Doroczne przemówienie prezydenta pełne było przytyków wobec opozycji. I wyliczania własnych sukcesów.
W zeszłym roku Donald Trump zwracał się w stronę demokratycznej opozycji w pojednawczym tonie, ale równocześnie pokazał, że nie zamierza iść na ustępstwa w sprawie imigracji i muru na granicy z Meksykiem. Próbował zaprezentować się jako przywódca, który potrafi działać ponad partyjnymi podziałami, choć jednocześnie naciskał na parlamentarzystów w sprawie zbudowania muru na granicy. Do dziś jego wymarzony projekt nie powstał.
We wtorek prezydent przemawiał do Kongresu, sędziów Sądu Najwyższego i swoich specjalnych gości z wyraźną radością. Dzień wcześniej w republikańskich prawyborach w stanie Iowa zdobył 97 proc. głosów i dosłownie zmiażdżył konkurentów ze swojej partii. Tymczasem plebiscyt u demokratów skończył się historyczną katastrofą. Zawiódł system liczenia głosów i do środowego popołudnia nie ogłoszono wyników głosowania, w którym wzięło udział niespełna 200 tys. demokratycznych wyborców. Trump od razu obwieścił na Twitterze, że lewica jest w rozsypce i skoro nie umie zorganizować własnych prawyborów, to tym bardziej nie nadaje się do rządzenia krajem.
Według ekspertów jego tegoroczny raport o stanie państwa niczym nie zaskoczył. Na początku Trump odmówił podania ręki przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, która mu się za ten gest później zrewanżowała, drąc kartkę z tekstem jego przemówienia na oczach dziennikarzy. Prezydent unikał odniesienia się do swojego impeachmentu (gdy wygłaszał przemówienie, Senat nie głosował jeszcze nad jego uniewinnieniem). Republikanie obawiali się, że lokator Białego Domu będzie chciał sprowokować w tej sprawie opozycję, ale udało im się namówić Trumpa do zachowania umiaru.
Jednocześnie prezydent zrobił to, co lubi najbardziej, czyli zaatakował ludzi, których uważa za swoich wrogów, przede wszystkim zaś Baracka Obamę. Ten ostatni pozostaje najpopularniejszym demokratą w USA. Trump punktował – jego zdaniem – porażki poprzednika, przede wszystkim w kwestiach Kuby, obrony narodowej i gospodarki.
Trump nie wspomniał natomiast o żadnym z demokratycznych rywali w nadchodzących wyborach, jakby to Obama miał być w listopadzie na liście do głosowania. To świetne posunięcie, bo ktokolwiek wygra wybory na lewicy, będzie się do obamowskiego dziedzictwa odwoływać. Dotyczy to szczególnie Joego Bidena. Trump przestrzegał też przed potencjalną „socjalistyczną rewolucją w służbie zdrowia”, co uznano za przytyk wobec Berniego Sandersa.
– 132 kongresmenów znajdujących się w tej sali poparło ustawodawstwo narzucające socjalistyczne przejęcie naszego systemu opieki zdrowotnej, kasując prywatne ubezpieczenia 180 mln Amerykanów – oświadczył Trump. – Tym, którzy oglądają transmisję w telewizji, chcę powiedzieć: Nigdy nie pozwolimy socjalizmowi zniszczyć amerykańskiej służby zdrowia! – dodał.
Poza tym chwalił się sukcesami. Zaliczył do nich zabójstwo wpływowego irańskiego generała Sulejmaniego, umowę handlową z Chinami oraz swój plan pokojowy dla Bliskiego Wschodu (na razie odrzucają go wszystkie państwa arabskie, kwaśną minę robi też Unia Europejska). Wspomniał też kilkukrotnie, że gospodarka przeżywa historyczną koniunkturę. – W ciągu zaledwie trzech lat moich rządów 3,5 mln ludzi wróciło na rynek pracy – ogłosił prezydent (zawyżył statystykę o kilkaset tysięcy osób).
W proteście przeciwko wcześniejszym mizoginicznym wypowiedziom Trumpa większość kongresmenek i senatorek Partii Demokratycznej przyszła ubrana na biało. Część przedstawicieli opozycji wychodziła w trakcie z oburzeniem, trzaskając drzwiami.
State of the Union jest tradycją starą jak państwowość USA