Reset kampanii wyborczej zamiast rozstrzygnięcia 10 maja. PiS liczy straty po przesunięciu głosowania
Kompromis, do jakiego po długich bojach doszli liderzy PiS i Porozumienia: Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin, to uniknięcie katastrofy wskutek legislacyjnego „zakiwania” się obozu rządzącego.
Zdecydowano się na unieważnienie wyborów. W uproszczeniu plan zakłada, że elekcja odbywa się 10 maja, ale jedynie na papierze – lokale wyborcze zapewne nie będą otwarte, komisje nie będą pracować (i tak brakuje ludzi), nikt też nie dostarczy nam pakietów wyborczych do skrzynek pocztowych. Następnie PKW przygotuje obwieszczenie o wyniku głosowania, które otrzyma Sąd Najwyższy (SN). Ten nie będzie miał innego wyjścia jak stwierdzić nieważność elekcji, która się nie odbyła. Następnie marszałek Sejmu zarządzi nowy termin wyborów, co oznacza, że kampania ruszy od początku. Do urn prawdopodobnie pójdziemy w wakacje – najwcześniej 12 lub 19 lipca.

Nie tylko głosowanie

Dziennik Gazeta Prawna
– Lewica będzie domagać się komisji śledczej w sprawie niedoprowadzenia do wyborów w konstytucyjnych terminach. Będziemy domagali się też Trybunału Stanu dla Mateusza Morawieckiego i Jacka Sasina – grzmiał w czwartek Robert Biedroń, kandydat Lewicy na prezydenta. Nieco łagodniej sytuację komentował szef PO Borys Budka. – To pierwszy krok do bezpiecznych i uczciwych wyborów. Przygotowaliśmy projekt ustawy, który zakłada możliwość głosowania mieszanego – powiedział.
Zdaniem byłego szefa PKW i sędziego SN Wiesława Kozielewicza obóz rządzący przyjął właściwą drogę wyjścia z patowej sytuacji. – Teraz wkraczamy na trakt wytyczony przepisami konstytucji, które precyzują, co robić w takiej sytuacji – ocenia. – Przewidują one, że w przypadku nieważności wyborów stosuje się przepisy używane w przypadku opróżnienia stanowiska prezydenta. Te same, z których skorzystaliśmy w 2010 r. po katastrofie smoleńskiej. SN musi być zaangażowany w tę sprawę, aby marszałek Sejmu miała podstawę prawną do uruchomienia procedury wyborczej, co pozwoli uniknąć sytuacji, w której przekroczymy termin 6 sierpnia, czyli koniec kadencji Andrzeja Dudy – dodaje Kozielewicz.
Jego zdaniem niesłuszne są argumenty niektórych konstytucjonalistów, że SN nie może stwierdzić nieważności czegoś, co się nie wydarzyło. – Sąd Najwyższy stwierdza nieważność wyborów rozumianych jako całokształt czynności wyborczych. Wybory to nie samo głosowanie, to cały proces związany z kalendarzem wyborczym. SN powinien uznać wybory za nieważne, gdy podczas wyborów nie doszło do głosowania – tłumaczy były szef PKW.

Korekty prawa wyborczego

Plan dwóch Jarosławów zakłada, że to Porozumienie przedstawi uzgodnione propozycje zmian. – Szczególną troską otoczymy zasady powszechności i tajności wyborów – zapowiadał Jarosław Gowin. Udało nam się poznać najważniejsze propozycje, które mogą znaleźć się w ostatecznej wersji projektu.
Pierwsza dotyczy momentu, w którym Poczta Polska (PP) rozpocznie wysyłkę pakietów wyborczych do obywateli. Obecnie ustawa zakłada, że stanie się to na 7 dni przed dniem głosowania. Plan zakłada wydłużenie tego okresu – aż do 30 dni. Kolejna propozycja zakłada ograniczenie dostępu Poczty do publicznych rejestrów. Dziś art. 99 ustawy z dnia 16 kwietnia 2020 r. stanowi, że PP może otrzymać dane z rejestru PESEL lub „innego spisu lub rejestru będącego w dyspozycji organu administracji publicznej, jeżeli dane te są potrzebne do realizacji zadań związanych z organizacją wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej bądź w celu wykonania innych obowiązków nałożonych przez organy administracji rządowej”. Zdaniem wielu ekspertów to uprawnienie jest zbyt daleko idące, dlatego propozycja ma zakładać, że Poczta będzie miała dostęp tylko do danych PESEL i stałego rejestru wyborców. Nie będzie już mowy o wszelkich rejestrach publicznych ani o innych celach niezwiązanych z przygotowaniami do wyborów.
Od jednego z polityków obozu rządzącego usłyszeliśmy o nowym pomyśle dotyczącym anonimizacji danych wyborców. Do tej pory zakładano, że do pakietu wyborczego dołączymy wypełnione oświadczenie, w którym wpiszemy PESEL i potwierdzimy oddanie głosu – ale to budziło wątpliwości ekspertów w zakresie bezpieczeństwa danych. Stąd pojawił się pomysł, by wyborca, zamiast numeru PESEL, wpisywał datę wydania dowodu osobistego, ostatnie cztery cyfry numeru dowodu oraz złożył odręczny podpis. – Dla osób postronnych te dane niewiele będą mówiły. Ale na ich podstawie członkowie komisji będą w stanie nas zidentyfikować i potwierdzić, że wzięliśmy udział w wyborach – tłumaczy nasz rozmówca.
W nowelizacji mają się także znaleźć rozwiązania, które zmarginalizują rolę ministra aktywów państwowych Jacka Sasina w procesie przygotowań do wyborów. Plan zakłada przywrócenie wiodącej roli PKW, sam Sasin miałby odpowiadać za przygotowanie rozporządzenia o standardach bezpieczeństwa pracowników Poczty Polskiej.
PiS też dorzuci trzy grosze do ustawy. – Zapewne wyciągniemy lekcję z bojkotu tej kampanii przez samorządy i postaramy się zabezpieczyć prawnie tak, by nie spotkało nas to ponownie – mówi polityk PiS. Chodzi o odmowę przekazywania przez samorządy spisów wyborców Poczcie. Firma domagała się ich na postawie przepisów, które weszły w życie razem z tzw. ustawą covidową; część samorządów odmówiła, twierdzą, że nie działa jeszcze ustawa o głosowaniu korespondencyjnym, do której odwołują się przepisy tej pierwszej.

Czas rozliczeń

Dotychczasowa stawka 10 zarejestrowanych kandydatów z automatu otrzyma możliwość startu w nowej kampanii. Sprawą sporną pozostają finanse. – Limity będą nowe, ale zastanawiamy się, co z rozliczeniem kampanii – mówi polityk PiS. Nie wiadomo także, czy można będzie przenieść pieniądze uzbierane w obecnej kampanii na wydatki w nowej. – Jeśli uruchamiamy procedury dla opróżnienia urzędu prezydenta, należałoby na nowo rejestrować komitety i zbierać podpisy. Może ustawodawca uzna, że w związku z pandemią trzeba uszanować prawa nabyte kandydatów? – zastanawia się sędzia Kozielewicz. Bez względu na to, jak zostanie rozwiązana ta kwestia, kompromis liderów PiS i Porozumienia oznacza, że do stawki mogą dołączyć nowi kandydaci, o ile zdobędą wymaganą liczbę podpisów i zarejestrują komitet.
W praktyce decyzja Kaczyńskiego i Gowina może oznaczać przemeblowanie w wyborczej stawce. Choć Andrzej Duda pozostaje faworytem, to może być mu trudniej. PiS parł do wyborów w maju, bojąc się, że im później odbędzie się głosowanie, tym bardziej niekorzystne ekonomiczne skutki pandemii będą rzutowały na notowania kandydata. Jednocześnie obecne bardzo wysokie notowania prezydenta w sondażach były m.in. efektem ogłoszenia przez KO bojkotu wyborów. – Jak bojkot zostanie odwołany, to wyborcy Dudy w ogólnej puli mogą ważyć mniej i jego notowania spadną. Pytanie, co się stanie, gdyby PO zmieniła kandydatkę? – zauważa Marcin Duma z instytutu badań społecznych Ibris.
Na starcie kampanii kandydatka PO miała pewne drugie miejsce, jednak teraz Małgorzata Kidawa-Błońska cieszy się ledwie kilkuprocentowym zaufaniem. Czy Platforma zdecyduje się na kogoś innego? Na razie szef partii Borys Budka ucina spekulacje na ten temat. – Ale w ugrupowaniu pojawiają się odmienne głosy – mówi polityk PO. Gdyby doszło do wymiany kandydata, na pewno zaburzyłoby to komfort dwóch innych polityków, którzy byli beneficjentami słabości Kidawy-Błońskiej: Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza.
Układ Kaczyński-Gowin oznacza również nową sytuację w obozie Zjednoczonej Prawicy. Lider PiS musiał zrezygnować ze swojego głównego celu, jakim były dla niego wybory w maju. W tym sensie to Gowin postawił na swoim. Ale jak ten konflikt odbije się na relacjach między oboma politykami?
Kaczyński nie zapomni Gowinowi tego, że publicznie wymusił na nim ustępstwo w tak ważnej sprawie. A w PiS już wcześniej nie było zbyt wielu ciepłych uczuć wobec polityków Porozumienia. W tym kontekście pojawiają się pytania, o co gra Jarosław Gowin – oficjalnie popiera przecież Andrzeja Dudę, lecz opóźnienie głosowania zmniejsza jego szanse. W nieoficjalnych rozmowach z politykami PiS pojawiają się domysły, że celem szefa Porozumienia jest stworzenie centrowej formacji z PSL i częścią polityków PO.

Polityczny koszt

Opozycja, która krytykowała PiS za chęć doprowadzenia do wyborów 10 maja, od razu zmieniła narrację o 180 stopni i teraz próbuje pociągnąć polityków PiS do przynajmniej medialnej odpowiedzialności za fiasko głosowania. Na przykład podnosi problem dotyczący wydrukowanych 30 mln kart do głosowania i ewentualnych konsekwencji dla tych, którzy ten druk zlecili. PiS liczy, że będzie można je wykorzystać w późniejszym terminie, ale wystarczy, że zmienią się widniejące na nich nazwiska kandydatów, a spowoduje to konieczność drukowania nowej partii.
Pojawiają się głosy, że to oznaczać będzie narażenie Skarbu Państwa na szkody (PWPW zapewne będzie domagać się zapłaty za już wydrukowane karty, nawet jeśli trafią na makulaturę – mowa o kilku milionach złotych). Druk kart zlecił 16 kwietnia premier Morawiecki, uzasadniając, że realizacja tego polecenia będzie miała na celu „przeciwdziałanie COVID-19”, bo dzięki wyborom korespondencyjnym unikniemy gromadzenia się ludzi w dużych grupach. Czy szefowi rządu grozi odpowiedzialność w sytuacji, gdy miliony kart wydrukowano przedwcześnie? Nasi rozmówcy wskazują tu na art. 76 ustawy z dnia 16 kwietnia 2020 r. o szczególnych instrumentach wsparcia w związku z rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2. Stwierdza on, że nie popełnia przestępstwa czy deliktu ten, kto „realizuje w interesie publicznym obowiązki i zadania związane ze zwalczaniem skutków COVID-19, w tym społeczno-gospodarczych, nałożone imiennie na reprezentowany przez niego podmiot w drodze ustawy lub na gruncie postanowień umowy [...], jeżeli kieruje się zwalczaniem tych skutków”.
Krzysztof Izdebski z fundacji ePaństwo stawia tezę, że przepis ten wymyślono po to, by roztoczyć parasol ochronny nad politykami zaangażowanymi w przygotowania do wyborów kopertowych, zwłaszcza nad Mateuszem Morawieckim i Jackiem Sasinem. Mimo to ekspert nie jest przekonany, że przepis ten faktycznie chroni ich przed odpowiedzialnością. – W kwietniu nie było podstawy prawnej do przygotowań do wyborów korespondencyjnych, poza tym drukowanie kart do głosowania nie ma za wiele wspólnego ze „zwalczaniem skutków COVID-19” – przekonuje Izdebski.