W przyszłym tygodniu brytyjski parlament wraca z wakacyjnej przerwy. Wtedy w Westminsterze rozgorzeje prawdziwa bitwa o Brytanię.
Stawka jest wysoka. Kiedy 3 września parlamentarzyści zakończą wakacje, do brexitu zostaną niecałe dwa miesiące. Czasu nie będzie dużo, jeśli będą chcieli powstrzymać bezumowne wyjście z Unii Europejskiej. Tym bardziej że zakończony w poniedziałek szczyt G7 nie dał powodów do optymizmu. Premier Boris Johnson nie tylko stwierdził, że Wielka Brytania jest gotowa na twardy brexit, lecz także przestrzegł pozostałych uczestników, że nie da się go powstrzymać.
Jednocześnie określił szanse na dogadanie się w sprawie porozumienia wyjściowego – wariant, który można nazwać miękkim brexitem – na znikome, a jeszcze niedawno określał je jako „jeden na milion”. Dlatego parlamentarni przeciwnicy twardego brexitu, do której należy mniej więcej połowa Izby Gmin – w tym większość Partii Pracy, Liberalni Demokraci czy szkoccy nacjonaliści – mobilizują się przed końcem wakacyjnej przerwy i ustalają strategię na najbliższe tygodnie. Przede wszystkim muszą zdecydować, w jaki sposób powstrzymać brexit.
Drogi są dwie. Posłowie mogą poprzez wotum nieufności doprowadzić do upadku premiera i wyłonienia nowego rządu. Mogą również przyjąć prawo, które zmusi gabinet do ponownego odsunięcia brexitu. Poważany think tank Institute of Government w niedawnym opracowaniu uznał, że ta pierwsza strategia będzie skuteczniejsza. Wiele jednak wskazuje, że posłowie sięgną po drugą.
Słabością wariantu z powołaniem nowego rządu jest spór o to, kto miałby zastąpić Borisa Johnsona w fotelu premiera. Naturalnym kandydatem wydaje się Jeremy Corbyn, przewodniczący największego opozycyjnego ugrupowania. Nie każdemu przeciwnikowi twardego brexitu to się jednak podoba (np. szefowej Liberalnych Demokratów Jo Swinson), co oznacza, że Corbyn może mieć problem ze skompletowaniem większości niezbędnej do poparcia jego kandydatury.
Z pewnością będzie starał się je znaleźć podczas zaplanowanych na dzisiaj konsultacji z innymi przeciwnikami twardego brexitiu. Jeśli pojawią się tam jacyś ministrowie z rządu Theresy May, być może opowiedzą o swojej zakulisowej dyplomacji, którą opisał dziennik „The Times”. Gazeta jako pierwsza doniosła o tym, że prowadzą oni tajne rozmowy z politykami z drugiej strony Kanału La Manche, aby wybadać, na jak długie przedłużenie członkostwa mogłaby liczyć Wielka Brytania.
Gdyby udało się to ustalić, dodatkowy czas zostałby następnie wpisany do stosownej ustawy, która nakazywałaby rządowi zwrócić się do europejskich partnerów z prośbą o przesunięcie brexitu przed najbliższym szczytem Rady Europejskiej 17–18 października. Konkretna data jest potrzebna, aby rząd nie zinterpretował zapisów nad swoją modłę i np. nie zwrócił się o zbyt krótkie przedłużenie, tylko formalnie spełniając żądanie parlamentarne.
Były premier Gordon Brown zasugerował wczoraj, że do takiej ustawy można byłoby wpisać dodatkowe wymogi, np. żądanie opracowania raportu na temat skutków twardego brexitu, tak aby posłowie i zwykli Brytyjczycy wiedzieli, jakie będą konsekwencje preferowanego przez rząd wariantu wyjścia z UE. Downing Street doskonale zdaje sobie sprawę, że opozycja parlamentarna będzie chciała pokrzyżować rządowe plany opuszczenia Unii 31 października. Dlatego Whitehall – nasz odpowiednik kancelarii premiera – zwrócił się do rządowych prawników z prośbą o zaopiniowanie opcji nuklearnej, czyli zawieszenia prac parlamentu.
Dotychczas to posunięcie traktowano nad Tamizą jak pustego straszaka, którym doradca premiera Dominic Cummings wymachiwał dla podkreślenia, że jego szef nie uchyli się przed niczym. Taki ruch oznaczałby jednak kneblowanie debaty parlamentarnej, świętego Graala brytyjskiej demokracji. Fakt, że rząd takie posunięcie konsultuje z prawnikami, oznacza, że Johnson chce mieć obstawione wszystkie wyjścia.
Co ciekawe, w oczekiwaniu na twardy brexit rząd jednocześnie zmienia retorykę co do jego skutków. Jeszcze ubiegając się o stanowisko premiera, Johnson zapewniał, że wyjście z UE na twardo pozwoli Londynowi zaoszczędzić 39 mld funtów (187 mld zł), które zapisano w umowie rozwodowej na opłacenie kosztów uczestnictwa Wielkiej Brytanii w różnych unijnych inicjatywach. Teraz premier mówi, że Brytyjczycy zaoszczędzą większość tej kwoty, bo do mediów wyciekły rządowe ekspertyzy mówiące o tym, że pewną kwotę i tak trzeba będzie zapłacić.

Zna życie, więc chce pogadać

– Przedstawiciele Chin skontaktowali się wczoraj z naszymi specami od handlu zagranicznego i powiedzieli, że chcą wrócić do rozmów. Więc wracamy i wydaje mi się, że jednak coś chcą zrobić – powiedział przed wylotem z Biarritz prezydent Donald Trump. – Prezydent Xi jest jednym z największych przywódców na świecie, bo wie, jak działa życie – dodał prezydent. „Z tego, co wiem, rozmów między chińskimi a amerykańskimi negocjatorami nie było w ciągu ostatnich kilku dni. Obie strony kontaktują się na poziomie technicznym, ale nie ma to znaczenia, jakie nadał temu prezydent Trump” – napisał Hu Xijin, szef kontrolowanego przez władze ChRL dziennika „Global Times”.