Czy kampanie znów zdominuje opowieść o wojnie polsko-polskiej, czy też zmęczeni nią wyborcy postawią na inne ugrupowania?
Dziennik Gazeta Prawna
Rok 2019 będzie ciekawy – przed nami majowe wybory do Parlamentu Europejskiego, a jesienią do Sejmu i Senatu. Jeśli ktoś myśli, że czeka nas jeszcze kilka tygodni spokoju, ten się myli – sezon wyborczy zacznie się już w ten weekend. W sobotę (26 stycznia) konwencję dotyczącą samorządów oraz polityki regionalnej organizuje PiS, zaś PO – poświęconą równouprawnieniu i prawom kobiet.
Jednak czekające nas kampanie wyborcze będą nie tylko polem ostrej rywalizacji obozu PiS z opozycją, ale też licznych wewnętrznych pojedynków w tej drugiej. Czy powstanie blok anty-PiS złożony z PO, PSL, SLD oraz Nowoczesnej? A może PSL, jak zwykle, pójdzie do wyborów samodzielnie? Ile może ugrać Robert Biedroń, który 3 lutego ma ogłosić powstanie własnego ruchu? I czy Razem odrzuci współpracę z SLD?
I najważniejsze pytanie: czy kampanię znów zdominuje opowieść PO i PiS o wojnie polsko-polskiej, czy też zmęczeni nią wyborcy postawią na inne ugrupowania?

Biedroń wstrząsnął

Platforma Obywatelska chce wykonać ruch pierwsza. Jak wynika z naszych rozmów z politykami tego ugrupowania – zamierzają powtórzyć scenariusz z ubiegłorocznych wyborów samorządowych w Warszawie. Wówczas tak bardzo nasiliła rywalizację z partią Jarosława Kaczyńskiego, że mniejsi odpadli w przedbiegach. – I co z tego, że SLD wystawił w stolicy kandydata, skoro się nie liczył? Na finiszu małym zabrakło tlenu – mówi nam polityk PO. Co ciekawe, podobnie patrzy na sprawę PiS. – Grę w wojnę polsko-polską mamy opanowaną do perfekcji. Jesteśmy jak yin i yang – mówi nam polityk obozu władzy. Stąd bierze się pewność Platformy, że w końcu PSL, SLD oraz Nowoczesna do niej dołączą. Tego przekonania nie mącą pierwsze problemy – PO liczyła, że do wyborczego połączenia sił dojdzie już w styczniu. Skoro to założenie się nie spełniło, PO samodzielnie otwiera polityczny sezon – by inni już na starcie poczuli niedotlenienie.
Powodem przyspieszenia przez PO jest również chęć uprzedzenia ruchu Roberta Biedronia, który 3 lutego ma zaprezentować swoją partię. Szanse podboju sceny politycznej przez byłego prezydenta Słupska pozostają na razie zagadką. – Zaszkodzi wszystkim, którzy są na lewo od PiS. Po wydarzeniach z Gdańska śmiem twierdzić, że zaszkodzi bardziej niż mniej – mówi Antoni Dudek z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Podobnego zdania jest jeden z ministrów PiS. – Biedroń nam nie zagraża. Prędzej odbierze elektorat SLD, który walczy o to, by na dobre nie zniknąć z polityki. I to oni powinni się bać, a nie my – ocenia nasz rozmówca.
Pierwszym poważnym egzaminem dla ruchu Biedronia będą majowe eurowybory. Minie już kilka miesięcy od startu inicjatywy, poznamy skład drużyny, będzie czas na zapoznanie się z programem. – W Polsce jest kilkanaście procent wahających się wyborców, ale ich wszystkich Biedroń nie przyciągnie. Trzeba też pamiętać o tym, że pojawił się kolejny też inny nowy gracz, Robert Gwiazdowski – mówi Antoni Dudek.
– Chcemy stworzyć ofertę dla ludzi myślących liberalnie i progresywnie o państwie, otworzyć się na tych, którzy na wybory nie chodzą. Dziś nie zabieramy elektoratu PO, bo my w sondażach mamy 8–9 proc., a Platforma nic w nich nie traci. Czerpiemy więc z innych źródeł – przekonuje Marcin Anaszewicz, szef sztabu Roberta Biedronia. Jego zdaniem obawiać się powinny wszystkie stare partie, w tym też PiS. – Z badań sondażowych wynika, że nawet około połowa wyborców tego ugrupowania nie jest przekonana, czy znów odda na nie głos. Bo PiS, choć obiecywał, to nie odpartyjnił państwa i nie podniósł jakości dyskusji publicznej – twierdzi.
Najczęściej słyszymy o antyklerykalnych postulatach Biedronia, m.in. o likwidacji Funduszu Kościelnego czy opodatkowaniu księży. Ale, tłumaczy Dariusz Standerski z Fundacji Kaleckiego i szef jego zespołu programowego, nowe ugrupowanie spory nacisk położy na sprawy gospodarcze. Państwo miałoby wspierać start-upy (i odzyskiwać zainwestowane środki, gdy spółka zacznie notować zyski), kandydaci na szefów kluczowych spółek Skarbu Państwa mieliby przechodzić przesłuchania przed komisjami sejmowymi, a nadzór nad tymi przedsiębiorstwami przejąłby premier. Bo dziś, wskazuje Standerski, spółki nadzorują ministrowie, co często powoduje tarcia między frakcjami w rządzie. Nie zabraknie też postulatów socjalnych, np. by płaca minimalna oscylowała na poziomie 50–55 proc. średniego wynagrodzenia i by była ustalana w perspektywie 3–5 lat.
– Po pierwsze, chodzi o to, by PiS nie stworzył większości parlamentarnej w Sejmie. Po drugie, by nie stworzyła jej także Platforma Obywatelska. Musi pojawić się trzeci gracz, bo jeśli będą rządzić te dwie partie, to wiele spraw, jak budowa świeckiego państwa, odpartyjnienie czy wzmocnienie praw kobiet, zostanie na długi czas zamrożonych – przekonuje Marcin Anaszewicz. – Największym problemem opozycji nie jest Biedroń, tylko Grzegorz Schetyna. Jeśli szef największego opozycyjnego ugrupowania jest na szarym końcu w rankingu zaufania, jest to najlepszy dowód na to, że coś jest nie w porządku – dodaje.
Trudno nie odnieść wrażenia, że sejmowa opozycja obawia się konkurencji ze strony Biedronia lub przynajmniej liczy się z potencjałem jego ruchu. Szef sejmowej komisji samorządowej Andrzej Maciejewski z Kukiz’15 poprosił urząd miasta w Słupsku o listę delegacji byłego prezydenta. Liczy ona 102 pozycje – Biedroń był w Finlandii (nawiązywanie współpracy z miastem partnerskim), Las Vegas (udział w konferencji LGBT) czy Flensburgu (spotkanie progresywnych burmistrzów). Choć jest przez przeciwników krytykowany za to, że częściej w Słupsku go nie było, niż był, to powodem niepokoju nie są jego zagraniczne eskapady, lecz intensywne podróże po Polsce – wypady do Gdańska, Warszawy, Krakowa, Poznania czy nawet mniejszych miast – Świdnicy, Żywca, Koszalina czy Olsztyna. Zdaniem Maciejewskiego Robert Biedroń wykorzystywał funkcję prezydenta Słupska nie tyle do zajmowania się miastem, ile budowania struktur przyszłego ruchu politycznego.
– Gdyby poseł prześledził każdy wyjazd, mniej przesiadywał za biurkiem poselskim i więcej rozmawiał z ludźmi, zobaczyłby, że z każdym z nich wiąże się jakaś aktywność samorządowa na rzecz miasta – odpowiada mu Anaszewisz. – Dziś wielu lokalnych przedsiębiorców przyznaje, że wyjazdy miały sens, bo zbudowały rozpoznawalność Słupska. Wszelkie działania niezwiązane z samorządem Robert Biedroń wykonywał poza godzinami pracy – przekonuje.
Czy starania Roberta Biedronia okażą się skuteczne, a jego program atrakcyjny, przekonamy się po 3 lutego. Ale już sama zapowiedź startu zmobilizowała opozycję i wpłynęła na jej plany.

PiS chce zapomnieć

Drugim czynnikiem, który wpłynął na opozycję, jest zabójstwo Pawła Adamowicza. Wydarzenia z Gdańska już stały się nowym kryterium podziału politycznej sceny. Dla PO to mord polityczny, za który politycznie i moralnie odpowiada PiS, bo powodem jego miała być nagonka na Adamowicza w TVP. Dla PiS to czyn człowieka psychicznie chorego, który został zbyt łagodnie potraktowany przez sędziego mimo pięciu napadów na banki.
PiS liczy na to, że sprawa zabójstwa Adamowicza nie będzie miała na dłuższą metę istotnego wpływu na politykę. Ten pogląd opiera się na dwóch przesłankach. – Horyzont ważności wydarzeń uległ skróceniu. Dekadę temu było to kilka miesięcy, kilka lat temu – tygodnie, teraz – dni. Kto pamięta o aferze KNF? Zapomniano o niej, jak tylko pojawiła się sprawa wynagrodzeń w NBP. Sprawa Adamowicza też nie będzie stale na pierwszych stronach gazet – mówi polityk obozu władzy. Druga rachuba zasadza się na tym, że politycznie ta sprawa będzie ważna jedynie dla twardego elektoratu anty-PiS. – To nie przysporzy im nowych wyborców, zwłaszcza tych, którzy nie są tak bardzo zorientowani na bieżącą politykę, ale ich głosy rozstrzygają – dodaje inny z polityków partii rządzącej. Właśnie dlatego w PiS pojawiają się próby łagodzenia nastrojów – stąd oferta spotkania w sprawie zmian legislacyjnych, z którą do szefów wszystkich kół i klubów parlamentarnych wyszedł szef kancelarii premiera Michał Dworczyk.
Nie jest to oczywiście „pakiet demokratyczny”, który PiS zapowiadał na początku kadencji, jednak chwilowo wybija argument z rąk opozycji, że ta jest pomijana w tej sprawie. W innej kwestii – zmian personalnych w telewizji publicznej, oskarżanej o manipulacje i agresywne ataki na Pawła Adamowicza – PiS raczej nie zadziała tak koncyliacyjnie. Odwołanie Jacka Kurskiego z funkcji prezesa TVP oznaczałoby przyznanie racji przeciwnikom i ryzyko naruszenia delikatnej równowagi w ramach obozu rządzącego.
Zdaniem prof. Antoniego Dudka ma on raczej inny problem. – Po zabójstwie Adamowicza PiS ma nikłe szanse na poszerzenie elektoratu. Do tej pory mieliśmy trzy sondaże po wydarzeniach z Gdańska i widać, że PiS nawet stracił 3–5 proc. Uważam więc, że w dalszym ciągu najbardziej prawdopodobny jest wariant, w którym partia Kaczyńskiego będzie miała największy klub w Sejmie, ale nie większość do samodzielnego stworzenia rządu – ocenia.
PO nie zamierza dopuścić do tego, by zabójstwo Adamowicza zostało szybko zapomniane, choć przyjęto strategię uspokajania nastrojów. Ta jednak szybko stanęła pod znakiem zapytania po wypowiedziach Schetyny.
To postawa, która przestraszyła PSL. Przed zabójstwem prezydenta Gdańska wydawało się, że koalicja tych dwóch ugrupowań jest na wyciągnięcie ręki. Teraz ludowcy obawiają się, że ich elektorat zniechęci zaostrzająca się wojna z PiS i konieczność opowiedzenia się po jednej ze stron. Zastanawiają się też, czy nie otwiera się droga do pójścia politycznym środkiem między skonfliktowanymi obozami. Lider ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz jest konsekwentnie w opozycji, ale wykonuje gesty pod adresem prezydenta Andrzeja Dudy. Za co zresztą krytykuje go PO. Platforma odczytuje wahanie PSL jako podbijanie stawki i próbę stanięcia przez Kosiniaka na czele małej opozycji: PSL, SLD i Nowoczesnej.
Najbardziej prawdopodobny wariant w tej chwili to mimo wszystko wspólna lista do europarlamentu. Choć na niej politycy PSL mogą „zginąć”. Dlatego ludowcy chcą co najmniej trzech jedynek: na Lubelszczyźnie, w Świętokrzyskiem oraz na Mazowszu lub w Wielkopolsce. – Co z tego, że na Mazowszu dostaniemy jedynkę, jak dwójką będzie np. Ewa Kopacz, która zgarnie więcej głosów? – pyta polityk PSL. Układanie list do europarlamentu ma być testem przed wyborami parlamentarnymi – w nich ludowcy także chcą odpowiedniej liczby jedynek i dwójek, by mieć szanse na utworzenie 25–30-osobowego klubu. – Musi być na tyle liczny, by ani PiS, ani PO nie mogły nam go rozbić, podkradając posłów – mówi polityk PSL.

Czy Tusk wróci

Jest jeszcze jeden element układanki – sytuacja w PO i stosunki na linii Donald Tusk – Grzegorz Schetyna. Wyborcze wyniki Platformy zdecydują o tym, czy Tusk wróci do krajowej polityki. Jego kadencja w Radzie Europejskiej kończy się w październiku. Nie może brać udziału w obu kampaniach wyborczych, ale nikt nie ma wątpliwości, że będzie się w nich udzielał: jego podróże do Polski, wywiady czy wystąpienia mogą mieć związek z bieżącą polityką. – Zapewne będzie chciał mieć wpływ na listy do eurowyborów – mówi osoba z PO. To potencjalny punkt napięć z liderem Platformy.
Ale Tusk musi być uwzględniany także w dalszych planach. – Jeśli wygramy wybory do Sejmu i Senatu, to wróci, by startować w prezydenckich – twierdzi polityk PO. Bo Platforma wie, że ewentualne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych będzie niepełne, jeśli prezydentem pozostanie polityk przeciwnego obozu, który może blokować prace rządu wetami.