Decyzja o wyborach została dobrze przyjęta na rynkach finansowych, bo oznacza, że reformy nie będą wstrzymywane z powodów politycznych
Przyspieszenie wyborów prezydenckich i parlamentarnych w Turcji to pozytywna wiadomość dla tamtejszej gospodarki. Dzięki temu szybciej będą się mogły rozpocząć reformy, których pilnie potrzebuje. Nie jest bowiem w tak dobrej kondycji, jak usiłują przedstawiać władze.
Wybory, zamiast pod koniec przyszłego roku, odbędą się już 24 czerwca, ogłosił w minionym tygodniu prezydent Recep Tayyip Erdogan.
– Decyzja o przyspieszonych wyborach nie jest zaskoczeniem, bo takie spekulacje się pojawiały i były sygnały, że zarówno partia rządząca, jak i opozycja się do tego przygotowywały. Jedynym zaskakującym elementem jest to, że odbędą się one już w czerwcu – mówi DGP Karol Wasilewski, analityk ds. Turcji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
To oznacza automatycznie wcześniejsze wejście w życie zmian konstytucyjnych zatwierdzonych w zeszłorocznym referendum, które wprowadzają w kraju system prezydencki. Zwolennicy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) wskazują właśnie, że wyjaśnione zostaną wszelkie powstałe po referendum wątpliwości kompetencyjne. Ale decyzja o wyborach ma też inne aspekty.
– Recep Tayyip Erdogan zapewne uznał, że trend zaczyna się układać niekorzystnie, w związku z tym warto wykorzystać ten jeszcze sprzyjający moment. Po pierwsze, trzeba skapitalizować sprawę Syrii i zwycięstwa militarnego w Afrin. Po drugie – jest coraz więcej sygnałów wskazujących, że turecka gospodarka się przegrzewa i potrzebuje poważnych reform strukturalnych, a okresy przed wyborami temu nie sprzyjają. Do tego dochodzą kwestie polityczne – opozycja dopiero próbuje się organizować, szukać wspólnego kandydata czy strategii, więc AKP, przyspieszając wybory, może skorzystać na chaosie w jej szeregach – wyjaśnia Karol Wasilewski.
Co do tego, że zarówno Erdogan, jak i AKP ponownie wygrają, nie ma większych wątpliwości. Z drugiej strony istnieje pewne ryzyko zmęczenia elektoratu – będzie to już szósty raz od początku 2014 r., kiedy Turcy pójdą do urn wyborczych. Te obawy starał się w piątek rozwiać minister edukacji Ismet Yilmaz. – To ostanie wcześniejsze wybory w Republice Tureckiej. Od teraz będą się one odbywać tylko w ustalonym terminie – zapewnił.
Przyspieszenie wyborów zostało dobrze przyjęte przez rynki finansowe. BIST100, główny indeks giełdy w Stambule, wzrósł w reakcji na tę informację o 3,1 proc., co było największym skokiem w ciągu jednego dnia od początku roku, a lira turecka, która kilka dni wcześniej spadła do rekordowo niskiego poziomu względem dolara, umocniła się o 2,2 proc.
– Wraz z wcześniejszymi wyborami zmniejszy się niepewność i narodzi się okazja do przyspieszenia reform – napisał na Twitterze Mehmet Şimşek, wicepremier nadzorujący całość spraw gospodarczych, który przez rynki finansowe jest postrzegany jako gwarancja odpowiedzialnej polityki ekonomicznej.
A reformy są sprawą kluczową. Na pierwszy rzut oka turecka gospodarka jest wprawdzie w dobrej kondycji – pod koniec marca podano, że zeszłoroczny wzrost PKB wyniósł 7,4 proc., czyli był najwyższy ze wszystkich dużych krajów świata – ale przy bliższym spojrzeniu nie wszystko wygląda tak optymistycznie. – Tureckie dane nie do końca odzwierciedlają faktyczną sytuację gospodarczą kraju. Urząd statystyczny czy prorządowe media często podają je w odniesieniu do puczowego roku 2016, więc wskutek zastosowania takiej bazy statystyki automatycznie wyglądają lepiej. Sygnałem świadczącym o tym, że z turecką gospodarką nie wszystko jest w porządku, są coraz częstsze różnice zdań wewnątrz AKP, właśnie w kwestiach gospodarczych. Według tureckich mediów spięcia występują zwłaszcza pomiędzy Erdoganem a Şimşekiem, który groził nawet dymisją – mówi Karol Wasilewski.
Wzrost gospodarczy na papierze wygląda imponująco, ale społeczeństwo tego nie odczuwa aż tak mocno, bo sporą jego część zjada inflacja, która wynosi obecnie 10,2 proc. Na dodatek ten wzrost jest pompowany dużymi wydatkami z kasy państwa, które zwiększają deficyt budżetowy. Uznawanym powszechnie sposobem na zahamowanie inflacji i deprecjacji waluty – turecka lira jest w tym roku najmocniej tracącą na wartości walutą na rynkach wschodzących – jest podniesienie stóp procentowych, ale Erdogan upiera się i wywiera naciski na bank centralny, by je obniżać, przekonując, że to zwiększy inwestycje. – Trzeba ochronić inwestorów przed wysokimi stopami – przekonywał niedawno turecki prezydent.
Tymczasem inwestorów, zwłaszcza zagranicznych, bardziej niepokoją polityczna niestabilność związana z tym, że w Turcji od czasu nieudanego puczu z lipca 2016 r. cały czas trwa stan wyjątkowy, oraz czynniki geopolityczne, takie jak zaangażowanie w konflikt w Syrii i rozluźniające się z tego powodu związki kraju z Zachodem. Kolejnym problemem gospodarczym jest bezrobocie, które od dwóch lat nie zeszło do poziomu jednocyfrowego, a w ostatnich kilku miesiącach nawet zaczęło znów rosnąć.
Jeśli wybory byłyby za półtora roku, jak planowano, wtedy zapewne przez większość czasu trwałoby pompowanie wzrostu. Skoro odbędą się szybciej, to jest szansa, że za nieco ponad dwa miesiące Turcja zamiast bagatelizować problemy, zacznie je rozwiązywać.
Sporą część wzrostu gospodarczego zjada inflacja.