stowarzyszenie Producentów i Handlowców Motoryzacyjnych (SMMT), samochody z Europy wchodzące na brytyjski rynek przeciętnie podrożałyby o 1500 funtów. Najbardziej ucierpią na tym producenci z Niemiec, skąd najchętniej sprowadzano auta na Wyspy.
Wysokie cła na samochody to też odwet Londynu za to, że część koncernów nie zdecydowała się po brexicie inwestować w kraju.
Przejście na wskazane taryfy celne mogłoby oznaczać też utrudnienia dla polskich firm z branży motoryzacyjnej. – Ponad 20 proc. komponentów wyprodukowanych w państwach Grupy Wyszehradzkiej trafia do Wielkiej Brytanii. Jakiekolwiek perturbacje związane z wprowadzeniem ceł odbiją się na polskich zakładach – wskazuje Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.
Skutki odczują też inne branże. – Do Wielkiej Brytanii w 2019 r. szło ok. 6 proc. całego naszego eksportu o wartości ponad 14 mld euro. Sektor rolno-spożywczy to jedna piąta. Według wyliczeń PIE na podstawie stawek z marca 2019 r. polski eksport zmniejszyłby się o 1,8 mld zł. Obecna propozycja Londynu zwiększyłaby tę kwotę. Nasi producenci eksportujący na Wyspy konkurują przede wszystkim ceną. Dlatego nawet niewielkie wahania w zakresie ceł mogą osłabić ich atrakcyjność – ocenia Łukasz Ambroziak.
Z drugiej strony, taryfy nie zamkną całkowicie tamtejszego rynku. – W przypadku żywności jest praktycznie pewne, że nie da się zastąpić dóbr unijnych tymi z innych części świata ani tym bardziej rodzimą produkcją. Może się więc okazać, że Brytyjczycy nadal najwięcej będą konsumować dóbr z kontynentu, ale staną się one droższe – stwierdza ekspertka Konfederacji Lewiatan. Jej zdaniem w obliczu ceł polskie firmy nie muszą stać na straconej pozycji także w innych segmentach. – Swoistą szansę mogą stanowić rynki, których Wielka Brytania nie uznaje za strategiczne i obniża cła – np. AGD, farby, produkty higieniczne i kosmetyczne czy leki. Tu Polska ma już przetarty szlak jako producent i eksporter. Warto to wykorzystać. Może się jednak stać tak, że obniżka ceł zostanie zjedzona przez kurs waluty – spekuluje.