Na forum unijnym powraca temat relokacji. Warszawa oraz pozostałe stolice Grupy Wyszehradzkiej wciąż są jej przeciwne.
Porozumienie w tej sprawie osiągnęli niedawno ministrowie spraw wewnętrznych kilku państw Unii. Zgodnie z nim kraje członkowskie miałyby zadeklarować, ilu migrantów przybyłych na wybrzeże Włoch są w stanie przyjąć (to właśnie jest istota relokacji: jeden kraj przejmuje migrantów z drugiego, aby w ten sposób bardziej równomiernie rozłożyć ciężar migracji między państwa UE). Deklaracje mają być dobrowolne, a szefowie resortów mieliby je złożyć podczas spotkania w Luksemburgu we wtorek. Sam mechanizm ma mieć charakter wyłącznie tymczasowy.
Stanowisko Warszawy w tej sprawie pozostało jednak niezmienne. „Polska konsekwentnie nie zgadza się na obowiązkowy mechanizm redystrybucji migrantów. Dotyczy to również tzw. »rozwiązań tymczasowych«” – czytamy w odpowiedzi, jaką na pytanie o proponowany mechanizm otrzymaliśmy z resortu spraw wewnętrznych i administracji. „Koncepcja obowiązkowej relokacji nie stanowi w żaden sposób skutecznej odpowiedzi na pojawiające się wyzwania (…). Może przyczynić się jedynie do zwiększonego napływu w kierunku UE, stanowiąc kolejny czynnik przyciągający” – uzasadnia ministerstwo.

Wyszehrad na nie

Relokacji sprzeciwiają się również rządy innych państw naszego regionu. Rzecznik węgierskiego rządu Istvan Hollik już dwa tygodnie temu zapowiedział, że na wtorkowym spotkaniu jego kraj nie zadeklaruje żadnych kwot relokacyjnych. „Zdaniem Tomáša Petříčka [szef czeskiego MSZ – przyp. red.] w odniesieniu do mechanizmu relokacji niezbędna jest jedność w społeczeństwie i wśród partii politycznych, a tej w Czechach nie ma” – czytamy w odpowiedzi, jaką otrzymaliśmy z czeskiego resortu dyplomacji.
„Generalnie Słowacja jest przeciwna wszelkim programom obowiązkowej relokacjom migrantów. Taki system w przeszłości nie zadziałał i nie przyniósł oczekiwanych rezultatów” – poinformowało DGP słowackie ministerstwo spraw zagranicznych.
Debata o relokacji powraca, bo chociaż liczba migrantów docierających do granic Wspólnoty spada, to państwa „frontowe” – np. Włochy – wciąż czują się pozostawione z problemem same sobie. W odpowiedzi na unijną niemoc rząd w Rzymie do niedawna zakazywał nawet przyjmowania we włoskich portach statków organizacji pozarządowych ratujących migrantów z łodzi na Morzu Śródziemnym. Zmieniło się to dopiero kilka tygodni temu, po upadku gabinetu, w którym za sprawy wewnętrzne odpowiadał pomysłodawca zakazu Matteo Salvini.
Na zmianę polityki Rzymu postanowili odpowiedzieć politycy z innych krajów Unii. Efektem tego jest tzw. tymczasowy mechanizm kryzysowy, który zakłada dobrowolne przyjmowanie przez państwa UE migrantów, którzy zostaną uratowani na Morzu Śródziemnym przez wspomniane już statki. Wypracowali go w drugiej połowie września ministrowie spraw wewnętrznych Francji, Niemiec, Włoch, Finlandii i Malty. We wtorek mają zostać uzgodnione ostatnie detale, po czym ma być przyjęty na forum unijnym.

Bawarskie pierwsze skrzypce

Na lidera grupy, która pracuje nad nowym mechanizmem, wyrósł szef niemieckiego MSW Horst Seehofer. To nieoczekiwana dla niego rola. Jeszcze przed rokiem polityk bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU), która tworzy sojusz z Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU) i razem z nią zasiada w rządzie federalnym, miał na temat migracji zupełnie inne zdanie.
Seehofer był bowiem autorem tzw. Masterplan Migration, który zakładał przetrzymywanie w specjalnych centrach na terenie Niemiec starających się o azyl migrantów, szybsze wydalanie osób, którym nie przyznano azylu, częstsze kontrole granicy z Austrią oraz zawracanie migrantów uratowanych na Morzu Śródziemnym do centrów tworzonych w krajach północnej Afryki. Teraz przy zdziwieniu niemieckich mediów i partyjnych kolegów Seehofer zapowiada, że Niemcy są w stanie przyjąć jedną czwartą wszystkich migrantów uratowanych na Morzu Śródziemnym.
Polityk posunął się nawet dalej i w rozmowie z dziennikarzami tygodnika „Der Spiegel” za pomocą długopisu na serwetce rozrysował docelowy kształt unijnej polityki migracyjnej. Polityk najpierw wykreślił okrąg symbolizujący granice zewnętrzne Unii, a na nim zaznaczył małe czworokąty. Te symbolizują centra, do których mieliby trafiać migranci (pomysł ich stworzenia jest zresztą na forum unijnym omawiany od dawna).
Centra są elementem łączącym wizję Seehofera z tymczasowym planem, o którym politycy będą rozmawiać we wtorek, ten także bowiem zakłada ich powstanie. Tutaj migranci będą rejestrowani i przejdą test bezpieczeństwa. Procedura ma trwać maksymalnie do czterech tygodni. Osoby, co do których stwierdzone zostanie wysokie prawdopodobieństwo przyznania azylu, zostaną następnie przeniesione do jednego z państw tzw. unii chętnych.

Gorzej na Morzu Egejskim

Seehofer w rozmowie z dziennikarzami tygodnika „Der Spiegel” doprecyzował, że rocznie Niemcy mogą przyjąć 22 proc. migrantów biorących udział w nowym mechanizmie. Polityk musi jednak liczyć się z oporem we własnym kraju. Z przeprowadzonego w ubiegłym tygodniu sondażu wynika, że 54 proc. pytanych „w pełni” lub „raczej” odrzuca plany ministra. Inne kraje, również te, które wspólnie z Niemcami wypracowały propozycję podczas spotkania na Malcie, nie podają jeszcze konkretnych liczb. Jak informuje niemiecki resort spraw wewnętrznych, „konkretny klucz podziału zostanie uzgodniony w Luksemburgu”. Podział zależeć ma bowiem od tego, ile krajów zgodzi się na wzięcie udziału w działaniach inicjowanych przez Berlin i Paryż.
Metamorfoza Seehofera pozwoliła koalicji chadeków i socjaldemokratów utworzyć w końcu jeden front w kwestii migracji. Dotychczas za doprowadzaniem do unijnego mechanizmu opowiadało się kontrolowane przez SPD ministerstwo spraw zagranicznych z ministrem Heiko Maasem na czele. Również Angela Merkel od lat stara się o wprowadzenie mechanizmu kwotowego, który obowiązywałby całą Unię. Seehofer dotychczas krytykował te plany. Nagła zmiana jego poglądów ułatwia skoordynowanie działań pomiędzy niemiecką dyplomacją, urzędem kanclerskim a ministerstwem spraw wewnętrznych.
O tym, jak poważnie traktuje swoją misję Seehofer, świadczą jego podróże z ubiegłego tygodnia do Turcji i do Grecji, w które zabrał także unijnego komisarza ds. migracji Dimitrisa Avramopoulosa oraz francuskiego ministra spraw wewnętrznych Christophe’a Castanera, bliskiego współpracownika prezydenta Emmanuela Macrona. Twórcy nowego mechanizmu oczekują od Turcji skuteczniejszego wywiązywania się z układu, jaki zawarła z UE, w ramach którego ma zatrzymywać u siebie i oferować opiekę syryjskim uchodźcom (we wrześniu znacząco wzrosła liczba migrantów, którzy przedostali się do Europy przez Morze Egejskie – 10,2 tys., najwięcej od trzech lat). Od Grecji oczekiwane jest poparcie mechanizmu podczas jutrzejszego spotkania w Luksemburgu.
Sceptyków do nowych rozwiązań ma przekonać jego tymczasowość. Twórcy proponują, żeby mechanizm po okresie sześciu miesięcy musiał być każdorazowo przedłużany. W przypadku gdyby odnotowano jego negatywne skutki, na przykład wzrosłaby liczba migrantów chcących w ten sposób przedostać się do Unii, działania mogą zostać wstrzymane.