Za bezpieczeństwo uczestników odpowiada organizator. Musi zatrudnić firmę ochroniarska, który zapewni karetkę, uzgodni plan ewakuacji, zaplecze sanitarne i odpowiednio przeszkolonych ludzi. Ochroniarze nie muszą mieć licencji – powiedział w rozmowie z PAP Tomasz Wojak, prezes Polskiego Związku Pracodawców Ochrona.

Polski rynek usług ochroniarskich jest dziś rozbudowany. Wynika to głównie ze sporego zapotrzebowania na pracę agencji ochrony, która jest widoczna szczególnie w największych miastach. Te firmy pracują na rzecz podmiotów gospodarczych, urzędów i instytucji, a także banków. Zajmują się zabezpieczaniem imprez masowych. "Oficjalne statystyki nie są prowadzone, ale z naszych informacji wynika, że obecnie na rynku polskim działa ponad pięć tysięcy tego typu firm z koncesjami nad działalność ochroniarską" – podkreśla Wojak.

Prowadzenie firmy ochroniarskiej po deregulacji jest działalnością koncesjonowaną. "Właściciel występuje o koncesję w drodze uzyskania decyzji od MSWiA. Trzeba mieć działalność gospodarczą, albo jako osoba fizyczna, albo spółka z.o.o. Nie ma już licencji" – mówi Wojak.

Oznacza to, że pracownik ochrony nie musi zdawać egzaminu państwowego w komendzie policji na licencję ochrony. "Potrzebne jest tylko zaświadczenie wpisania na listę kwalifikowanych pracowników, które pracodawca sam może wystawić" – tłumaczy Wojak.

Każdy ochroniarz, który przystępuje do pracy, musi mieć badania lekarskie. Pracownicy ochrony, którzy posługują się bronią, muszą również posiadać badanie psychologiczne. Powinni też przejść obowiązkowe szkolenia. "Przeprowadza je pracodawca. Powinno to być 200 godzin lekcyjnych. Szkolenie składa się z części praktycznej, na której pracownik uczony jest technik samoobrony oraz teoretycznej, gdzie poznaje wszystkie kwestie związane z przepisami" – twierdzi Wojak.

Ochroniarz może mieć przy sobie środki przymusu bezpośredniego takie jak broń długa lub krótka w przypadku jednostek wojskowych, czy konwojów pieniędzy w bankach. Może mieć także przy sobie kajdanki, gaz i paralizator. Jednak na imprezach masowych tych przedmiotów nie mogą mieć przy sobie.

Ochrona polityków i bezpieczeństwo imprez masowych, w kontekście ataku na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, który w szpitalu walczy o życie, mogą być tematem wtorkowego posiedzenia rządu.

"We wtorek jest Rada Ministrów, będzie to pewnie temat. W rządzie premier i wicepremierzy, szefowie MSZ i MON mają ochronę, natomiast pozostali ministrowie nie mają żadnej ochrony. Myślę, że nie chcielibyśmy żyć w państwie, w którym musimy zbroić się po zęby, żeby czuć się bezpiecznie" - powiedziała Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości. Podkreśliła, że atak na prezydenta Gdańska "wykracza poza wyobrażenie jakiekolwiek". - Życzmy dużo sił całej rodzinie pana prezydenta, to niewyobrażalna tragedia. Myślmy ciepło także o lekarzach, pod opieką których jest pan prezydent, by ta walka z ostatecznością im się udała - dodała.

W niedzielę około godz. 20 na scenę podczas tzw. światełka do nieba wdarł się 27-letni mężczyzna. Podbiegł do prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza i ugodził go nożem. Następnie wziął mikrofon i krzyczał, że siedział niewinnie w więzieniu przez Platformę Obywatelską, "dlatego właśnie zginął Adamowicz". To samo miał powtarzać funkcjonariuszom policji już po zatrzymaniu.

Ranny prezydent miasta został przewieziony do szpitala. Był operowany przez pięć godzin. W poniedziałek w nocy doktor Tomasz Stefaniak, dyrektor ds. lecznictwa Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku poinformował, że pacjent żyje, ale jest w bardzo ciężkim stanie. "Urazy były bardzo ciężkie, poważna rana serca, rana przepony, rany narządów wewnątrz jamy brzusznej" - powiedział lekarz. "Bardzo prosimy, żebyście państwo wspierali pacjenta i żebyście modlili się za niego" - zaznaczył. "O wszystkim zdecydują najbliższe godziny" - dodał chirurg. W trakcie operacji prezydentowi przetoczono 41 jednostek krwi.