W przypadku wizyty premiera Mateusza Morawieckiego na Węgrzech każdy znajdzie coś dla siebie. Polska delegacja podkreślała, że uzyskała zapewnienie o wsparciu Budapesztu w sprawie artykułu 7. Węgrzy z kolei mówili o „mocnym początku roku” i znaczącej roli Węgier. W ciągu 48 godzin dwóch unijnych liderów złożyło wizytę w węgierskiej stolicy. W czwartek na rozmowach z Viktorem Orbánem pojawił się szef rządu irlandzkiego Leo Varadkar.

W weekend Viktor Orbán udał się z wizytą do Niemiec na kongres CSU, gdzie przebywał na zaproszenie lidera partii Horsta Seehofera (na spotkaniu obecni byli także kanclerz Austrii Sebastian Kurz i szef ludowców z EPP w Parlamencie Europejskim Manfred Weber. Obaj politycy popierają zastosowanie wobec Polski artykułu 7).
W relacjach towarzyszących wizycie Morawieckiego podkreślano, że to pierwsza zagraniczna podróż szefa rządu. „Magyar Idők” donosił, że premier przywiózł poparcie Warszawy dla działań Budapesztu. Dość przypomnieć, że zarówno w roku 2010 (dwa dni po zaprzysiężeniu), jak i w 2014 Viktor Orbán z pierwszą wizytą udał się do Polski. Mamy zatem kontynuację pozytywnej tradycji. To, o czym mówił premier Węgier w trakcie konferencji prasowej czy w późniejszym wywiadzie dla publicznej telewizji, czynione było niejako „ku pokrzepieniu serc”. Odpowiedzi podkreślające znaczenie Polski w regionie zadowoliły słuchaczy i spełniły ich oczekiwania. Viktor Orbán wie, jak zjednać Polaków. Choć czyni to powierzchownie, jest do tego doskonale przygotowany. Wspólne zdjęcia z wizyty okrasił pierwszymi słowami polskiego hymnu (chociaż w językach węgierskim i angielskim). Z kolei gdy w marcu 201 6 r . w Budapeszcie gościł prezydent Duda, Orbán pisał po polsku: „Witamy na Węgrzech Pana Prezydenta Andrzeja Dudę!”. A wizytę Donalda Tuska w marcu 201 4 r . kwitował: „Polak, Węgier – dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki”.
Ładne słowa nie powinny jednak wystarczyć. Gwarantem wielkości kraju o takich ambicjach jak Polska nie może być jedynie premier Węgier. Tymczasem właśnie taka narracja została wprowadzona do głównego nurtu.
Do sukcesów wizyty niewątpliwie możemy zaliczyć znalezienie wspólnego głosu przez obydwu liderów. Atmosfera wizyty była serdeczna i luźna, a sam premier Morawiecki nie dał się zdominować ofensywnemu stylowi bycia premiera Węgier. Przede wszystkim jednak dostrzeżono już silny węgiersko-polski głos w kwestii polityki migracyjnej, która dominowała w czasie wizyty. Innym ważnym tematem było stanowisko dotyczące negocjacji nowej perspektywy budżetowej, a w szczególności pomysłów Brukseli, by powiązać ją z praworządnością. W relacjach z wizyty sporo miejsca poświęcono idei utworzenia banku rozwoju dla Grupy Wyszehradzkiej, a także inwestycjom infrastrukturalnym.
Co się nie udało? Przede wszystkim jasno wyeksponować polskiego stanowiska wobec zaangażowania Rosji na Węgrzech w dziedzinie energetyki. Nie wskazano, w jaki sposób uda się powiązać odmienne interesy energetyczne. Chociaż Orbán mówił, że „dla Węgrów kwestią życia i śmierci jest to, by na Węgry, tudzież z Węgier, wychodziły gazociągi, za pomocą których będziemy mieli dostęp do polskiego terminalu LNG i do gazu nierosyjskiego”, to praktyka polityczna pokazuje coś innego. Nawet w tej deklaracji była łyżka dziegciu, gdy Orbán winę za brak większej aktywności Budapesztu zrzucił na partnerów Inicjatywy Trójmorza – Polaków (brak odcinka gazociągu polsko-słowackiego), a także Rumunów i Chorwatów. Z dwoma ostatnimi krajami sprawa jest skomplikowana i mocno polityczna.
Inną kwestią są prowadzone wciąż negocjacje dotyczące przedłużenia węgiersko-rosyjskiej, niezwykle korzystnej dla Węgrów umowy gazowej, która kończy się w 2019 r. (z możliwością przedłużenia do 2021), a także rozbudowa elektrowni atomowej w Paks finansowana w całości z kredytu udzielonego przez Rosjan. Mówiąc o polskich obawach dotyczących węgiersko-rosyjskiej współpracy, Orbán przekonywał, że rozumie polskie stanowisko. Jednocześnie tłumaczył je względami historycznymi. W węgierskim rządzie panuje pogląd, że Polacy z Rosjanami nie współpracują jedynie z powodów historycznych. Jest on niezmienny od 2015 r., gdy odpowiadając na krytykę Warszawy po wizycie Putina, szef MSZ Péter Szijjártó mówił o tym, że Węgrzy doświadczyli wielu krzywd ze strony Rosjan (powtórzył to także Orbán), ale Węgry nie rozumieją, jak na biznes można patrzeć z perspektywy historycznej. Ten element węgierskiego myślenia trzeba szybko zmienić. Problemy energetyki powinny być bardziej podkreślane aniżeli postawa wobec – na razie teoretycznego – głosowania w Brukseli. Ważne tematy znikają w cieniu artykułu 7.
Dwa elementy w czasie tej wizyty zwracają uwagę. Po pierwsze, słowo „dialog”, o którego potrzebie i rezultatach mówił w kontekście sporów z KE węgierski przywódca. Na ten wątek zwracali także uwagę komentatorzy w Budapeszcie. Podkreślając wolę gotowości do kompromisu, o której w Polsce w ogóle nie słyszymy z kręgów decyzyjnych. Po drugie zaś, postępowanie zgodne z interesem Budapesztu, od którego Viktor Orbán uzależnił ewentualne popieranie Polski. Jednak, jak pisałem na łamach DGP 27 grudnia 2017 r., wciąż aktualne są zmienne, które mogą w znaczący sposób wpłynąć na definiowanie węgierskiego interesu. Efekty tej wizyty nie powinny uśpić czujności służb dyplomatycznych, ale być jednym z elementów ofensywy, którą deklaruje premier Morawiecki.