Decyzja USA o uznaniu Jerozolimy za stolicę Izraela będzie miała daleko idące i niekoniecznie pożądane konsekwencje dla samych Stanów Zjednoczonych i państwa żydowskiego oraz odbije się echem w całym regionie - ocenia think tank Stratfor w piątkowej analizie.

Jak przewiduje amerykański ośrodek analityczny, zmiana w statusie Jerozolimy stanie się dla ugrupowań ekstremistycznych, takich jak filia Państwa Islamskiego Wilajat Sinai, wodą na młyn machiny propagandowej i przedmiotem apelu do zniechęconych muzułmanów. Ponadto przeniesienie ambasady USA z Tel Awiwu sprawi, że wzrośnie werbunek do ekstremistycznych organizacji.

Decyzja prezydenta Donalda Trumpa zniweczy też pozycję USA jako neutralnego pośrednika między Izraelem i Palestyńczykami oraz "zmniejszy szansę na rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego" - ocenia Stratfor. Jak dodaje, "żaden inny kraj czy instytucja nie są gotowe, by zająć miejsce USA" w tym układzie.

Z drugiej strony - zauważa think tank - proces pokojowy tkwi w impasie już od dłuższego czasu, więc zrewidowane stanowisko Waszyngtonu w sprawie Jerozolimy "tylko przyspieszy nieuchronne załamanie tego procesu".

Wszystko to może popchnąć zarówno stronę palestyńską, jak i Izrael ku rozwiązaniu jednopaństwowemu. "Palestyńczycy musieliby zaakceptować izraelską aneksję terytoriów palestyńskich wraz z przyznaniem im samym pełnego obywatelstwa" - zaznacza Stratfor. Plan ten, mimo braku poparcia wśród ważnych przywódców palestyńskich i większości ludności, stanie się "jedyną możliwością pójścia do przodu".

Taki model jednopaństwowy ma wady także z punktu widzenia Izraela - "dodanie milionów Palestyńczyków do list wyborczych umniejszy rolę żydowskiej mniejszości, ale odmówienie im praw wyborczych oznaczałoby koniec Izraela jako demokracji" - zwraca uwagę think tank.

W jego ocenie decyzja USA o uznaniu Jerozolimy będzie miała konsekwencje także dla Bliskiego Wschodu. Skomplikuje ona raczkujące partnerstwo Izraela i Arabii Saudyjskiej, która jako strażnik najświętszych miejsc islamu będzie musiała zdystansować się od niedoszłego sojusznika. Aby zachować religijną legitymację, królestwo, w którym według oficjalnej wykładni Izrael to najeźdźca ziem muzułmanów, będzie zmuszone wstrzymać lub opóźnić układy handlowe czy oficjalne wizyty.

W Jordanii, gdzie Palestyńczycy stanowią blisko połowę ludności, oburzeni ludzie wyjdą na ulice, król będzie musiał bronić traktatu pokojowego z Izraelem z 1994 roku, a wpływowa filia Bractwa Muzułmańskiego wzmocni pozycję w krajowym parlamencie kosztem saudyjskiej dynastii. Ataki na monarchię mogą zaś spowolnić, a nawet cofnąć wysiłki na rzecz reform strukturalnych w gospodarce.

Egipt z kolei obniży rangę relacji zarówno z Izraelem, jak i USA. W obliczu zaplanowanych na wiosnę wyborów prezydent Abd el-Fatah es-Sisi nie będzie mógł sobie pozwolić na wizerunkową słabość i musi liczyć się z pytaniami m.in. o swoje stosunki z izraelskim premierem Benjaminem Netanjahu czy traktat pokojowy z Izraelem.

Decyzja USA może okazać się korzystna dla kilku państw regionu. Iran uzyska na przykład potwierdzenie swej antyamerykańskiej i antyizraelskiej retoryki, a prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, pozując na "panislamskiego przywódcę", ograniczy lub zerwie stosunki z Izraelem.

"Dla większości krajów w regionie zmiana statusu Jerozolimy to niemile widziane zakłócenie, odwodzące ich uwagę od bardziej naglących problemów. Będzie ona miała niepożądane skutki uboczne dla krajów, które chcą skorzystać na niej najwięcej - Izraela i USA. Inna sprawa, czy reperkusje okażą się tak straszne, jak krążące obecnie scenariusze czarnowidzów" - konkluduje Stratfor.(PAP)