Prawa ręka prezydenta USA i jego prywatny pełnomocnik Rudy Giuliani jeździł na Ukrainę nie tylko w imieniu głowy państwa, ale także swoim.
Oprócz tego, że były burmistrz Nowego Jorku, który zasłynął 18 lat temu z dowodzenia akcją ratunkową po zamachach na World Trade Center, współpracował z byłym prokuratorem generalnym Jurijem Łucenką w sprawie szukania materiałów obciążających Joe Bidena, to jeszcze proponował reprezentowanie interesów Łucenki na Zachodzie w zamian za 200 tys. dol. honorarium. Ukraiński polityk miał mieć dzięki temu bezpośredni dostęp do Donalda Trumpa i całej wierchuszki amerykańskiego rządu. Szkic kontraktu został podpisany w styczniu, ale do realizacji umowy nigdy nie doszło, bo wiosną „New York Times” zaczął węszyć wokół sprawy i relacjonować temat szukania w Kijowie kwitów na Bidena. Między innymi dlatego i Łucenko, i współpracownicy Giulianiego, czyli Victoria Toensing i Joe diGenova, wycofali się z pomysłu.
Telewizja CNN z kolei poinformowała, że Giuliani utrzymywał kontakty z zapleczem ukraińskiego oligarchy Dmytro Firtasza, który według amerykańskich mediów i organizacji pozarządowych jest związany z rosyjskim światem przestępczym. Jeszcze miesiąc temu prawnik tym kontaktom zaprzeczał.
Nie do końca wiadomo, co obie strony chciały załatwić. Dziennikarze spekulują, że tu również mogło chodzić o kupczenie dostępem do prezydenta USA. Firtaszowi grozi obecnie ekstradycja do Stanów Zjednoczonych, gdzie ma stanąć przed sądem pod zarzutem korupcji. Oligarcha mógł założyć, że współpraca z Giulianim mu pomoże.
Z kolei Donald Trump w programie radiowym Billa O’Reilly’ego powiedział, że nigdy nie prosił byłego burmistrza Nowego Jorku o robienie w jego imieniu jakichkolwiek interesów z nowym prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. A trzeba przypomnieć, że niesławna rozmowa między obydwoma przywódcami z 25 lipca jest teraz w centrum zainteresowań demokratów z Izby Reprezentantów, którzy wdrożyli procedurę usunięcia Trumpa z urzędu. Wywiad ten może jednak przynieść prezydentowi więcej szkody niż korzyści, bo dotąd 17 osób zeznało w trakcie przesłuchań w Kongresie, że Giuliani był pośrednikiem Trumpa w tej sprawie. The Donald musi liczyć się nie tylko z tym, że może się w ten sposób skłócić z całym swoim zapleczem, ale też – przy założeniu, że kiedyś zostanie postawiony w stan oskarżenia za nadużycie władzy – zyskać co najmniej 17 świadków zeznających przeciwko niemu.
Przede wszystkim jednak prezydent USA robi teraz wiele, by zaszkodzić Giulianiemu. Jeżeli chce stworzyć wrażenie, że b. burmistrz działał sam, to tego ostatniego czekają poważne konsekwencje wynikające ze złamania tzw. ustawy Logana, która reguluje bezprawne powoływanie się na wpływy w rządzie Stanów Zjednoczonych. W efekcie wkrótce może do niego zapukać FBI. Obserwatorzy amerykańskiej sceny politycznej widzą podobieństwo między tym, co się dzieje teraz, a tym, co działo się w apogeum Watergate w 1974 r. Będący pod coraz większą presją Richard Nixon wrabiał w aferę swoich kolejnych współpracowników.