Paszinjan chce doprowadzić do wyborów, które niemal na pewno by wygrał. Sukces rozwiązałby mu ręce i umożliwił przystąpienie do reform.
Premier Armenii Nikol Paszinjan, który w maju doszedł do władzy na fali protestów, szuka sposobu na rozpisanie wyborów. Obecnie większość w parlamencie ma obalona przez niego, rządząca wcześniej przez ponad dekadę, Republikańska Partia Armenii (HHK). Wszystko wskazuje na to, że głosowanie dałoby Paszinjanowi konstytucyjną większość i możliwość realizacji ambitnego programu reform. Dziś koalicja Wyjście – skupiona wokół kierowanej przez premiera partii Umowa Społeczna – ma dziewięć na 105 mandatów.
Paszinjan zapowiada, że jego celem jest pełna transformacja systemu, możliwa tylko po przeprowadzeniu przyspieszonych wyborów. Jego chęci przybrały na sile po 23 września, gdy odbyło się głosowanie do rady miejskiej Erywania. Blok skupiony wokół Umowy Społecznej dostał aż 80,1 proc. głosów i obsadził 56 na 65 mandatów. To był pierwszy sprawdzian realnego poparcia dla Paszinjana w kraju, w którym sondaże wyborcze są rzadkie i mało wiarygodne. Znaczenie stolicy jest tym ważniejsze, że mieszka tam co trzeci Ormianin.
We wtorek HHK, na której czele stoi zmuszony do oddania władzy wiosną ekspremier Serż Sarkysjan, przegłosowała w parlamencie zmianę regulaminu, która ułatwia odraczanie posiedzeń poprzez zrywanie kworum. Paszinjan jednoznacznie zinterpretował to jako próbę udaremnienia skrócenia kadencji parlamentu. Wieczorem za pośrednictwem Facebooka wezwał swoich zwolenników przed parlament, by wywrzeć presję na posłach. W ciągu 45 minut na placu przed Zgromadzeniem Narodowym pojawiło się 50 tys. ludzi, dla których brodaty rewolucjonista stanowi jedyną nadzieję na przełamanie stagnacji, korupcji i braku perspektyw.
Aby wzmóc presję na koalicjantach, Paszinjan zdymisjonował sześciu ministrów niewywodzących się z Wyjścia. Prezydent Armen Sarkysjan podpisał dymisje, ale zaapelował o spokój, tolerancję i przestrzeganie konstytucji. A Paszinjan nie wyklucza pójścia va banque. Zgodnie z ustawą zasadniczą, jeśli premier poda się do dymisji, a parlament w ciągu dwóch tygodni nie wybierze następcy, można rozpisać nowe wybory. Po konsultacjach z przedstawicielami klubów parlamentarnych premier oświadczył, że jeśli tak się zdarzy, nikt nie zamierza zgłaszać nowego kandydata.
Wybory mogłyby się odbyć jeszcze w tym roku. Paszinjan obiecywał przebudowę państwa, ale nie dysponuje większością parlamentarną, więc jego możliwości działania są ograniczone. Zamiast reform gospodarczych rząd, w dużej części złożony z 20–30-latków, skupia się więc na działaniach administracyjnych, m.in. kampanii antykorupcyjnej i rozliczeniach z przeszłością. Zwłaszcza z krwawym stłumieniem powyborczych protestów w 2008 r., w których zginęło 10 manifestantów. Aresztowano Roberta Koczarjana, który w 2008 r. był prezydentem. Symbolem bezradności nowych władz była decyzja sądu, który po dwóch tygodniach zwolnił Koczarjana z aresztu.
Sytuacji w Armenii przygląda się Rosja. Erywań to wojskowy sojusznik Moskwy, jest też członkiem organizacji integrujących państwa postsowieckie na płaszczyznie ekonomiczno-politycznej. Ormianie nie mogą sobie pozwolić na demonstracyjną prozachodniość ze względu na zagrożenie azerskie. Od wojny z początku lat 90. Armenia okupuje 1/5 terytorium sąsiada (na części tych terenów proklamowano Republikę Górskiego Karabachu). Po latach boomu naftowego Baku znacznie się wzbogaciło i dziś wydaje na armię więcej, niż wynosi cały budżet Armenii.
Dlatego Paszinjan musi demonstrować lojalność wobec Rosji. Jeśli nie liczyć Górskiego Karabachu (Armenia nie uznaje jego państwowości, choć to kraj satelicki wobec Erywania), premier z pierwszą wizytą pojechał do Rosji. Choć przed przejęciem władzy jego współpracownicy byli znani z orientacji prozachodniej, a sam Paszinjan wypowiadał się za wystąpieniem kraju z Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej.
Armenia musi demonstrować lojalność wobec sojuszniczej Rosji