Oligarcha rządzący z tylnego siedzenia krajem opuścił go pod presją protestów.
„W związku z pojawiającymi się w mediach spekulacjami o tzw. zniknięciu lidera DPM oświadczamy, że Vlad Plahotniuc na kilka dni wyjechał z kraju do rodziny” – oświadczyły w sobotę służby prasowe Demokratycznej Partii Mołdawii (DPM). W weekend media informowały o kilku startach prywatnych samolotów z lotniska w Kiszyniowie. Maszyny ze związanymi z Plahotniukiem oficjelami na pokładzie miały lecieć w stronę Izraela, Rosji, Turcji i Ukrainy.
W piątek z walki o utrzymanie posady zrezygnował dotychczasowy premier Pavel Filip. Tym samym okazało się, że wspólna presja Amerykanów, Europejczyków i Rosjan wygrała z oporem Plahotniuca i przejętych przez niego instytucji. Próba sił trwała tydzień, odkąd prozachodni blok Teraz zawiązał koalicję z prorosyjską Partią Socjalistów Republiki Mołdawii (PSRM) w kontrze do DPM, oligarchicznego ugrupowania władzy. Obie strony nowego sojuszu dostały na taki krok zielone światło odpowiednio z Zachodu i Moskwy. Premierem została współliderka Teraz Maia Sandu, szefową parlamentu – socjalistka Zinaida Greceanîi.
DPM odmówiła uznania nowych władz, argumentując, że koalicja została zawarta już po upływie czasu, jaki na powyborcze negocjacje przyznaje konstytucja. Do tej argumentacji przychylił się sąd konstytucyjny opanowany przez ludzi Plahotniuca, który formalnie pełnił jedynie funkcję szefa DPM. Gdy okazało się, że próbę sił wygrywa wspierana przez socjalistycznego prezydenta nowa ekipa, sędziowie zmienili własną – teoretycznie niepodważalną i ostateczną – decyzję sprzed kilku dni. Według mołdawskiego „NewsMakers” Plahotniuc, który zrobił karierę m.in. dzięki obyczajowym hakom na konkurentów, wyjechał do Turcji. Jeśli tak się faktycznie stało, zaprocentowały dobre relacje utrzymywane z ekipą Recepa Tayyipa Erdoğana.
Premier Maia Sandu zapowiedziała, że nowe władze jeszcze raz przeanalizują sprawę wyprowadzenia z mołdawskiego systemu bankowego równowartości miliarda dolarów. Poprzednie władze szukały winnych wyłącznie wśród konkurentów Plahotniuca, choć dziennikarze śledczy znaleźli przesłanki, by uznać, że afera stulecia nie mogłaby zostać przeprowadzona bez wiedzy i zgody jego ludzi. – Badaliśmy, jakie organizacje międzynarodowe mogłyby nam pomóc. Istnieje np. specjalna komórka przy Banku Światowym – mówiła Maia Sandu.
Nowy rząd stawia sobie za cel wyłącznie oczyszczenie kraju i jego instytucji z plahotniucowskich układów. Potem mają się odbyć kolejne wybory parlamentarne. Jakiekolwiek inne decyzje mogą być niemożliwe do podjęcia, skoro socjaliści są zdecydowanymi zwolennikami integracji z Rosją, a dwa ugrupowania koalicji Teraz nawołują do kursu na integrację europejską. Na razie MSZ w Moskwie oświadczyło, że oczekuje „konstruktywnych kroków na rzecz postępu w rosyjsko-mołdawskiej współpracy”. Z kolei Sandu spotkała się z unijnym komisarzem ds. polityki sąsiedzkiej Johannesem Hahnemannem.
Z punktu widzenia sił prozachodnich główne ryzyko dotyczy sytuacji, w której Kreml zdołałby przeforsować plan rozwiązania konfliktu w Naddniestrzu poprzez federalizację Mołdawii. W 2003 r. Kiszyniów był bliski akceptacji takiego pomysłu, jednak w ostatniej chwili „nie” powiedział komunistyczny prezydent Vladimir Voronin. Federalizacja oznaczałaby prawo weta dla separatystów z Tyraspola np. wobec wejścia Mołdawii do UE czy NATO. Wczoraj prorosyjski prezydent Igor Dodon zapewnił, że o takim kroku nie ma mowy. – Najpierw musimy mieć konsensus u siebie w Kiszyniowie – mówił socjalista.