Jeżeli przed Senatem zeznawaliby kolejni ludzie z ekipy prezydenta, zapewne pojawiłyby się dowody na to, że głowa państwa wiedziała od początku o naciskach na Wołodymyra Zełenskiego
Od pewnego czasu trwają spekulacje, co mógłby powiedzieć były doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton, gdyby został wezwany jako świadek w procesie impeachmentu. Dziennikarze „New York Timesa” dotarli do szkicu książki, którą wkrótce wyda ten polityk i dyplomata. Można w niej przeczytać, że Trump powiedział Boltonowi, iż Ukraina nie dostanie żadnej pomocy, jeśli nie przeprowadzi dochodzenia w sprawie Joego Bidena i jego syna.
Na to tylko czekali demokraci. Trudno zakładać, że Bolton podczas ewentualnego przesłuchania zaprzeczy wersji z książki. Według „NYT” były doradca wprowadził w temat ukraiński również szefa dyplomacji USA Mike’a Pompeo i szefa kancelarii Białego Domu Micka Mulvaneya. Gdyby wszyscy ci ludzie zeznali pod przysięgą w Senacie, to – niezależnie od głosowania senatorów, z których większość chce dalej prezydenta uniewinnić – poważnie zaszkodzą Trumpowi w listopadowych wyborach.
Podczas gdy niewielu ludzi w obozie głowy państwa czyta „NYT”, dla republikańskich senatorów gazeta jest źródłem wiedzy. Po jej publikacjach zdają sobie sprawę, że zeznający Bolton to problem i dlatego woleliby go zablokować. Z drugiej strony zdają sobie sprawę, że historia doradcy na pewno wyjdzie na jaw przed wyborami.
Jeśli wszyscy zagłosują za zablokowaniem zeznań świadków, a później okaże się, że są dwie lub trzy osoby, które będą twierdzić, że Trump nie tylko wiedział o naciskach na Ukrainę, ale wręcz był ich architektem, może się to skończyć wyborczą porażką czterech lub pięciu najsłabszych politycznie senatorów. W efekcie władza nad izbą przeszłaby w ręce demokratów. W poniedziałek okazało się, że wysiłki szefa senackiego klubu republikanów Mitcha McConnella, których celem jest powstrzymanie świadków przed składaniem zeznań, idą na marne.
Senatorowie prawicy, którzy zagłosują za wzywaniem kolejnych osób to Lisa Murkowski z Alaski, Susan Collins z Maine i Mitt Romney z Utah. Ten ostatni w 2012 r. był rywalem Obamy w wyborach prezydenckich. Dziś przekonuje kolegów, że właściwym sposobem na sprawdzenie wersji każdej ze stron w procesie, jest wysłuchanie osób bezpośrednio zaangażowanych w ukraińską sagę.
Równocześnie zespół prawników Donalda Trumpa wznowił obronę prezydenta, szybko przystępując do ataku na Joego Bidena, a nawet Baracka Obamę. Adwokaci prezydenta Pam Bondi i Eric Herschmann argumentowali, że w rzeczywistości to właśnie ta para powinna być przedmiotem dochodzenia w sprawie korupcji i nadużywania władzy w ramach zajmowania się polityką Rosji i Ukrainy. Senatorowie dowiedzieli się również od Kennetha Starra, byłego niezależnego prokuratora, który domagał się impeachmentu Billa Clintona, oraz byłego profesora prawa i adwokata w procesach celebrytów Alana Dershowitza, że demokraci, przeprowadzając procedurę impeachmentu w Kongresie... łamią konstytucję. Dershowitz wspomniał w końcu o Johnie Boltonie. „Nic w jego rewelacjach, nawet jeśli są one prawdziwe, nie osiągnęłoby poziomu nadużycia władzy lub nienagannego wykroczenia” – stwierdził prawnik broniący Donalda Trupma.
Prezydent ma jeszcze jeden problem na głowie. O kulisach sprawy ukraińskiej chce mówić Lew Parnas, współpracownik trumpowskiego pełnomocnika Rudy’ego Giulianiego, który w federalnym areszcie oczekuje na akt oskarżenia. Wcześniej udzielił on wywiadu dziennikarce CNBC. Teraz chce rozmawiać ze śledczymi. Trump oświadczył, że w ogóle nie zna tego człowieka, na co adwokat Parnasa zareagował, publikując półtoragodzinne nagranie, na którym widać, że jego klient długo rozmawia z prezydentem.