Zacieśnia się sojusz USA z Rijadem. Nie wiadomo jednak, czy to strategiczne partnerstwo polityczne, czy prywatny folwark Trumpa.
Na początku marca zięć prezydenta USA Jared Kushner wybrał się do Rijadu. Nie do końca wiadomo po co oraz w jakim charakterze – czy jako zatrudniony w Białym Domu doradca, czy osoba prywatna, która robi na Bliskim Wschodzie interesy. Zszokowani byli pracownicy amerykańskiej ambasady w stolicy Arabii Saudyjskiej, bo Kushner na poufne rozmowy z Saudyjczykami wybrał się sam. Doszło tym samym do złamania protokołu, bo na spotkaniach członka prezydenckiej administracji wyższego szczebla muszą być obecni akredytowani lokalnie dyplomaci USA.
Oliwy do ognia dolewa to, że na początku prezydentury Donalda Trumpa służby odmówiły jego zięciowi certyfikatu dostępności do danych niejawnych, tłumacząc to obawą o jego podejrzane relacje z zagranicznymi biznesmenami. Tymczasem demokraci w Kongresie coraz częściej zadają pytania, co łączy rodzinę Trumpów z saudyjskim dworem. Szczególnie od czasu, gdy się okazało, że maczał on palce w okrutnym zabójstwie publicysty ”Washington Post„ i obywatela USA Dżamala Chaszukdżiego w saudyjskim konsulacie w Stambule.
Trump i jego ludzie bronią Rijadu. Sam prezydent, będąc pod medialnym ostrzałem, tweetował, że ”każdy jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy„. ”Washington Post„ pisał ostatnio, że w latach 90. Trump zadłużał się u saudyjskich biznesmenów. Po jednej z niedawnych wizyt Jareda Kushnera w Rijadzie władze umieściły w areszcie domowym jednego z jego domniemanych wierzycieli. Ale są tu i poważniejsze politycznie sprawy. Według opublikowanego w miniony weekend raportu amerykańskiej organizacji University Network for Human Rights bomby wyprodukowane w USA i Wielkiej Brytanii, udostępnione następnie Arabii Saudyjskiej, przyczyniły się do śmierci co najmniej tysiąca Jemeńczyków.
W Jemenie od 2015 r. toczy się wojna domowa. W marcu tamtego roku pomocy militarnej prezydentowi Abd Rabuhowi Hadiemu w walce z rebelianckim ruchem Husi udzieliła koalicja arabska pod przywództwem Arabii Saudyjskiej. Później dołączyły do niej Stany Zjednoczone, chociaż prezydentem był wówczas Barack Obama. Wsparcie polega głównie na atakach z powietrza przy użyciu lotnictwa. Szyickich buntowników wspiera z kolei Teheran. Według ONZ od początku konfliktu w wyniku walk zginęło od 9 do 13 tys. osób, w tym ponad 5 tys. cywilów. Ponadto około 50 tys. zmarło do końca 2018 r. z powodu niedożywienia.
”Amerykańska broń została wykorzystana w co najmniej 27 nalotach. Mamy dowody na to, że Stany Zjednoczone biorą czynny udział w tej nieludzkiej rzezi„ – napisał współautor wspomnianego raportu Ruhan Nagra. Do podobnych wniosków doszła kilka tygodni temu brytyjska Izba Lordów. Przeprowadzone przez nią śledztwo dowodzi, że sprzedana Saudyjczykom za prawie 5 mld dol. broń mogła służyć atakom militarnym z naruszeniem prawa międzynarodowego. W pierwszych miesiącach urzędowania Trumpa USA sprzedały Rijadowi broń za w sumie 110 mld dol.
Biały Dom zacieśnia współpracę z Saudyjczykami na jeszcze jednym odcinku. Komisja ds. nadzoru i reformy rządu Izby Reprezentantów ogłosiła raport, który zdradza, że administracja Trumpa pracuje nad przekazaniem Arabii Saudyjskiej technologii nuklearnej. I robi to bez konsultacji z Kongresem, co może być naruszeniem prawa. Konsorcjum IP3 International zaraz po wygranych przez Trumpa wyborach zaczęło lobbować u niego za jego zgodą na sprzedaż Saudyjczykom know-how dotyczącego budowy elektrowni atomowej.
12 lutego prezes tej firmy, emerytowany generał Jack Keane, zorganizował spotkanie z prezydentem i przedstawicielami innych korporacji z tego sektora, aby omówić plany tworzenia takiej infrastruktury w Arabii Saudyjskiej i Jordanii. Łącznikiem między kierownictwem IP3 a Trumpem według kongresowego raportu ma być Tom Barrack, bliski przyjaciel prezydenta, który w kampanii miał zebrać dla niego aż 107 mln dol. Śledczy badają, czy środki te pozyskano w dopuszczony przez prawo sposób. Według art. 123 ustawy o energii atomowej z 1954 r. treść wynegocjowanej umowy jest przekazywana prezydentowi, który potem zwraca się do Kongresu o udzielenie zgody. Bez niej amerykańskie firmy nie mają prawa sprzedawania technologii. A Trump jak dotąd nie chciał rozmawiać o atomie z ustawodawcą.