Gospodarce grozi kryzys podobny do tego, jaki dotknął kraje azjatyckie pod koniec lat 90. Sytuacji nie polepsza konflikt dyplomatyczny z USA.
Największe zmartwienie władz w Ankarze budzi spadek wartości tureckiej waluty, czyli liry. Tylko w piątek straciła ona w stosunku do dolara 16 proc. (największy, jednodniowy spadek od kryzysu w 2001 r.), a od początku roku – 70 proc. Obecnie za jednego dolara trzeba zapłacić prawie 6,5 liry, chociaż do niedawna wystarczyły 4, a przez większość ostatniej dekady nawet 2. To duży problem dla tureckiego biznesu, który jest mocno zadłużony za granicą: do spłaty każdych 100 dol. potrzebuje teraz 650 lir. Rok temu wystarczyło 350.
Dług zagraniczny naraża gospodarkę na spiralę śmierci. Utrata zaufania inwestorów powoduje spadek wartości waluty, co sprawia, że trudniej jest spłacić zadłużenie. To z kolei szkodzi gospodarce, dokonując dalszej erozji zaufania, co wywołuje jeszcze głębszy spadek wartości waluty – tłumaczył w sobotę na łamach „The New York Timesa” Paul Krugman, noblista ekonomiczny z 2008 r. Jest on przekonany, że Turcję czeka teraz powtórka kryzysu azjatyckiego z końca lat 90. Podobnie jak teraz nad Bosforem, tam również przyczyną kryzysu była wybuchowa mieszanka nagłego spadku wartości lokalnej waluty oraz dużego zadłużenia zagranicznego.
Sygnałem utraty zaufania ze strony inwestorów jest też rentowność tureckich obligacji. Wynosi ona 20 proc. (rentowność uznawanych za solidnego dłużnika USA wynosi 3 proc.). Inny problem to inflacja, która przekroczyła 15 proc. To poziom nie notowany od ponad dekady.
W obliczu problemów gospodarczych prezydent Recep Tayyip Erdoğan nie spuszcza jednak z tonu. – Wkrótce wydobędziemy się z tej spirali kursu, stóp procentowych i inflacji, w którą chcą nas wepchnąć – mówił na sobotnim wiecu zorganizowanym w jednym z miast na wybrzeżu Morza Czarnego.
Na zawirowania gospodarcze w Turcji wpłynęło wiele czynników. Wśród nich jest prowadzona przez ostatnią dekadę przez banki centralne USA i eurolandu luźna polityka monetarna. Chociaż miała ona na celu rozkręcenie zachodnich gospodarek po kryzysie, to dała także dostęp do taniego kredytu przedsiębiorstwom z rynków wschodzących, takich jak Turcja. Na koniec czerwca zagraniczne zadłużenie Ankary wyniosło 466,7 mld dol., czyli 52,9 proc. PKB kraju (ponad dwie trzecie tego długu przypada na sektor prywatny). Może się wydawać, że to niedużo, ale trzeba pamiętać, że Indonezja weszła w kryzys azjatycki z zadłużeniem zagranicznym na poziomie 60 proc. PKB.
Teraz rosnące stopy procentowe w krajach rozwiniętych sprawiają, że część inwestorów wycofuje pieniądze z rynków wschodzących. Dodatkowo międzynarodowym funduszom nie podoba się polityka gospodarcza Ankary. Bank centralny, pomimo wysokiej inflacji, zwleka z podwyższaniem stóp procentowych, a ministrem finansów został zięć Erdoğana.
Nie pomaga też, że Ankara zafundowała sobie spór dyplomatyczny z Waszyngtonem. Erdoğan od dwóch lat domaga się ekstradycji ze Stanów Fetullaha Gülena. To mieszkający od lat w USA duchowny i biznesmen. Turcja podejrzewa go o zorganizowanie zamachu stanu w 2016 r. Waszyngton Gülena nie chce wydać. Tłumaczy, że Turcja nie przedstawiła wystarczających dowodów na jego zaangażowanie w pucz. W odwecie Erdoğan zatrzymał na podstawie wątpliwych zarzutów kilku Amerykanów, w tym mieszkającego od 20 lat w Turcji protestanckiego pastora Andrew Brunsona.
W odpowiedzi Waszyngton nałożył sankcje na dwóch tureckich ministrów (sprawiedliwości Abdulhamita Güla oraz spraw wewnętrznych Suleymana Soylu), a następnie podniósł cła na stal i aluminium do 50 i 20 proc.
W obliczu tak stanowczych posunięć Erdoğan postanowił zagrozić Ameryce, że jeśli nie spuści z tonu, Turcja poszuka sobie innych, strategicznych sojuszników. Prezydent w tym celu wykupił nawet opinię na łamach „NYT”. „Zanim będzie za późno, Waszyngton musi zrozumieć, że nasze stosunki nie mogą być asymetryczne oraz że Turcja ma alternatywę” – zagroził. Kilka słów pod adresem Waszyngtonu skierował podczas sobotniego wiecu: „Nie sprowadzicie Turcji na kolana z powodu pastora. Ameryko, wstyd! Chcecie wymienić strategicznego partnera w NATO na duchownego?”.
Odnosząc się do problemów gospodarczych powiedział: „Jeśli oni mają dolara, my mamy Allaha”.
Kryzys walutowy w Azji Mniejszej to nie tylko problem Ankary. Jeśli pod ciężarem długów zaczną upadać tureckie firmy, uderzy to w ich zagranicznych wierzycieli. Dlatego zaniepokojenie sytuacją nad Bosforem wyraził Europejski Bank Centralny. Martwi się on o zaangażowanie w Turcji banków eurolandu. Według „Financial Timesa” najbardziej narażone na straty są hiszpański BBVA, włoski UniCredit oraz francuski BNP Paribas. Z danych Banku Rozrachunków Międzynarodowych wynika, że całkowita ekspozycja hiszpańskich banków na dług turecki to około 83,3 mld dol., francuskim bankom podmioty z Turcji winne są 38,4 mld dol., zaś włoskim 17 mld dol.
Przez lata tureckie aktywa były modne wśród zarządzających polskich funduszy inwestycyjnych. Nie zmienił tego nawet pucz sprzed dwóch lat. Według serwisu Analizy Online na koniec ub.r. w papierach notowanych w Turcji ulokowane było ok. 2,4 mld zł, minimalnie więcej niż w przypadku aktywów amerykańskich. Historycznie poziomy te bywały wyższe.
Gwałtowna przecena tureckiej liry odbiła się już na indeksach giełdowych i rynku walutowym. Ucierpiał też złoty, który razem z lirą, randem czy wonem umieszczany jest w koszyku rynków wschodzących.