Przed wyborami prezydenckimi Rosjanie infiltrowali środowiska skrajnej amerykańskiej lewicy. Ich celem było odciągnięcie wyborców od głosowania na Hillary Clinton , co z kolei pomogło Trumpowi.
Przed wyborami prezydenckimi Rosjanie infiltrowali środowiska skrajnej amerykańskiej lewicy. Ich celem było odciągnięcie wyborców od głosowania na Hillary Clinton , co z kolei pomogło Trumpowi.
Dwa dni przed wyborami prezydenckimi 2016 r. na instagramowym koncie o nazwie #woke_blacks (obudź Czarnych) pojawił się post agitujący za marginalną kandydatką Partii Zielonych, 66-letnią lekarką Jill Stein. „Czarni wyborcy nie muszą mieć poczucia winy, że niegłosowanie na Hillary Clinton pomaga Donaldowi Trumpowi. Możecie zgodnie z sumieniem zagłosować na kogoś, kto was rozumie, na Jill Stein” – napisano w tym medium społecznościowym.
Z zamówionego przez Senat raportu na temat ingerencji Kremla w poprzedni cykl wyborczy w Ameryce, nad którym różne służby specjalne, Pentagon oraz prywatne firmy zajmujące się cyberbezpieczeństwem pracowały przez 2 lata, wynika, że wspomniane konto instagramowe było fałszywką zainstalowaną w sieci niewiele wcześniej przez Rosjan. Okazuje się, że oprócz lobbowania w altprawicowych portalach na rzecz Trumpa w czasie prawyborów, a potem w trakcie ostatecznej rozgrywki z Clinton, drugim fundamentem moskiewskiej kampanii była infiltracja środowisk skrajnej lewicy oraz jej wyborców i odciąganie ich od oficjalnej kandydatki demokratów, czyli byłej sekretarz stanu.
Budowanie bazy poparcia Jill Stein było bardzo precyzyjnie przemyślanym na Kremlu działaniem. Według analityków firmy New Knowledge, która zajmuje się bezpieczeństwem w internecie, Rosjanie zintensyfikowali swoje działania na finiszu kampanii, kiedy mieli już dane o niskiej frekwencji wśród Afroamerykanów w czasie wcześniejszego głosowania, czyli korespondencyjnie albo osobiście, ale przed dniem wyborów. Ta grupa etniczna w mniej więcej 90 proc. popiera zawsze kandydata demokratów, dlatego nie warto było nawet próbować wśród nich agitacji za Trumpem. Ale lansowanie kogoś na lewo od Clinton już się opłacało. Eksperci z rynku, czyli między innymi z New Knowledge, zgodzili się z analitykami Pentagonu i NSA, że chirurgiczne uderzenia rosyjskich trolli w lewicowy elektorat mogły zdecydować o zwycięstwie Trumpa.
Z kolei z analizy przeprowadzonej przez jedną z głównych telewizyjnych stacji informacyjnych NBC News wynika, że zarejestrowana w Petersburgu korporacja Internet Research Agency (należąca do związanego z Kremlem oligarchy) w dniu głosowania z różnych kont na Twitterze co najmniej tysiąc razy wrzuciła w popularnych dyskusjach w tej społecznościówce hasło „Jill Stein”. Często towarzyszył temu hashtag złożony ze słów „grow a spine and vote Jill Stein” – wyhoduj kręgosłup i głosuj na Jill Stein.
Historia ta zaczęła się już w 2013 r. To właśnie wtedy zdaniem ekspertów z brytyjskiego projektu Computational Propaganda rozpoczęto wieloetapową operację rosyjskiej propagandy w USA. Fragmenty zamówionego przez Senat raportu dotyczącego kremlowskiej pomocy udzielonej Zielonym przeciekły do mediów 23 grudnia. Od tego czasu politycy tej partii zapadli się pod ziemię. Dziennikarze NBS, CNN i ABC wielokrotnie próbowali się dodzwonić do dwojga rzeczników Stein, ale żadne z nich nie odebrało telefonu.
Ze sprawozdania amerykańskich służb na temat ingerencji Władimira Putina w wybory nie wynika jednoznacznie, by startująca w imieniu skrajnej lewicy na prezydenta lekarka była świadoma tego, że Kreml w widoczny sposób wspiera jej kandydaturę. Ale jej wszystkie publiczne wystąpienia dotyczące polityki zagranicznej są zaskakująco zbieżne z linią Moskwy: czy to w sprawie Krymu, Syrii czy Iranu.
Tymczasem dziennikarze NBC skrupulatnie zbadali audycje dotyczące Ameryki emitowane przez Russia Today i rozgłośnię radiową Sputnik. Ponad sto razy wyemitowano materiały pochlebne wobec Jill Stein i Partii Zielonych. Zaczęło się to na długo przed tym, kiedy lekarka została wytypowana na oficjalną kandydatkę stronnictwa w wyborach prezydenckich. Co więcej, rosyjskie media cytowały ją też wielokrotnie, kiedy m.in. krytykowała rząd w Waszyngtonie za „zainstalowanie w Kijowie władz wrogo nastawionych do Rosji”. W ostatnich tygodniach kampanii 2016 r. Stein na antenie anglojęzycznej wersji kanału RT mówiła, że prezydentura Hillary Clinton może grozić konfliktem nuklearnym z Rosją i że z dwojga złego bezpieczniejszym dla USA i świata wyborem jest Donald Trump.
Amerykańskie media przypomniały też ostatnio, że kandydatka Zielonych była jednym z dwojga Amerykanów zaproszonych do stolika prezydenta Putina na imprezie z okazji dziesiątej rocznicy założenia telewizji Russia Today, obok gen. Michaela Flynna, który po krótkim epizodzie jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego u Trumpa został postawiony w stan oskarżenia za nielegalne kontakty z Rosjanami podczas kampanii prezydenckiej oraz za zdradę i oczekuje teraz na wyrok. W kolacji uczestniczyli jeszcze serbski reżyser filmowy Emir Kusturica z żoną oraz najbliżsi współpracownicy rosyjskiego przywódcy.
Media zainteresowały się oczywiście tym, po co Stein poleciała do Moskwy. Polityk Zielonych odpowiedziała, że chciała porozmawiać z Putinem o kluczowych globalnych problemach, takich jak sytuacja w Syrii i wojna z Państwem Islamskim oraz o problemie globalnego ocieplenia, ale prezydent nie znalazł czasu, by spotkać się z nią w cztery oczy. Dodała też, że sama sfinansowała sobie tę podróż.
„Nie wiem, czy Jill Stein świadomie gra w kremlowską grę czy jest po prostu pożyteczną idiotką. Ale nawet już po wyborach wspierała rosyjską propagandę, domagając się powtórnego przeliczenia głosów w kilku stanach. Podobnie jak Donald Trump snuła publicznie spiskową teorię, że działacze Partii Demokratycznej dokonali szeregu fałszerstw, co nie było prawdą” – powiedział analityk NBC News Clint Watts, który badał kremlowską ingerencję w kampanię także dla konserwatywnego i związanego z Partią Republikańską think tanku Foreign Policy Research Institute.
Kandydatka Zielonych zdobyła w sumie prawie półtora miliona głosów, nieco ponad jeden procent oddanych. Ale w kilku ważnych stanach mogła ona zagarnąć Hillary Clinton kluczowych do zwycięstwa wyborców. W Michigan The Donald zdobył o 11 tys. głosów więcej niż była pierwsza dama, a na Stein zagłosowało 51 tys. osób. W Pensylwanii różnica między dwójką głównych kandydatów wyniosła 50 tys., oczywiście na korzyść Trumpa. To mniej więcej tyle, ile w tym stanie dostała faworyzowana przez Kreml lekarka. I wreszcie w Wisconsin obecny prezydent zdobył o 20 tys. głosów więcej niż Clinton, tymczasem Stein uzbierała ich 32 tys.
Wedle tego, co mówił przed listopadowymi wyborami do Kongresu szef Pentagonu gen. Jim Mattis, kremlowska cyberwojna nie skończyła się po zwycięstwie Trumpa, ale dalej trwa. Przez cały czas ewoluuje w formie i kanałach przekazu, a przy tym sięga po nowe narzędzia. Celem Rosjan są wybory prezydenckie 2020 r.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama