Bloomberg, mainstreamowa agencja informacyjna, pisze, jak zachodni kapitał skolonizował Polskę i kraje Europy centralnej. W takiej rzeczywistości żyjemy. Maski opadły. Wszyscy stoimy w obliczu gigantycznego wyzwania – mówił premier Mateusz Morawiecki w swoim exposé. Gdzie szukać źródła tych alarmistycznych wypowiedzi? Co premier miał na myśli? Przed jakim wyzwaniem stoi Polska i czy polityka ekonomiczna nowego rządu temu wyzwaniu sprosta?
Magazyn DGP z 15 grudnia 2017 r. / Dziennik Gazeta Prawna
We wcześniejszym fragmencie exposé Morawiecki przedstawił genezę tej oceny: „Kiedy zagraniczni eksperci mówią o naszej gospodarce, to coraz częściej podzielają nasze diagnozy. O tym, jak bardzo przez 25 lat ostatnich uzależniliśmy się od zagranicznego kapitału. Najgłośniejszy ekonomista świata Thomas Piketty powiedział – przepraszam za jeden anglicyzm – »foreign owned countries« – jesteście krajem w posiadaniu zagranicy. Myślę, że przesadził, na pewno przesadził, ale jak mocno to brzmi”.
Piketty nie tyle przesadził, ile zaliczył Polskę – wraz z pozostałymi postkomunistycznymi krajami Europy Wschodniej – do grupy, którą rzeczywiście można w ten sposób określić. W pracy „From Soviets to Oligarchs: Inequality and Property in Russia, 1905–2016” (Od Sowietów do oligarchów: nierówność i majątek w Rosji, 1905–2016), którą omawiał Bloomberg, a do której odwołał się premier, ekonomista rozprawia się z historią nierówności gospodarczej w Rosji. Opisuje, jak dysproporcje zmniejszyły się, gdy kraj – w wyniku rewolucji – przeszedł od kapitalizmu do socjalizmu, i jak dramatycznie powiększyły się po upadku Związku Radzieckiego. Badania, opublikowane przez prestiżową amerykańską organizację National Bureau of Economic Research, wykazują, że obecnie nierówności w Rosji przekraczają poziom osiągnięty w Chinach, a zbliżają się do tego ze Stanów Zjednoczonych.
Nieco na marginesie pracy Piketty’ego pojawia się kwestia szczególnie istotna dla Polski. Okazało się bowiem, że nie można dokładnie zmierzyć poziomu nierówności w państwach dawnego bloku wschodniego. Wynika to z faktu, że znaczna część kapitału znajduje się w rękach zagranicznych udziałowców, a nie najbogatszych mieszkańców danego kraju. Chętnie wykorzystywana przez obecną władzę opinia, że Polska została wyprzedana przez poprzednie władze, ma więc odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jednak historia ta sięga nie tylko ostatnich rządów Platformy Obywatelskiej, ale samego początku transformacji.
Wraz z upadkiem ZSRR kraje Europy Wschodniej, w tym Polska, nabrały nadziei, że przyłączenie się do Jednolitego Rynku Europejskiego, NATO czy później Unii Europejskiej pozwoli im rozwinąć gospodarki i osiągnąć standardy życia, jakimi cieszą się mieszkańcy Zachodu. Niestety ta nadzieja okazała się płonna. Europa Wschodnia przypomina raczej ubogie, peryferyjne państwa kontynentu, takie jak Portugalia i Grecja. Podczas gdy wzrost gospodarczy w Polsce od 1989 r. był znaczny, to – jak obliczyła Fundacja Kaleckiego – udział płac w PKB między 1995 a 2014 r. spadł o ponad 10 pkt proc. przy jednoczesnym olbrzymim wzroście wydajności pracy. Co się stało i kto rzeczywiście zyskał na tym wytężonym wysiłku Polaków, skoro nie oni sami?
Liderzy polskiej transformacji nie rozumieli, jak działa neoliberalny kapitalizm, i pozwolili, by Polska stała się kolonią zamożniejszych krajów. Taką diagnozę stawia cytowany przez premiera artykuł Bloomberga. Słuszną – lwia część wzrostu gospodarczego w Polsce i pozostałych krajach postkomunistycznych była wynikiem inwestycji zachodnich firm i korporacji. To właśnie one stały się więc beneficjentem polskiego wzrostu gospodarczego z niewspółmiernie niską korzyścią dla kraju.
Jak podaje NBP, polska międzynarodowa pozycja inwestycyjna netto w porównaniu do PKB wynosiła w 2015 r. 62,8 proc. To trzecie miejsce w Europie Wschodniej po Słowacji (69,6 proc.) i Węgrzech (64,7 proc.). Działania rządu w kierunku tzw. repolonizacji w sektorze finansowym przyniosły pozytywne skutki w postaci większej kontroli państwa nad ważnymi dla stabilności polskiej gospodarki instytucjami prywatnymi. Ma to szansę uchronić rodzimą gospodarkę przed konsekwencjami kryzysów finansowych, jakie miały miejsce np. w Grecji. Mimo tych interwencji 60 proc. aktywów w polskim systemie bankowym nadal pozostaje w rękach zagranicznych instytucji finansowych. To lepszy wynik niż na Słowacji (gdzie wartość ta sięga prawie 100 proc.), jednak wciąż generuje ryzyko, że w wypadku kryzysu finansowego zagraniczne banki nie będą skłonne do udzielania pożyczek koniecznych do odwrócenia koniunktury lub przynajmniej ograniczenia negatywnych konsekwencji kryzysu.
Podczas gdy podobne inwestycje mogą być motorem długotrwałego wzrostu gospodarki, model przyjęty podczas transformacji był prymitywny w swojej ocenie i nie zabezpieczył długoterminowych interesów Polski. Zagraniczne firmy przyszły nad Wisłę ze względu na niskie płace i niższe standardy życia niż w krajach zachodnich. I nie mają żadnego interesu w tym, aby sytuacja uległa fundamentalnej zmianie, na którą przecież liczyli wszyscy Polacy. Nieregulowany kapitalizm nie rozwiązuje problemów nierówności, a wręcz przeciwnie – pogłębia je. I w ten sposób Polska wpadła w diagnozowaną w Planie na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju pułapkę średniego dochodu.
Poza rosnącą nierównością, kolejną negatywną konsekwencją niekontrolowanego napływu zagranicznego kapitału jest utrata suwerenności. Zagraniczne korporacje zatrudniają ponad 30 proc. polskich pracowników, generują dwie trzecie polskiego eksportu i są odpowiedzialne za wytwarzanie 42 proc. wartości dodanej. Jak zauważa Bloomberg – utrata nawet kilku z nich może oznaczać katastrofalne konsekwencje dla gospodarki całego kraju.
Lekarstwem na te problemy może być bardziej interwencjonistyczna polityka ekonomiczna. Jej przeciwnicy – jak na przykład Leszek Balcerowicz – straszą, że to droga do socjalizmu i dyktatury, a tylko wolny rynek gwarantuje demokrację. Niestety kapitał intelektualny neoliberalnego kapitalizmu się wyczerpał. Nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznał w głośnej publikacji z ubiegłego roku, że jego fundamenty – prywatyzacja, polityka oszczędnościowa, deregulacja i maksymalizacja roli sektora prywatnego (przy jednoczesnym ograniczeniu roli rządu) – stanowią zagrożenie dla przyszłości globalnej gospodarki, wbrew dogmatom propagowanym w najlepszych szkołach ekonomicznych na świecie.
Zwolennicy wolnego rynku często zapominają, że umiejętnie stosowany protekcjonizm i rządowe interwencje w rozwój innowacji były fundamentami rozwoju gospodarczego takich krajów jak Stany Zjednoczone. Nie umknęło to uwadze premiera, który mówił w exposé: „To państwo wylało fundamenty pod sukces amerykańskiej Doliny Krzemowej czy izraelskiej innowacyjności, czy przemysłu koreańskiego albo niemieckiego”.
Wydaje się zatem, że Morawiecki rozumie tę rzeczywistość, a jego plan z naciskiem na reindustrializację, inwestycje w innowacyjność oraz edukację może stanowić skuteczne panaceum. We wtorkowym exposé przedstawił zarys działania we wszystkich tych obszarach. Do tych obietnic należy jednak podejść ostrożnie.
Po pierwsze, jego dotychczasowe pomysły i decyzje zdają się raczej odzwierciedlać bogate doświadczenie premiera w sektorze finansowym. Bliżej im do korporacyjnego neoliberalizmu niż zrównoważonego rozwoju – tak jak w przypadku planów utworzenia pokrywającej cały kraj specjalnej strefy ekonomicznej, która w zamian za wątpliwej jakości miejsca pracy o niskiej płacy miała dać zagranicznym przedsiębiorstwom znaczne przywileje (w tym zwolnienie z CIT).
Po drugie, bez podawania w wątpliwość intencji nowego premiera, te same siły – rosnącej nierówności i utraty suwerenności – skłaniają do tradycyjnie lewicowego, interwencjonistycznego podejścia do zarządzania gospodarką, lecz prowadzą również do nasilenia sentymentów skrajnie prawicowych. Dla wielu Polaków obietnice związane z przyłączeniem kraju do struktur Unii Europejskiej nie ziściły się. W 2001 r. różnica między średnią krajową a medianą płac wynosiła 300 zł. W 2008 r. – już 500 zł. A w 2014 r. już 800 zł (4100 zł średnia i 3300 zł mediana). Kiedy ludzie mają poczucie niesprawiedliwości, są spychani na margines i nie mają szansy skorzystać z postępu gospodarczego, rośnie ich frustracja. Tę skutecznie wykorzystuje Prawo i Sprawiedliwość – odwołując się do martyrologicznej wizji przeszłości, daje wykluczonym poczucie przynależności, siły i sprawczości. W tym środowisku politycznym Morawiecki chce Polski, która „jest częścią Zachodu” i ma „podmiotową, nie peryferyjną rolę w gospodarce”.
Izolacjonizm i dyplomacja w wykonaniu polskiego rządu i ministra Waszczykowskiego mogą być zatem przeszkodą dla realizacji planów premiera. Ich sukces zależy bowiem od dobrych relacji Polski z najbliższymi sąsiadami i partnerami handlowymi jak Niemcy, dokąd trafia ponad jedna czwarta polskiego eksportu.
Paradoksalnie nadmierny udział zagranicznego kapitału w gospodarce Polski, z którym Morawiecki słusznie chce się zmierzyć, może być dla niego wsparciem w tym trudnym politycznie wyzwaniu. Prowokacje PiS-u na arenie międzynarodowej, a w szczególności pogardliwe podejście do prawa Unii Europejskiej, mają swoje granice. Konkluzją wspomnianego artykułu Bloomberga jest to, że poczynania polskiego rządu tworzą jedynie ułudę niezależności i siły. Jakikolwiek zdecydowany ruch gabinetu w kierunku odcięcia się od struktur unijnych lub innych instytucji zapewniających stabilność globalnej wymiany handlowej mógłby sprowokować rzeczywistą ucieczkę zagranicznego kapitału z Polski. Ucieczkę, która kosztowałaby miejsca pracy miliony Polaków i odwróciłaby pozytywną koniunkturę kraju, być może nawet bezpowrotnie. Taki ruch byłby dla PiS-u politycznym samobójstwem. Plan Morawieckiego jest zatem jedyną nadzieją partii rządzącej na rzeczywiste „wstanie z kolan”.
Czy premier dopełni swoich obietnic? Ostatnie lata jego rządów każą w to wątpić. Jednak polska gospodarka tego sukcesu bardzo potrzebuje. Nawet jeśli działania PiS-u nie skłonią zagranicznych inwestorów do wyprowadzki z Polski, mogą to zrobić zmieniające się warunki na globalnych rynkach, jak na przykład otwarcie się Ukrainy na zachodni kapitał, gdzie płace są jeszcze niższe, a warunki dla biznesu stopniowo się poprawiają.