Nie lubię hummerów. I nie znoszę SUV-ów. Po prostu nie przepadam za autami, które gabarytami przypominają czołgi. Lubię za to rowery. Ale nie chodzi w tym tekście o moje sympatie czy antypatie, lecz o stan polskiego społeczeństwa oraz kultury. Pretekstem do jego napisania stały się badania, które przeprowadzono na zlecenie „Gazety Wyborczej”. Okazało się, że większość mieszkańców miast życzy sobie ograniczenia w nich ruchu samochodowego oraz bardzo życzliwie odnosi się do budowy ścieżek rowerowych.
To znak istotnych zmian w społeczeństwie. Żeby je zrozumieć, trzeba najpierw zinterpretować naszą miłość do samochodów. W tym celu warto sięgnąć do prac francuskich teoretyków kultury – Rolanda Barthes’a i Jeana Baudrillarda. Ich zdaniem w konsumpcji mniej chodzi o to, aby nabywać przydatne rzeczy, a bardziej o to, aby „pożerać” znaki i znaczenia. W tym sensie konsumpcja – a już na pewno ta, która sytuuje się powyżej granicy, do której kupowanie wiąże się z koniecznością przetrwania – jest systemem komunikacji. Nabywamy nie tyle rzecz, ile związane z nią znaczenie. To zaś jest związane z procesem naszego pozycjonowania się w społeczeństwie, umieszczania się w hierarchii przy pomocy działań, na które mamy wpływ.
Nie tylko więc dlatego kupujemy duże auto, że mamy sporo rzeczy do wożenia, lecz i po to, żeby pokazać innym, że nas na nie stać. Nie po to kupujemy SUV-a, aby jeździć po bezdrożach, a po to, by zakomunikować innym naszą zamożność oraz wolę dominacji. Nie dlatego budujemy wielkie domy, że mamy duże rodziny, lecz po to by pokazać innym, gdzie znajdujemy się na drabinie społecznej. Nie latamy do egzotycznych krajów, aby wygrzewać się zimą na plaży, ale by pokazać, że przynależymy do klasy ludzi, których na to stać. Nie po to chodzimy na sushi, aby zaspokoić nasz głód, lecz aby zamanifestować przynależność do tych, którzy wiedzą, jak się je spożywa. Takie przykłady można mnożyć, bo konsumpcję da się opisać przy pomocy systemu pozycjonowania się społecznego.