Nadchodzący tydzień będzie kluczowy dla odpowiedzi na pytanie: kiedy i w jaki sposób Wielka Brytania opuści Unię Europejską.

Borisowi Johnsonowi nie udało się przeforsować przez parlament umowy brexitowej. W efekcie tego w sobotę wieczorem na mocy tzw. ustawy Benna zwrócił się w formie niepodpisanego listu do liderów państw UE z prośbą o przesunięcie terminu wyjścia z Unii Europejskiej do 31 stycznia 2020 r. W drugim liście – już podpisanym – przekonywał z kolei, że takie opóźnienie będzie błędem.

Najpewniej otrzyma zgodę na kolejne przesunięcie terminu. W pierwszym wariancie będzie to bardzo krótkie, techniczne przedłużenie. Jeśli jednak umowa brexitowa przepadnie w parlamencie, Londyn prawdopodobnie otrzyma je na trzy miesiące lub dłużej. Wczoraj szef brytyjskiej dyplomacji Dominic Raab stwierdził, że w grę wchodzi pierwszy scenariusz (z datą wyjścia 31 października). W podobnym tonie wypowiadał się odpowiedzialny za umowę z UE w rządzie Johnsona – Michael Gove.

Przede wszystkim dowiemy się, czy w Izbie Gmin jest większość za porozumieniem wyjściowym wynegocjowanym w ubiegłym tygodniu przez premiera Borisa Johnsona. Przyklepanie umowy przez liderów państw unijnych to jedno; teraz musi ona jeszcze przejść przez brytyjski parlament. Z tego względu sytuacja nad Tamizą do złudzenia przypomina tę sprzed roku, kiedy Theresa May po raz pierwszy poddała pod głosowanie swoją wersję traktatu z UE.
Wówczas była premier poniosła porażkę, ale tym razem ma być inaczej. Brytyjski rząd jest bowiem pewien, że ma wystarczająco dużo głosów, aby parlament przyjął porozumienie. Swoje poparcie dla umowy zadeklarowali m.in. tzw. „spartanie”, czyli posłowie Partii Konserwatywnej, którzy trzy razy opowiedzieli się przeciw umowie przedstawionej przez May. „Aye” prawdopodobnie zagłosują również „rebelianci”, czyli parlamentarzyści wyrzuceni niedawno z partii przez Johnsona. Rząd może również liczyć na głosy kilku laburzystów, w tym posłanki Melanie Onn, która zadeklarowała publicznie poparcie dla umowy Johnsona.
Liczyć się będzie każdy głos, bowiem umowy nie popierają posłowie Demokratycznej Partii Unionistycznej z Irlandii Północnej. To poważny problem, bo tylko dzięki nim konserwatyści w obecnej kadencji mają większość w Westminsterze. Ubytek tych 10 głosów oznacza, że umowa może przejść lub przepaść minimalną większością głosów – jednym czy dwoma. Przedstawiciele rządu, którzy zaliczyli wczoraj rundkę po programach politycznych – w tym szef dyplomacji Dominic Raab czy odpowiedzialny za przygotowania do twardego brexitu Michael Gove – byli jednak optymistami.
Co ciekawe, poparcie dla umowy zasygnalizowało również szefostwo Partii Pracy, pod tym wszakże warunkiem, że trafi ona później pod publiczny osąd. To oczywiście oznacza konieczność organizacji referendum i, jak zasugerował wczoraj minister odpowiedzialny za brexit w gabinecie cieni Keir Starmer, powinno ono również dać Brytyjczykom możliwość opowiedzenia się również za pozostaniem w Unii Europejskiej. Wątpliwe jednak, aby rząd zgodził się na kolejny plebiscyt. Drugiego referendum nigdy nie chciała Theresa May, za herezję uważa je również Johnson. Dotychczas nie było również większości w Izbie Gmin za tym postulatem.
W tym tygodniu będą się również ważyć losy tego, kiedy Wielka Brytania opuści Unię Europejską. Ponieważ Johnsonowi nie udało się przepchnąć umowy przez parlament do soboty, musiał na mocy tzw. ustawy Benna zwrócić się do liderów państw członkowskich z prośbą o przedłużenie (zgodnie z przewidywaniami załączył też list od siebie, w którym tłumaczy, że przedłużenia nie chce). W Unii nikt nie chce Brytyjczykom rzucać kłód pod nogi, więc jest prawie pewne, że Londyn przedłużenie otrzyma, pytanie tylko brzmi: jak długie.
Jeśli wszystkie głosowania w Izbie Gmin w tym tygodniu pójdą gładko, unijna „27” może zdecydować o bardzo krótkim, technicznym przedłużeniu. Jeśli jednak umowa przepadnie, będzie to oznaczało polityczny impas i wówczas Wielka Brytania prawdopodobnie otrzyma przedłużenie na trzy miesiące lub dłużej, do którego mogą być również dołączone jakieś dodatkowe warunki. Rząd stoi jednak na stanowisko, że przedłużenie nie jest potrzebne i że Wielka Brytania wciąż może wyjść wraz z końcem października.
O tym, czy w Izbie Gmin jest większość za porozumieniem Johnsona, mieliśmy się przekonać już w sobotę, ale podczas nadzwyczajnej sesji Izby Gmin rząd nie zdążył nawet poddać go pod głosowanie. Wcześniej posłowie bowiem uradzili, że rząd musi najpierw przedłożyć ustawę wprowadzającą zapisy umowy rozwodowej do brytyjskiego prawa, a potem dopiero szukać dla niego poparcia w Izbie Gmin. Poprawka przedłożona przez Olivera Letwina miała na celu zminimalizowanie ryzyka twardego brexitu na wypadek, gdyby Westminster przyjął umowę, ale odrzucił później wprowadzające ją przepisy. Rząd chce, aby ustawa została przyjęta dzisiaj; wtedy głosowanie nad umową mogłoby się odbyć już jutro.