Świąteczne prezenty to marnowanie zasobów i idące w miliardy straty dla całej gospodarki – krzyczały nagłówki amerykańskich gazet, gdy w 1993 r. prof. Joel Waldfogel z University of Minnesota opublikował badania, z których wynikało, że nie cenimy tego, co dostajemy w prezencie i zamiast skarpet czy krawata pod choinką wolelibyśmy gotówkę.



O d tamtego czasu temat powraca co roku w okresie Bożego Narodzenia. Jedni Waldfogla i podobnie myślących bronią, ale zdecydowana większość potępia: oto ów krótkowzroczny ekonomista, który nie rozumie, że prezenty mają wartość przede wszystkim pozafinansową!
To zresztą fakt – sam Waldfogel wprost prosił uczestników swojego badania, by nie uwzględniali wartości sentymentalnej otrzymanych w jego ramach prezentów, a po prostu podali kwotę, którą byliby skłonni za nie zapłacić. Średnio chcieli płacić 313 dol., kiedy cena rynkowa prezentów wynosiła 438 dol. Różnica spora. Oznaczało to, że marnuje się prawie 30 proc. z 4 0 m ld dol., które Amerykanie wydawali w tamtym okresie na prezenty!
Polacy wydają na prezenty ok. 12 mld zł (szacunki TNS z 2015 r.), a kwota ta regularnie, chociaż powoli, rośnie. W tym roku oprócz zmian ilościowych w naszych wydatkach zachodzi także zmiana jakościowa. Deloitte w raporcie „Zakupy świąteczne 2017” zaznacza, że po raz pierwszy w historii w święta wydamy więcej na prezenty niż na jedzenie. To dlatego, że nasze świąteczne zwyczaje spożywcze jednak już się ustabilizowały, a zwyczaje prezentowe jeszcze się kształtują. Twórcy raportu podkreślają, że w miarę bogacenia się nasze prezenty stają się droższe i bardziej wyszukane. Pytanie, czy są wyszukane trafnie?
Nie jestem stronnikiem Waldfogla. Z jego badań nie wyciągam wniosku, że zamiast prezentów lepiej zostawić pod choinką kilka stów w kopercie. Większość ekonomistów zresztą, jak wynika z przeprowadzanych wśród nich ankiet, także nie zgadza się z Waldfoglem. Niektórzy nawet – jak np. noblista prof. Angus Deaton z Princeton – uważają, że prezentowane przez niego podejście do uprawiania ekonomii „słusznie uderza w jej reputację”. W czym tkwi błąd?
Jak tłumaczy Mark Thronton z Mises Institute w artykule, „Ekonomia świątecznych prezentów”, błąd Waldfogla bierze się ze złego porównania. Waldfogel zestawia nominalny koszt ponoszony przez kupującego prezent z deklarowaną finansową korzyścią otrzymującego go, gdy tymczasem powinniśmy porównać koszt kupującego z korzyścią kupującego. – Jeśli wydam 20 dol., żeby kupić tort owocowy cioci Mary, otrzymam w zamian więcej satysfakcji, niż dałoby mi zachowanie tych 20 dolców w portfelu – tłumaczy Thronton. W tym ujęciu jakakolwiek korzyść, którą z prezentu odniesie obdarowany – chociażby poczucie, że ktoś o nim pamięta – jest już wartością dodaną!
I właśnie to oznacza, że powinniśmy wysłać naszego wewnętrznego Świętego Mikołaja na krótki kurs myślenia ekonomicznego. To, że my, dając prezenty, zyskujemy jako obdarowujący, już ustaliliśmy. To, że zyskuje obdarowany, to także jasne. Minimalista na tym by poprzestał. Ale maksymaliści, którymi niektórzy z nas są, chcieliby, by zysk obdarowanego był jak najwyższy i by zjawisko poświątecznych zwrotów prezentów do sklepu było jak najmniejsze. To trudne zadanie. – Musisz być cholernie dobry w zakupach, żeby wydać 25 dol. na kogoś lepiej, niż on wydałby je samemu – stwierdza celnie Ezra Klein w artykule „Ekonomiczny poradnik podarunkowy”.
Trudność tę unaocznimy sobie lepiej, gdy porównamy obdarowującego z rządem. Ma bardzo podobne do rządu aspiracje: chce uszczęśliwić kogoś w oparciu o własną ocenę jego potrzeb.
Może przyjąć tu dwie filozofie. Pierwsza polega na uszczęśliwieniu obdarowanego. Wystarczy poznać jego gusta. Kocha czekoladę? Kupmy mu bombonierkę. To taki „prezentowy populizm”.
Możemy wybrać jednak także filozofię „prezentowego paternalizmu”. Może faktycznie lubi czekoladę, ale jest już bardzo otyły? Podarowanie mu bombonierki przyczyni się do rozwoju różnych dolegliwych schorzeń. Warto więc rozważyć podarowanie mu prezentu neutralnego, np. dobrej książki, albo niczym interwencjonistyczny rząd weń „zainwestować”, dając mu karnet do fitness klubu albo pakiet dostępu do treningów z którąś wersją Ewy Chodakowskiej. To, jak się domyślacie, jest jednak ryzykowana strategia. Obdarowywany może uznać to za impertynencję, może się nawet obrazić. Co więc zrobić? Ekonomia mówi, że ludzie reagują na bodźce i motywacje. Nasz wewnętrzny Święty Mikołaj musi rozumieć, do jakich zachowań zmotywują obdarowanego otrzymane prezenty. Nie warto np. cholerykowi kupować wiatrówki.
Maksymalizacja zysku obdarowanego wydaje się bardzo trudna. Może jednak poprzestać na prezencie, który będzie miał wartość zaledwie symboliczną?
Każdy z nas zadecyduje sam, jaką strategię wybierze. W końcu to jego pieniądze.

Być może jednak, rozważając „po ekonomicznemu” problem podarunków, lepiej zrozumiemy jeszcze inną, ważniejszą rzecz. Że rządy populistyczne i paternalistyczne są z zasady nieskuteczne. Skoro tak trudno jest uszczęśliwić jedną osobę, to niemożliwe wręcz jest rządowo sterowane uszczęśliwienie całego społeczeństwa, prawda? I dodatkowo niemoralne, bo realizowane za pieniądze obdarowywanych.