Magdalena Skorupka-Kaczmarek: Nie życzymy żadnemu samorządowi, by musiał planować logistykę na takie wydarzenie. Pracowaliśmy w pełnej mobilizacji, z sympatii dla prezydenta i by z Gdańska wszyscy mogli być dumni
Od ponad dwóch tygodni przyglądamy się, jak gdański magistrat radzi sobie w sytuacji niezwykle trudnej, kryzysowej. Bo nie tylko brakuje wieloletniego lidera, ale więcej – zdarzenia dotykające całą społeczność spowodowane są jego nagłym, tragicznym odejściem. W powszechnym przekonaniu współpracownicy Pawła Adamowicza poradzili sobie nad wyraz dobrze. Zadziałali sprawnie. Począwszy od tego, że mieszkańców nie odsuwano od wiadomości, na bieżąco przekazywano im informacje o stanie zdrowia prezydenta, a skończywszy na jego godnym upamiętnieniu. Każdy, kto chciał, mógł się z włodarzem pożegnać, wziąć darmową flagę miejską, skorzystać w dniach pogrzebu z bezpłatnej komunikacji miejskiej. Dla tych, co zmarzli, zostały podstawione autobusy, w których można było się ogrzać. W dniu pogrzebu na oficjalnym profilu miasta na Facebooku była transmisja pogrzebu wraz z tłumaczeniem jej na język migowy.
To jeszcze nie wszystko. Urząd Miasta w pierwszych godzinach po morderstwie narzucił ton, jak o tym wydarzeniu rozmawiać. Nawoływano do powstrzymania się od mowy nienawiści, agresji, od ocen i szukania winnych. Zastępca Pawła Adamowicza Piotr Kowalczuk spotkał się z matką zabójcy, prosił, by jego rodziny nie napiętnować. Miasto zaoferowało im pomoc psychologiczną. Ten gest wiceprezydenta zyskał powszechne uznanie i był szeroko komentowany w mediach. Tak jak inne działania podejmowane przez gdańskich urzędników. – Wzruszające było to, że osobom, które przyjechały pożegnać się z prezydentem, spontanicznie pomagali gdańszczanie, np. rozdając gorącą herbatę czekającym przed Europejskim Centrum Solidarności – mówi uczestniczący w tych uroczystościach Włodzimierz Tutaj, rzecznik prasowy częstochowskiego magistratu. – Widać też było, że ludzie w Gdańsku autentycznie przeżyli śmierć swego prezydenta. To dobrze odrobiona lekcja z solidarności w ramach wspólnoty samorządowej – dodaje.
W powszechnym przekonaniu w trudnej, dramatycznej sytuacji gdański magistrat zdał egzamin. Jak się dochodzi do takiego profesjonalizmu? Decydująca jest wieloletnia współpraca, procedury, szkolenia?
Magdalena Skorupka-Kaczmarek rzeczniczka prezydenta Gdańska / DGP
To byłoby zbyt proste. To, jak w tych dniach pracowaliśmy, przede wszystkim było wynikiem naszej więzi z prezydentem Pawłem Adamowiczem i sympatii dla niego. Oczywiście jesteśmy wszyscy jako urzędnicy przeszkoleni z reagowania w różnych sytuacjach, mamy procedury. Staramy się też dochodzić do perfekcji przez kontakty, spotkania z przedstawicielami innych jednostek miasta. Mamy również doświadczenie w organizacji wielkich, ważnych wydarzeń. Ale zwykle znacznie wcześniej się do nich przygotowywaliśmy. I miały też inny charakter. W tym przypadku to było nasze poczucie – nie chciałabym, żeby to zabrzmiało górnolotnie, ale tak było – że musimy się wszyscy zmobilizować i nie patrzymy na zegarek. Wszyscy się trochę ścigaliśmy z czasem, by ta uroczystość pożegnania wyszła godnie. Na tym nam najbardziej zależało.
Kto był inicjatorem działań?
Mieliśmy liderów w różnych obszarach. Każda z tych osób była odpowiedzialna za pewną część pracy. Ja i mój zespół, np. za komunikację. Później to wszystko spinaliśmy w jedno. Spotykaliśmy się nawet kilka razy dziennie, w mniejszych czy większych zespołach. Nikt z nas nie działał indywidualnie, ale wykonywał pewien fragment większego zadania. Cześć uroczystości była zorganizowana we współpracy z Europejskim Centrum Solidarności, tam także zaangażowała się cała załoga. Aktywne były również służby miejskie czy organizacje takie, jak Gdański Archipelag Kultury czy Gdańska Organizacja Turystyczna, bo przecież trzeba było przyjąć te tysiące osób, które chciały przyjechać na uroczystość. Zrobiliśmy formularz rejestracyjny, weryfikowaliśmy listy. Z racji ograniczonego miejsca nie wszystkich mogliśmy pomieścić w bazylice. Wszystkie szczegóły ustalaliśmy też z rodziną prezydenta.
Masa ludzi…
Jak policzyliśmy, w organizację uroczystości pogrzebowych zaangażowanych było ok. 1,7 tys. osób, nie tylko z urzędu miasta. A wiele osób włączało się spontanicznie do pracy, np. restauratorzy częstowali darmową herbatą.
Miała pani wrażenie, że ta wspólnota zyskuje nowe siły albo się zmienia?
Możliwość pożegnania prezydenta – w różnym miejscach, o różnym czasie ‒ sprzyjała jedności i wspólnocie. A proszę pamiętać, że to trwało już od poniedziałku. Tego dnia przed Dworem Artusa miało być spotkanie wspierające prezydenta, tak to planowaliśmy w niedzielę. Okazało się, że już wtedy przyszło nam go żegnać. Potem były kolejne wydarzenia, w następnych dniach. Tego nie da się do końca zaplanować. A mówimy o dwóch płaszczyznach – emocjonalnej, która powoduje, że ludzie chcą przyjść na miejsce, i o tej płaszczyźnie trochę zimnej, technicznej.
Właśnie, ona jest niezwykle ważna, bo inne samorządy mogą się uczyć od państwa, jak radzić sobie w sytuacji kryzysowej. Oczywiście, oby nigdy z tych wskazówek nie musiały skorzystać.
Nie życzymy żadnemu samorządowi, by musiał planować logistykę na takie wydarzenie. Ale tak, wiele po prostu trzeba było zrobić. Na przykład zdecydowaliśmy się zapewnić wszystkim bezpłatną komunikację na dwa dni głównych uroczystości. Wiedzieliśmy, że nie ma możliwości, by wjechały do centrum samochody, również dlatego, że na sobotnie uroczystości zapowiedzieli się prezydent, premier, osoby, które mają ochronę, z czym wiążą się pewne rygory. Konieczne było zapewnienie dróg dojazdu, dostępu dla karetek, dla ratowników, dla służb, co z kolei powodowało, że w tym naszym planowaniu musieliśmy część ulic pozamykać dla ruchu.
Tu zapewne zadziałały procedury…
Oczywiście. Przyjazd osób rangi prezydenta się wiąże się z wypełnianiem określonych procedur. I my to robiliśmy. Staraliśmy się też wydzielić strefy, rozdać identyfikatory – każdy wchodzący do bazyliki musiał je mieć – akredytować dziennikarzy, wyprodukować sygnał radiowo-telewizyjny, wszystkie stacje go od nas otrzymały. To były działania na różnych polach. Mam poczucie, że każdy z nas, kto brał udział w przygotowaniach do tych uroczystości, wykrzesał z siebie maksimum. Ale to nie był przymus, to była wewnętrzna potrzeba. Bardzo też chcieliśmy, by wszyscy, którzy na nas patrzą z zewnątrz, byli z Gdańska dumni.
Oprócz tych wszystkich działań, bardzo szybko nadaliście ton relacji o tych wydarzeniach. Skąd to się wzięło, kto inicjował tę retorykę?
Jeżeli pani pyta, czy siedzieliśmy wspólnie i zastanawialiśmy się, jaki ma być przekaz, to nie, tak nie było. Nie zastanawialiśmy się nad tym. To wynikało chyba z naszych przekonań i poglądów.
Nie jest możliwe, by w jednym urzędzie wszyscy mieli takie same poglądy…
Z opinią publiczną kontaktowało się tylko kilka osób. To jest trudne do opisania. Gdybym miała się zastanowić, jak to było, gdy po tym wydarzeniu pierwszy raz wyszłam do dziennikarzy… To jest taki moment, na który nie jest się przygotowanym. Nie ma się gotowej recepty. Być może teraz, na szkoleniach dla rzeczników, ten nasz przykład będzie omawiany.
A wizyta wiceprezydenta u matki sprawcy? Poinformowali o niej państwo publicznie i mieliście określony cel, prawda?
Rozmawiałam o tym z wiceprezydentem Piotrem Kowalczukiem, zastanawialiśmy się wspólnie, czy to jest ten czas, czy należy opinii publicznej o tej wizycie powiedzieć. Uznaliśmy że tak, bo ta rodzina nie mogła sobie z okolicznościami śmierci prezydenta Adamowicza poradzić, i odnosiliśmy wrażenie, że zaczyna się na nią nagonka. Trzeba było pokazać ludziom, że jest ta druga strona, która też ma ogromny problem i przeżywa ogromne emocje.
Czy to prawda, że w waszym urzędzie każdy nowy pracownik jest szkolony, jak postępować w różnych sytuacjach?
To jest służba, takie przeszkolenie jest więc obowiązkowe. Chodzi o przygotowanie do pracy w urzędzie. To są oczywiste podstawy. Może u nas trochę poszerzone, bo mówimy też o wprowadzonym w mieście modelu równego traktowania i imigrantach.
A korzystaliście z pomocy zewnetrznej firmy?
Podczas uroczystości pożegnania? Zupełnie nie. Była mobilizacja i jedna drużyna, w której każdy dokładał swoją cegiełkę, na różnych polach.
A wcześniej?
Korzystamy z firm doradczych, są takie momenty, np. gdy chce się w mieście przeprowadzić trudny proces inwestycyjny, który będzie wymagał komunikacji ze stronami. Wtedy warto się przygotować.
Co na przyszłość? Jak nie stracić tego kredytu zaufania, który państwo dostali?
To są pytania, na które każdy z nas sobie odpowiada sam. Mówię tu o ludziach, którzy byli na pogrzebie, którzy oglądali go w domach. Każdy ma takie poczucie – i takie głosy do nas dochodzą – że trzeba zacząć od siebie. A czy urząd się zmieni? Raczej będzie to kontynuacja planów i pomysłów prezydenta na otwarty, nowoczesny magistrat i empatycznych, profesjonalnych urzędników. Ale bardzo by było dobrze, by zmieniła się kultura debaty i to nie tylko między politykami, ale żebyśmy się nawzajem bardziej szanowali. Co do Gdańska, Aleksandra Dulkiewicz ogłosiła, że będzie kandydowała na stanowisko prezydenta miasta. Ona była jednym z najbliższych współpracowników Pawła Adamowicza. Więc będzie kontynuować jego pracę. Ta kadencja miała być poświęcona sprawom społecznym. Mieliśmy otwierać się na mieszkańców. W obecnej sytuacji jeszcze dobitniej będzie to wybrzmiewało.