Od zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości w 2015 r. wiadomo było, że kolejne kampanie będą wielką licytacją polityczną. To, co obserwujemy dzisiaj, gdy w powietrzu fruwają obietnice liczone w miliardach złotych, potwierdza te przewidywania. Obecna rządząca ekipa stała się symbolem rozdawnictwa. Jest punktowana za to, że lekką ręką przelewa dziesiątki miliardów złotych w transferach socjalnych, usztywnia budżet państwa, prowadzi politykę gospodarczą jakby dobra koniunktura miała trwać wiecznie.
Krytyka PiS opiera się jednak głównie na tym, że partia swoich obietnic nie porzuciła po wyborach. To pewne novum w polityce, bo do tej pory przyczyny obiektywne – kryzys, ograniczenia fiskalne czy kiepskie pomysły, powodowały, że kampanijny romantyzm przegrywał z pozytywizmem rządzenia. Tym razem prawda ekranu nie wygrała z prawdą czasów, o których mówimy. Wypłata świadczenia 500 zł na dziecko stała się faktem, podobnie obniżka wieku emerytalnego.
Te dwa programy dla finansów państwa były najkosztowniejsze i wydawało się, że na podobny rozmach nie ma już miejsca. Bo budżet państwa ma zbyt dużo sztywnych zobowiązań, reguła wydatkowa nie pozwala już na solidne wzrosty wydatków w dobrych czasach, a dodatkowo ich realizacja mogłaby nas niebezpiecznie przybliżyć do unijnego limitu deficytu w wysokości 3 proc. PKB. Okazuje się jednak, że klasa polityczna stara się ograniczeń nie zauważać i w licytacji jest gotowa obiecać wszystko. PiS przygotował już piątkę Kaczyńskiego, której najkosztowniejszą pozycją jest rozszerzenie 500 plus na pierwsze dziecko i wypłata 13. emerytury. W sumie to jakieś 30 mld zł nowych wydatków w skali całego roku.
Znów więc ten nieodpowiedzialny PiS prowadzi nas nie tyle w stronę drugiej Grecji, co Wenezueli. Populiści wiodą kraj na skraj bankructwa i mają moc sprawczą w postaci parlamentarnej większości, więc odliczanie czas zacząć. Możliwe, że w gorszych warunkach gospodarczych przez tak duży wzrost wydatków rząd straci kontrolę nad budżetem państwa. Odpowiedzialność spadnie na tych, którzy podniosą za tym rękę w Sejmie.
Warto jednak pamiętać, że dwa kluczowe elementy piątki Kaczyńskiego to wcale nie inicjatywa PiS, ale partii, która punktuje rządzących właśnie za rzekome rujnowanie gospodarki. To PO już w 2017 r. obiecała, że gdy dojdzie do władzy, to nie tylko utrzyma 500 plus, ale rozszerzy je na pierwsze dziecko. Dodatkowa emerytura też narodziła się w największej partii opozycyjnej. Ba! To PO po ogłoszeniu przez Jarosława Kaczyńskiego pakietu obietnic żaliła się z mediach, że PiS ukradł ich pomysły. Mówiła o tym była wiceminister finansów Izabela Leszczyna w radiu Tok FM czy były wicepremier i minister finansów Jacek Rostowski w Onecie. Na ich miejscu nie przyznawałbym się do tego i szukał dobrego planu, jak się wykręcić od obietnic, które prowadzą prostą drogą do złamania ustawy o finansach publicznych i przywiązania do budżetu państwa kamienia, który będzie ciążył, gdy tylko przyjdzie cykliczne spowolnienie gospodarcze.
Widać wyraźnie, że w licytacji wyborczej obie partie są siebie warte i obie wierzą, że wygraną może dać tylko kupowanie głosów. Wielka koalicja PO-PiS znów staje się faktem, chociaż formacje stoją po przeciwnych stronach frontu i żadna nie przyzna się dzisiaj do tego, że mentalny populizm pokazuje im tylko jedną drogą do wyborczego zwycięstwa. Jest jeszcze śmieszniej, bo PO nie ma żadnej możliwości wprowadzenia swoich planów w życie, a PiS już zgłosił projekty i za chwilę 500 zł na pierwsze dziecko i dodatek emerytalny pójdą na konta beneficjentów. Ten sam PiS, który przez wiele miesięcy mówił, że nie stać nas na rozszerzenie programu 500 plus, a premier Mateusz Morawiecki już od dawna przekonywał, że emeryci od rządu dostali i tak bardzo wiele. Nieoczekiwana zmiana miejsc.
Logikę obecnej ekipy rozumiem. Jeśli tego nie zrobimy, to PO pójdzie z tym na sztandarach do wyborów i może zapunktować. Logiki PO jednak pojąć nie potrafię. Albo nie zdają sobie sprawy, że tak potężne pozycje wydatkowe wymagają pokazania finansowania, bo inaczej reguła wydatkowa brutalnie je zablokuje, albo obiecują i będą martwili się po wyborach, albo uznają, że bez wielkiego wydawania nie mają co stawać w szranki w PiS. Każda ewentualność nie świadczy najlepiej o opozycji, podobnie jak o PiS to, że zdecydowali się obiecać coś, co będzie wymagało nie lada gimnastyki i kreatywnej księgowości.
Niedawno grono ekonomistów, w tym byłych ministrów finansów, zaapelowało do polityków i obywateli o rozwagę i poszanowanie zasad stabilizacji w finansach publicznych. Widać wyraźnie, że adresatem odezwy nie powinien być tylko PiS, bo w wyborczej licytacji ma wiernego koalicjanta w postaci PO. Tytuł listu otwartego to „Wygrana nie za każdą cenę”. Dla polityków jednak wizja wygranej wydaje się bezcenna i mentalny PO-PiS przeżywa reaktywację. Być może wkrótce pod listem podpisze się kolejny były minister finansów Teresa Czerwińska, która coraz bardziej do obozu dobrej zmiany nie pasuje. Do opozycji też.