Alkohol kosztuje. Im jest droższy, tym lepszy. Ale, jak się okazuje, znacznie więcej można wydać na walkę z alkoholizmem.
Magazyn DGP. Okładka 10.01.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Wspólnie z Eweliną wpisujemy w internetową wyszukiwarkę słowa „esperal” i „wszywka”. Liczba ofert, jakie się pojawiają, poraża. Dzwonimy pod numer z pierwszej strony uzyskanych odpowiedzi – Warszawa, dostępny całą dobę, siedem dni w tygodniu. Ewelina opowiada o mężu, 50-latku, który zapija stres wynoszony z pracy. – Mogę przyjechać dziś, o każdej porze. Jestem lekarzem, ale nie zakładam fartucha, więc sąsiedzi nie nabiorą podejrzeń – mówi młody męski głos. Przekonuje, że zrobił już ponad 700 zabiegów. – Jeśli wolą państwo jutro, to zapraszam do szpitala na Bielany. Mam dyżur, lecz proszę się nie martwić, też załatwimy to dyskretnie – dodaje. Nie, odpowiada, na NFZ nie da się wszyć. – Zabieg z dojazdem kosztuje u mnie 700 zł. Dawkę reguluję zależnie od masy ciała. I proszę nie używać już określenia „esperal”. Tak było w latach 80. Dziś ten środek występuje pod nazwą disulfiram – precyzuje.
Sprawdzamy cenę tabletek. Nie przekracza 200 zł. Ewelina pyta, czy może sama wykupić receptę. Mężczyzna odmawia, przekonując, że weźmie preparat ze sobą, razem z jednorazowym skalpelem, igłą i nitką chirurgiczną oraz środkiem do znieczulania miejscowego. Zabieg potrwa do 40 minut. Ważne, żeby pacjent był trzeźwy przynajmniej od doby i świadomie podpisał zgodę na wszycie.
– Mąż ma nadciśnienie, początki cukrzycy… – mówi Ewelina. Dopytuje o ryzyko, bo disulfiram wpływa na metabolizm etanolu, a kumulujący się aldehyd octowy zatruwa organizm. – Jeśli będzie mierzył ciśnienie regularnie i unikał picia, to powinno być dobrze – słyszy w odpowiedzi. A jak nie? – Bóle głowy, wysypka, niewydolność oddechowa, skoki ciśnienia, drgawki, zawał, śmierć – wylicza głos w słuchawce.
Dzwonimy pod numer z kolejnej strony internetowej, tu również usługa dostępna jest non stop. Słyszymy, że „esperal nie jest magicznym lekarstwem”, jednak „stanowi jedną z najlepszych metod wspierania procesu leczenia alkoholizmu i pomógł już wielu osobom”. Człowiek, który odebrał, zapewnia, że jest doświadczonym lekarzem. Zaprasza do przychodni na warszawskim Żoliborzu, ale usługa będzie prywatna. Tym razem kosztuje 800 zł. Ewelina powtarza historię męża. – Proszę zabrać ze sobą listę leków, które bierze, ale problemu nie widzę. Czy pojutrze pasuje? Tylko niech pan będzie „wyzerowany” – słyszy w odpowiedzi na swoje wątpliwości.
Trzeci numer. Na wstępie pytamy: ile? Okrągły tysiąc. – W cenie ma pani jedną wizytę kontrolną. No i jestem chirurgiem z dużym doświadczeniem – podkreśla rozmówca.
Od 450 zł do tysiąca. Tyle kosztuje wszycie substancji, która ma odstraszyć męża Eweliny od sięgania po alkohol. Lekarze, którzy odbierają telefony, są gotowi wykonać zabieg o każdej porze dnia i nocy. W domu „pacjenta”, swoim gabinecie albo po cichu w państwowym szpitalu, przychodni. – To potężny biznes – mówi Jagoda Fudała, kierownik Działu Lecznictwa Odwykowego Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA). – Zmieniają się sposoby picia, ale wiara pacjentów i niektórych lekarzy w esperal, disulfiram jest niezmienna. Choć nie istnieją badania potwierdzające jego skuteczność, sam preparat wciąż figuruje na liście leków dopuszczonych do stosowania w długoterminowej terapii uzależnienia od alkoholu. Dlaczego? Bo na alkoholizmie można zarobić – dodaje.

Lęk, że mogę się przekręcić

– Zaszycie daje człowiekowi dwie rzeczy. Wiarę, że odkrył skuteczną metodę, która powstrzyma go przed chlaniem, oraz nadzieję, że znalazł drogę na skróty do trzeźwości – mówi Wiesław. I, jak przekonuje, to jest ta trzecia z góralskich prawd, o których wspominał ks. Józef Tischner. Gówno prawda.
W jego przypadku było tak, że przepił dwa małżeństwa, stracił niezłą pracę, a potem kolejną. Wylądował u mamy, która prosiła, by skończył z alkoholem. A on próbował, zdarzało mu się wytrzymać nawet dziewięć miesięcy, a następnie wpadał w ciąg. Potem wydarzyły się dwie rzeczy. Po kolejnym przepiciu, gdy cudem dotarł do kuchni, zobaczył kłódkę na lodówce. – Mama oznajmiła, że przestaje mi gotować, nie zamierza też prać i prasować moich łachów – wspomina z uśmiechem. A gdy poszedł na terapię, spotkał faceta, o którym myślał, że ten już nie żyje. – Wśród pijących jest hierarchia, a typ był w niej najniżej, bo wlewał w siebie wszystko. Tymczasem pochwalił się, że nie pije od kilku miesięcy. No, siadł mi na ambicję – dodaje.
Wiesław poszedł do lekarza, kazał się zaszyć. – Gdy wychodziłem z gabinetu, czułem się tak, jakby ktoś mi odwiązał od nogi potężny ciężar. Szkoda, że tylko na chwilę – wspomina. Żałuje, że nikt nie uprzedził go, co dalej. A dalej pojawiały się zespoły abstynencyjne. Wbijał zęby w parapet, dosłownie, by je opanować. Był jak tykająca bomba. Gdy czuł, że wybuchnie, wybiegał z mieszkania, trzaskając drzwiami. Czy myślał, by się napić? – O, tak – odpowiada. – Ale za bardzo kocham życie. Lęk, że mogę się przekręcić, robił swoje.
Nie zrezygnował z terapii i dziś, z perspektywy trzeźwego życia, uważa to za jedną z ważniejszych decyzji. – Ludzie, którzy myślą, że wystarczy się zaszyć… Cóż, nie wiedzą, co mówią – przekonuje. Dla niego disulfiram był tylko elementem walki, nie jedyną cudowną metodą. – Miałem kolegów, którzy kusili los. Eksperymentowali. I pili, mimo że mieli w sobie tę samą truciznę, co ja – dopowiada.
Gdy wszedł na dobre w trzeźwe życie, zaczął się szkolić i sam został terapeutą. W ramach programu zapobiegania przemocy w rodzinie pracował z trudnymi przypadkami, które trafiały m.in. do izby wytrzeźwień. Tam widział, jak umierali ci, którym wydawało się, że są nieśmiertelni. – Bywa, że po wszyciu tabletka otorbiela się, przez co substancja nie przenika do organizmu. Alkoholik pije, aż któregoś dnia podczas libacji dostaje cios w okolice nerek, torbiel pęka, disulfiram uwalnia się i po człowieku – mówi.

Dni do „wolności”

Wszywki umieszcza się pod łopatką lub, częściej, w okolicy pośladka. Po nacięciu pozostaje blizna, która, zdaniem niektórych, odstrasza kobiety od samej metody. – Nie w tym rzecz. Nasz styl picia jest inny. Nam wydaje się, że robimy to dyskretnie – mówi pani Barbara.
Nie pije od 12 lat i jest przewodniczącą Warszawskiego Stowarzyszenia Abstynenckiego „Krokus”. – W poprzedniej rzeczywistości byłam kadrową w szkole. Widziałam np. dozorcę, który się zaszył. Przez rok był trzeźwiutki jak niemowlę. Później odliczał dni do „wolności”, by tydzień tankować na umór. Inny dozorca napił się mimo zaszycia. Gdy zabierało go pogotowie, toczył pianę z ust. Ledwo go odratowano – opowiada.
Ona była książkowym przykładem kobiecego stylu picia. Praca, wysprzątany dom, zadbane dzieci, ugotowany obiad. Nie piła, tylko nasączała organizm procentami. W ten sposób odsuwała od siebie zmartwienia. Chorobę rodziców i to, że mąż znalazł kochankę. Najpierw próbowała przestać dla niego, by został. Gdy odszedł, zyskała pretekst do dalszego picia. Klasyka. Straciła pracę. Któregoś dnia obudziła się i zrozumiała, że ma w portfelu 20 zł. Jej ostatnie pieniądze. To był ten moment, że zamiast kupić butelkę, zadzwoniła do przyjaciółki, by pomogła jej dotrzeć na detoks. Zaczynała życie od zera. Chodziła do „Krokusa” na terapię. Znalazła pracę „na kasie”. – Moja pierwsza pensja w trzeźwości to 680 zł. Smętna część tego, co kiedyś. Dla mnie to był jednak sukces. Przestałam pić sama, bez zaszywania się – podkreśla.
Dziś wśród swoich podopiecznych w stowarzyszeniu ma 10 mężczyzn, którzy przeżyli przygodę z disulfiramem. Chętnie dzielą się wspomnieniami. – Zaszycie działa tylko, gdy człowiek zasmakuje w trzeźwości. Jeśli zrobił to ze strachu przed rozwodem, eksmisją czy utratą dziecka, to pewnie wróci do butelki – mówi Barbara. Opowiada kawał, który czyta się między wierszami. Zmarł alkoholik. Koledzy od kieliszka przyszli go pożegnać. Zaglądają do trumny: „– Ty, jak Wiesiek ładnie wygląda. – Ba, bo już tydzień nie pije”.

Więcej sekretów, więcej choroby

Hanna Biskot, specjalistka terapii uzależnień, przekonuje, że preparaty na bazie disulfiramu nie leczą z alkoholizmu. – Ta choroba jest z człowiekiem do końca życia. Co z tego, że ktoś będzie trzeźwy przez miesiąc, jeśli późnij złapie cug i pojedzie po bandzie – mówi. Dlatego, przekonuje, wymuszone niepicie to za mało. Powinna za tym iść psychoterapia behawioralna, czyli nauka nowych zachowań. Jakich? Choćby: nie chodź tam, gdzie polewają, nie utrzymuj kontaktu, z tymi, co piją. I dalej: nie pracuj ponad miarę (bo jak alkoholik się zmęczy, to traktuje kieliszek jak nagrodę), nie użalaj się nad sobą (bo na frasunek najlepszy jest trunek), dbaj o kondycję.
Pomocą są też wspólnoty anonimowych alkoholików. W samej Warszawie odbywa się codziennie 20 mityngów. Są rano, po południu, późno wieczorem. Tam się trzeźwieje metodą 12 kroków. Wymyślili ją sami alkoholicy, blisko 80 lat temu w Ameryce. – Pierwszy polega na ogłoszeniu swojej bezsilności wobec alkoholu. Nie zbliżam się do niego, bo wiem, że mi szkodzi. Kolejny to przyznanie, że potrzebuję pomocy z zewnątrz – wyjaśnia Biskot. I podkreśla, że warunkiem korzystania z terapii czy uczestniczenia w spotkaniach AA jest regularność i uczciwość. Złamiesz abstynencję, to wypadasz.
Wśród pacjentów ma rekordzistę, który zaszywał się 16 razy. Robił to na zakładkę w obawie, że nie mając w sobie toksycznej substancji, sięgnie po wódkę. – Mentalnie dalej był alkoholikiem – podkreśla psychoterapeutka. Ma również takich pacjentów, którzy naklejali plaster na pośladek i pokazywali go rodzinie jako „koronny dowód”. Kłamali, że mają pod skórą tabletkę, byle dano im spokój.
Opowiada o grupie terapeutycznej, którą teraz prowadzi. Na 12 osób tylko jedna ma podstawowe wykształcenie. Są tu dwaj dziennikarze, prawnik, była dyrektorka szkoły, inżynier, właściciel firmy budowlanej. – Bywało, że na terapię przyjeżdżali do mnie ludzie z drugiego końca miasta. Liczyło się tylko to, by nikt ich nie rozpoznał – mówi Hanna Biskot. Przekonuje, że o podobną rzecz chodzi w zaszywaniu się: poradzę sobie, byle utrzymać sekret. Tymczasem w alkoholizmie im więcej sekretów, tym więcej choroby.
Tego rodzaju tajemnice są tym bardziej szkodliwe, że zabieg zaszycia wykonują często lekarze niemający przygotowania pod kątem leczenia uzależnień. Sprawni manualnie, biegli w cięciu. Chirurdzy, laryngolodzy, ginekolodzy. Nikt nie prowadzi statystyk, ilu pacjentów zaszyli, ile preparatu faktycznie zużyli, ilu osobom pomogli, a ilu zaszkodzili. – Wielka niewiadoma – mówią terapeuci pracujący na co dzień z uzależnionymi. – Pacjenci nie dostają pełnej wiedzy – ocenia Jagoda Fudała. – Owszem, disulfiram jest na liście leków zalecanych w długoterminowej farmakoterapii uzależnienia od alkoholu, jednak zalecenia Sekcji Farmakologii Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego nie rekomendują stosowania disulfiramu pod postacią implantu. Nie ma bowiem badań potwierdzających skuteczność działania wszywek. Są za to informacje o silnych skutkach ubocznych preparatu.
O nich jednak gabinety oferujące wszywki zwykle milczą. Albo, jak ten z Lublina, podają sprzeczne informacje. Na swojej stronie internetowej reklamuje: „Esperal już zniknął z półek aptecznych, natomiast Disulfiram ma coraz więcej zwolenników. Poznaj go i wylecz się z alkoholizmu. Czekamy na Ciebie!”.

Po co pani polonez?

– Disulfiram jest jak polonez, a ja mogę pani zaoferować nowoczesne amerykańskie auto – słyszymy po wybraniu podanego na stronie numeru. – Jestem lekarzem, bazuję na światowych wytycznych. Dysponuję lekiem, który w USA zbiera świetne opinie. Blokuje w mózgu ośrodek odpowiedzialny za chęć spożywania alkoholu.
Głos zaprasza do gabinetu. Opisuje, że zrobi nacięcie długości 1 cm. Wszystko potrwa kilka minut. Koszt preparatu? Dawka przewidziana na 3 – 6 miesięcy (w zależności od indywidualnych cech metabolicznych) kosztuje 3,5 tys. zł. W wersji na rok – 6 tys. – Ale jest możliwość płatności w ratach, to będzie umowa tylko między nami – zastrzega.
Tą cudowną substancją jest tym razem naltrekson. – Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, rozważając ewentualną refundację każdej z tych substancji, analizowała dostępne badania skuteczności tych leków. W każdym z przypadków doszła do wniosku, że nie ma wystarczających podstaw do inwestowania w leczenie nimi ze środków publicznych – mówi Jagoda Fudała. I podkreśla, że te preparaty są zalecane co najwyżej jako wsparcie szerszych oddziaływań psychospołecznych. Tymczasem zdecydowana większość internetowych ofert to wyłącznie propozycje farmakoterapii.
Lekarze, z którymi rozmawiamy, deklarują, że zaszywają Polaków nawet od 15 lat. Rekordzista robi to od dwóch dekad. Nie ma tygodnia, by nie odbierali kilku telefonów od ludzi postawionych pod ścianą. Ile takich rozmów zakończyło się zabiegiem? 60–70 proc. – pada wymijająca odpowiedź.
– Lekarz, który zdecyduje się zaszyć komuś preparat uwalniający się przez długie miesiące, powinien bardzo dokładnie zbadać pacjenta, wziąć pod uwagę wszelkie rodzaje ryzyka. Inaczej to jest stąpanie po kruchym lodzie. Bo każdy z nas jest inny. Są organizmy mocniejsze i słabsze. Są też mocniejsze i słabsze charaktery – zastrzega Hanna Biskot.
Sądząc po rozmiarze oferty dostępnej w sieci, wielu lekarzy gotowych jest podjąć to ryzyko. Ilu dokładnie? Jagoda Fudała rozkłada ręce. – To prywatne inicjatywy, trudno ocenić faktyczną liczbę, bo część takiej działalności prowadzona jest… nieoficjalnie – mówi. Opowiada, że co roku zbiera dane z krajowych placówek leczenia uzależnień, które mają kontrakty z NFZ. Z raportów wynika, że kilka procent wszywało disulfiram. Jak to możliwe, skoro nie ma takiej oferty w koszyku świadczeń gwarantowanych?
Gdy niespełna 12 lat temu wstrzymano na chwilę krajową linię produkcyjną preparatu, jego cena gwałtownie wzrosła. Zaczęto go wtedy w panice sprowadzać m.in. z Ukrainy, a do Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych trafiały interpelacje poselskie pełne troski o zdrowie narodu. Dziś dostępność wszywek nie jest zagrożona. Niestety, zdaniem terapeutów.
Szefowa Działu Lecznictwa Odwykowego PARPA przekonuje, że lepszym rozwiązaniem od wszywania jest przyjmowanie disulfiramu doustnie (tabletki antocolu). – Jest szansa, że pacjent każdorazowo podejmuje decyzję, czy weźmie tabletkę i w tym dniu zrezygnuje z alkoholu – mówi Jagoda Fudała. – Jednocześnie powinien być objęty edukacją i wsparciem psychospołecznym.

Efekt placebo

Ewelina przedstawiła mężowi zebrane propozycje. Po kilku dniach dostała od niego relację z tego, co przeczytał na forach dyskusyjnych. Pisali tam ludzie, którzy po zaszyciu unikali czekoladek czy płukanek do zębów z dodatkiem alkoholu. Ze strachu. Ale dominowali ci, którzy opisywali swoje eksperymenty w stylu: „Zacząłem od cienkiego piwa. Dziś zdarza mi się wypić kilka i nic się nie dzieje”. Zdaniem Hanny Biskot łączą się tu dwie sprawy. Po pierwsze, na alkoholowym biznesie zarabia się na różne sposoby. Również wszywając w ciało placebo zamiast właściwego preparatu. Po drugie, osoby z problemem alkoholowym są mistrzami w oszukiwaniu nie tylko innych, ale i siebie.