Ślepota na przyszłość dotyczy wielu innych ważnych sektorów polskiego życia społecznego i gospodarczego, jak wymiaru sprawiedliwości (dodatkowo skrępowanego zaostrzającym się konfliktem politycznym), gospodarki wodnej czy przemysłu obronnego.
Magazyn DGP 6.03.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Jak pisał wielki XX-wieczny filozof Karl Popper, „przyszłość jest obiektywnie otwarta”, może się więc rozwijać według wielu różnych scenariuszy. Dziś piszą je najczęściej aktywiści. Obraz jutra kreślą w czarnych barwach albo odwrotnie, promują różne wersje „świetlanej przyszłości”. Na opinię publiczną i ośrodki władzy próbują wpływać nastolatki ostrzegające przed katastrofą klimatyczną, technologiczni guru wskazujący na zagrożenia i szanse, jakie niesie za sobą rozwój sztucznej inteligencji, uczeni ekonomiści prezentujący rozwierające się nożyce nierówności dochodowych i ich negatywne konsekwencje czy epidemiolodzy ze swoimi wizjami pandemii.
Jednak aktywiści nie mają zbyt wielu sukcesów. Wszystkie te głosy, a nawet wielkie kampanie, spotykają się z pomrukami zrozumienia i akceptacji ze strony różnych decydentów, ale biznes i polityka funkcjonują w zwykłym, dotychczasowym trybie. Pod wpływem aktywistów nie następują żadne radykalne zmiany w strategii gospodarczej i polityce państw.

Dyktat cykli wyborczych

Charakterystyczna jest wypowiedź premiera Australii, który po spłonięciu obszaru równego mniej więcej połowie terytorium Polski stwierdził, że środowisko środowiskiem, ale biznes węglowy jest wart ponad 50 mld dol. i nie da się zrezygnować z wykorzystywania tego surowca. Takich przykładów można cytować tysiące. Czyżby doraźny interes zawsze decydował, a przyszłość tak naprawdę nie interesowała nikogo?
Laureat Nobla w dziedzinie ekonomii Robert Aumann, klasyk teorii gier, sformułował genialną w swojej prostocie maksymę „incentives explain all” (bodźce wyjaśniają wszystko). Zastosujmy to kryterium w odniesieniu do najważniejszych grup kształtujących przyszłość.
Zacznijmy od polityków. W społeczeństwach demokratycznych ich podstawowym celem jest pozyskanie i utrzymanie poparcia społecznego. To warunek realizacji jakichkolwiek programów. Jak wynika z badań ekonomistów z Akademii Leona Koźmińskiego nad wskaźnikiem zrównoważonego rozwoju (BDI) w 22 europejskich krajach OECD, do wzrostu poparcia prowadzi wzrost konsumpcji indywidualnej. Natomiast spadek poparcia występuje wówczas, gdy poziom usług społecznych – ochrony zdrowia, oświaty, bezpieczeństwa itp. – obniża się do poziomu tolerancji ukształtowanego historycznym doświadczeniem. Z tych dwóch przesłanek rodzi się jednoznacznie wygrywająca strategia rządzących. Ma ona przerażająco krótką perspektywę cyklu wyborczego i polega na doraźnym podkręcaniu koniunktury (konsumpcji) i „łataniu” usług publicznych, by uniknąć niezadowolenia. Nie pozostawia to w zasadzie żadnych wolnych zasobów dla poważniejszych inwestycji w przyszłość – musiałyby być one prowadzone kosztem bieżącego zadowolenia, a więc i poparcia. Takie ryzyko podejmuje się wyłącznie pod przymusem sytuacji kryzysowych i ze świadomością możliwości utraty władzy. Ilustrują to przykłady ekipy kanclerza Gerharda Schroedera, który reformami lat 2003–2005 położył podwaliny pod niemiecki sukces gospodarczy początków XXI wieku, oraz hiszpańskich rządów premierów Zapatero i Rajoya, którzy z powodzeniem przesterowali gospodarkę po wielkim kryzysie 2008 r. Polityków Francji i Włoch nie stać było na podobną odwagę.

Polityka łatania dziur

Przykładem takiej niemożności inwestowania w przyszłość, wynikającej z narzuconych reguł gry politycznej, jest reforma ochrony zdrowia w Polsce. Przedsięwzięcie to musiałoby być obliczone na wiele lat, nawet na dekady, biorąc pod uwagę cykl kształcenia najbardziej wykwalifikowanych kadr lekarskich. Trzeba by ponieść znaczne nakłady kosztem bieżącej konsumpcji (poprzez rosnące podatki) lub innych działów usług społecznych (np. bezpieczeństwa), z naruszeniem wielu interesów grupowych, zanim – nie całkiem pewne – pozytywne efekty pojawiłyby się po długich latach. Z punktu widzenia aktualnie rządzących byłby to fatalny interes.
Ochrona zdrowia jest obszarem szczególnie wrażliwym społecznie. Konieczne rozwiązania oparte na współfinansowaniu niektórych procedur z pieniędzy publicznych i prywatnych, racjonalizacji nakładów oraz na współdziałaniu podmiotów publicznych i prywatnych w ramach jednego systemu są trudne do przyjęcia. Tak się faktycznie powoli dzieje, ale „na dziko” i nietransparentnie, co stwarza rozległe możliwości pasożytnictwa.
Wszystko odbywa się pod płaszczykiem publicznie głoszonego mitu, że każdemu należy się darmowa opieka zdrowotna na najwyższym poziomie. Wobec wykładniczo rosnących kosztów technologii medycznych mit ten brzmi coraz bardziej absurdalnie, bo żadnej gospodarki nie stać na jego realizację. Jednak otwarte zakwestionowanie tego dogmatu równa się politycznemu samobójstwu. Żadne pragmatyczne zmiany zorientowane na przyszłość nie mogą więc zostać wdrożone w tym obszarze. Trwa natomiast coraz kosztowniejsze i coraz mniej skuteczne „łatanie dziur”.

Ślepota na przyszłość

Środowiskiem, od którego można by oczekiwać zorientowania na przyszłość i długofalowych działań, są wielkie państwowe lub kontrolowane przez rząd firmy surowcowe, infrastrukturalne, finansowe, technologiczne oraz inne o kluczowym znaczeniu dla gospodarki i społeczeństwa. Niestety przeszkadza w tym uzależnienie od bieżącej polityki i stylu jej uprawiania.
Spółki państwowe, w których skutecznie działają „chińskie mury” oddzielające zarządy od polityków, mogą funkcjonować sprawnie, być konkurencyjne w skali globalnej, a zarazem realizować cele społeczne wyznaczone na dziesięciolecia. Takim pozytywnym przykładem jest słynny Norweski Fundusz Emerytalny zarządzający aktywami wartości ok. 1 bln dol., pochodzącymi z eksploatacji ropy naftowej i gazu. Znamienne jest to, że fundusz z myślą o przyszłości stopniowo wycofuje się z rentownych dziś inwestycji w nieodnawialne źródła energii i przedsięwzięcia budzące wątpliwości etyczne.
Negatywnym przykładem bezpośredniego związku polityki i zarządzania jest polski sektor paliwowo-energetyczny zdominowany przez spółki państwowe. Jest rzeczą oczywistą, że potrzebuje on przede wszystkim rozłożonego na wiele lat, ale realnego programu dekarbonizacji. Jednak już choćby coraz szybciej obracająca się karuzela stanowisk prezesów, członków zarządów i rad nadzorczych wyklucza jakąkolwiek długofalową i obliczoną na przyszłość strategię. Dominuje doraźna wola przetrwania na posadzie. Te tendencje wzmacnia niechęć i brak zaufania do bezpartyjnych fachowców oraz międzynarodowych zespołów eksperckich i politycznych, jak tych formułujących długookresowe polityki Unii Europejskiej. Dodatkowe kotwice blokujące nastawienie na przyszłość to uzależnienie od związków zawodowych realizujących także, a niekiedy przede wszystkim, interesy swoich elit kierowniczych.
Ślepota na przyszłość dotyczy wielu innych ważnych sektorów polskiego życia społecznego i gospodarczego, jak wymiaru sprawiedliwości (dodatkowo skrępowanego zaostrzającym się konfliktem politycznym), gospodarki wodnej czy przemysłu obronnego.
Są jednak i pozytywne przykłady – choćby budowa sieci autostrad i dróg szybkiego ruchu czy wyraźnie zorientowana na przyszłość i na integrację ze światem reforma nauki i szkolnictwa wyższego. Warto się zastanowić, skąd się biorą takie różnice podejścia w poszczególnych obszarach. Nasuwa się hipoteza, że im bardziej politycznie wrażliwa jest dana dziedzina albo – innymi słowy – im w większym stopniu jest ona polem politycznej konfrontacji, tym mniejsze są szanse na merytorycznie podbudowane zorientowanie na przyszłość.
Można uzupełnić tę hipotezę o kwestię poziomu wiedzy fachowej niezbędnej do zarządzania danym obszarem. Im jest on wyższy, tym mniejsza szansa na dewastującą polityczną ingerencję. Pozytywną rolę może też odegrać niekiedy żmudnie negocjowane porozumienie wszystkich zainteresowanych stron. Wiele wskazuje jednak na to, że polityka staje się coraz bardziej inwazyjna, a konfrontacja obejmuje kolejne sfery życia, wnosząc do nich irracjonalne emocje i przebogate instrumentarium medialnej manipulacji.

Więcej miejsca dla innowacji

Mogłoby się wydawać, że w gospodarce rynkowej ostatnim bastionem zorientowanej na przyszłość racjonalności są korporacje zarządzane przez zawodowych menedżerów. Takiemu nastawieniu nie sprzyja jednak system oceny i wynagradzania oparty na wynikach finansowych osiąganych w wymiarze rocznym, a niekiedy nawet kwartalnym. Szczególnie agresywne są systemy wynagradzania menedżerów akcjami. To wręcz zachęta do spekulacji przy wykorzystaniu informacji zastrzeżonych (insider trading).
Z tego punktu widzenia optymalne zachowanie menedżerów polega na dążeniu za wszelką cenę do pozycji monopolistycznej lub zbliżonego do niej „wąskiego oligopolu” i maksymalne wykorzystanie jej w krótkim horyzoncie czasowym. To dlatego innowacje rodzą się przede wszystkim w start-upach i małych firmach prywatnych zarządzanych przez właścicieli. Następnie są zaś przejmowane przez wielkie koncerny i wprzęgane w ich krótkookresowe koncepcje biznesu, czyli sposoby przechwytywania wartości realizowanej doraźnie tu i teraz. W szybko zmieniającym się świecie nacechowanym uogólnioną niepewnością długofalowe strategie to już pieśń przeszłości.
Całe dotychczasowe rozumowanie prowadzi do wniosku, że jedyną liczącą się grupą bezwarunkowo zainteresowaną przyszłością są przedsiębiorcy innowatorzy, zwłaszcza w obszarze zaawansowanych technologii i przemysłów kreatywnych. Nigdzie nie udało im się stworzyć adekwatnej reprezentacji politycznej. A mogłaby ona stanowić swego rodzaju barierę dla populizmu, który odbiera kontakt z przyszłością kolejnym obszarom życia, przez co czyni je strefami zagrożenia dla przyszłych pokoleń. Tym samym troska o przyszłość i trwałe wartości staje się elitarną konkurencją, zastrzeżoną dla wizjonerów biznesu.
TROSKA O PRZYSZŁOŚĆ STAJE SIĘ ELITARNĄ KONKURENCJĄ, ZASTRZEŻONĄ DLA WIZJONERÓW BIZNESU