Patrycja Otto

patrycja.otto@infor.pl

Polacy wydali na alkohol w 2024 roku zawrotną kwotę 56,2 mld zł – wynika z najnowszych danych Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom (KCPU). To historyczny rekord. Suma ta jest o 2 mld zł wyższa niż rok wcześniej i aż o 6 mld zł większa w porównaniu do 2023 roku.

Za największą część sprzedaży tradycyjnie odpowiada mocny alkohol (powyżej 18 proc.). Polacy wydali na niego w zeszłym roku 24,5 mld zł. I choć ten segment dominuje pod względem wartości sprzedaży, to nie on zanotował największej dynamiki wzrostu.

Liderem pod tym względem okazało się piwo. Na trunki do 4,5 proc. alkoholu Polacy wydali w 2024 r. 23,6 mld zł. To aż o 6,2 proc. więcej niż przed rokiem.

Ceny w górę, ale portfele grubsze

Pojawia się więc pytanie, czy wydajemy więcej, bo pijemy więcej, czy to wyłącznie efekt gwałtownie rosnących cen. Eksperci przypominają, że w 2024 r. po raz kolejny wzrosły stawki akcyzy na alkohol. Podatek ten wzrósł do 7610,00 zł za hektolitr 100 proc. alkoholu etylowego i 10,40 zł za hektolitr piwa za każdy stopień Plato. Dla porównania, w 2023 r. było to odpowiednio 7 248 zł oraz 9,90 zł.

Przedstawiciele branży piwnej nie mają wątpliwości, co napędza wartość sprzedaży w ich segmencie.

– W przypadku piwa głównym powodem rosnących wydatków są podwyżki cen napędzane przez wzrost akcyzy, ale i rosnące koszty produkcji. W latach 2022–2024 średnia cena piwa zwiększyła się o około 40 proc. Ostatni rok przyniósł nieco wyhamowanie tempa podwyżek, niemniej były one na poziomie kilku procent – mówi Bartłomiej Morzycki, dyrektor generalny Związku Pracodawców Przemysłu Piwowarskiego - Browary Polskie.

Podkreśla jednocześnie kluczowy fakt: wyższe wydatki nie oznaczają wyższej konsumpcji. – Sprzedaż piwa pod względem wolumenu maleje już od 2019 r., a ubiegły rok przyniósł spadek o 2 proc. – dodaje.

Akcyza nie działa, jak powinna

Problem w tym, że spadek wolumenu w jednej kategorii nie przekłada się na znaczący spadek spożycia ogółem. O tym, że podwyżki cen robią swoje, ale nie wpływa to znacząco na popyt, przekonany jest Krzysztof Brzóska, były szef Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.

Dane KCPU potwierdzają tę tezę. W 2024 roku spożycie alkoholu wyniosło 8,8 litra 100 proc. alkoholu na osobę. Rok wcześniej było to 8,9 litra. Spadek jest więc symboliczny i mieści się w granicach błędu statystycznego.

– To pokazuje, że mechanizm ograniczania popytu przez wzrost akcyzy jest mało skuteczny. Potrzeba szerszych systemowych działań, bo polityka alkoholowa jest sztuką wojny – zaznacza Brzóska. Wskazuje przy tym na Litwę, która wdrożyła kompleksowe zmiany, m.in. drastyczne ograniczenie reklamy i dostępności. – W kraju tym nastąpił spektakularny spadek sprzedaży alkoholu z 17 do 11 litrów na osobę – dodaje.

Paradoks dostępności

Dlaczego w Polsce podwyżki cen nie działają odstraszająco? Eksperci wskazują na kluczowy czynnik: sukcesywny wzrost wynagrodzeń. W efekcie, mimo że na paragonie widzimy wyższe kwoty, realna, ekonomiczna dostępność alkoholu w Polsce nieustannie się poprawia.

Potwierdzają to analizy Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom. Co prawda w 2023 roku po raz pierwszy od 14 lat zanotowano niewielkie zmniejszenie się dostępności piwa, ale ta tendencja nie utrzymała się w roku ubiegłym.

W 2024 r. dostępność ekonomiczna piwa wzrosła o 13 punktów procentowych. Oznacza to, że za przeciętne miesięczne wynagrodzenie można było kupić aż 2103 butelki piwa. Niewiele mniejsza dynamika wzrostu dostępności dotyczy wina – wzrost o 12 p.p. (statystyczny Polak mógł kupić 313 butelek). W przypadku mocnych napojów alkoholowych (wódka) dostępność wzrosła o 7 p.p. (238 butelek).

Rosnące pensje skutecznie zneutralizowały więc prozdrowotny cel podwyżek akcyzy.

– Dlatego należy pomyśleć o rozwiązaniu, które zmieni tę kwestię. Pojawiła się petycja w sprawie wprowadzenia minimalnej ceny za standardową porcję alkoholu. Jest w trakcie procedowania – mówi Krzysztof Brzóska.

Jak dodaje, takie rozwiązanie uderzyłoby w najtańsze i najmocniejsze alkohole, często kupowane w celach czysto destrukcyjnych. – Największym oponentem takiego rozwiązania wydaje się resort finansów, dla którego najważniejsze są przychody do budżetu państwa, a te zapewniają wyższe podatki – konkluduje Brzóska.