Proces, który toczył się przed krakowskim sądem rejonowym, dotyczył siedmiu osób, obwinionych o blokadę Wawelu podczas przejazdu polityków PiS 18 grudnia 2016 r., w miesięcznicę pogrzebu pary prezydenckiej Lecha i Marii Kaczyńskich. Kilka samochodów wjechało wtedy na Wawel niedostępną dla ruchu kołowego drogą przez Bramę Herbową. Manifestanci protestowali "przeciwko upolitycznieniu Wawelu".
We wtorek krakowski sąd rejonowy uniewinnił wszystkich obwinionych w tej sprawie. Jak podkreślił w uzasadnieniu, obecni na miejscu policjanci nie wylegitymowali nikogo, komu później można byłoby udowodnić winę. Ponadto osoby uczestniczące w wydarzeniu miały konstytucyjne prawo do wzięcia udziału w zgromadzeniu.
Jak ocenił Szymon Bałek, jeden z obwinionych w sprawie, wydając taki wyrok "sąd wykazał się niebywałą odwagą". "Jesteśmy niewinni, byliśmy niewinni i, jeśli jakakolwiek władza będzie postępowała tak, jak (ta) w tamtym czasie, będziemy protestować i będziemy się jej sprzeciwiać" - zapowiedział. Wskazywał, że "nawet mały, szary człowiek może postawić się państwu władzy, państwu PiS i się sprzeciwić". Obwinieni, komentując wyrok, zapowiedzieli, że choć decyzję sądu oceniają jako sprawiedliwą, nadal będą wychodzić na ulice, jeśli uznają, że jest taka potrzeba.
Reprezentujący Bałka adw. Tomasz Banaś przyznał, że jest zadowolony szczególnie z tej części uzasadnienia wyroku, w której "sąd pokazał, że w naszym kraju nie ma przyzwolenia na represjonowanie osób, które zgodnie z prawem wykonują swoje uprawnienia, w tym prawo do demonstracji". "Sąd pokazał, że nie można tych podstawowych praw zdeptać" - wskazał.
Jak wyjaśnił Banaś, sąd uznał także, że "zgromadzenie było legalne, spontaniczne, nierozwiązane przez policję, że osoby, które tam (na Wawel - PAP) wjeżdżały nie były żadną kolumną rządową, tylko zbiorem pojazdów prywatnych". Pełnomocnik wskazywał, że z uzasadnienia sądu wprost wynika, że "cała machina, która została uruchomiona w stosunku do tych siedmiu obwinionych, została uruchomiona w sposób bezzasadny".
W procesie na świadków powołano m.in. kilkudziesięciu policjantów, którzy brali udział w akcji w okolicy Wawelu, a także wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego, który jako ostatni świadek złożył w sprawie zeznania. Przyznał on przed sądem, że na miejsce dojechał własnym samochodem; nie miał także żadnej przepustki, która uprawniałaby go do wjazdu, a jedynie przepustkę sejmową.
Początkowo - na wniosek policji - sąd wydał w sprawie obwinionych wyroki nakazowe, skazując wszystkich na kary grzywny w wysokości 300, 400 lub 500 zł. Kiedy wszyscy obwinieni wnieśli sprzeciwy od wyroku nakazowego, sprawa trafiła do sądu, który postanowił umorzyć wszystkie postępowania. Sąd uznał, że osoby obwinione nie dopuściły się wykroczenia, ich działanie nie miało znamion społecznej szkodliwości, a zgromadzenie było legalne.
Na to postanowienie zażalenie złożył komendant miejski policji w Krakowie. Sąd okręgowy w wydziale odwoławczym uwzględnił te zarzuty i uchylił zaskarżone postanowienie. Uznał m.in., że umorzenie sprawy na posiedzeniu było przedwczesne, ponieważ sąd powinien dokonać merytorycznej oceny zarzutów i dowodów wobec obwinionych. Sprawa wróciła na wokandę.
Wtorkowy wyrok jest nieprawomocny.