Ustawa uchylająca unijne prawa będzie testem, jak bardzo pozycja brytyjskiej premier została osłabiona po wyborach. Oraz jak silni są przeciwnicy opuszczenia Wspólnoty przez Wielką Brytanię
W czwartek, dokładnie w pierwszą rocznicę objęcia władzy w Wielkiej Brytanii przez Theresę May, jej rząd zamierza złożyć w parlamencie najważniejszą jak dotąd ustawę związaną z wyjściem tego państwa z Unii Europejskiej. O tym, że jej bezproblemowe przyjęcie wcale nie jest pewne, najlepiej świadczy to, iż brytyjska premier dziś zamierza zwrócić się do opozycji z prośbą o pomoc w skutecznym przeprowadzeniu brexitu.
Dokument, o którym mowa, to Repeal Bill, czyli ustawa uchylająca. Zgodnie z nią całe unijne prawo, które obowiązuje w Wielkiej Brytanii, zostanie automatycznie przeniesione do brytyjskiego systemu prawnego, aby później można było je stopniowo zastępować nowymi ustawami. Chodzi o to, by uniknąć prawnego chaosu, który powstałby w sytuacji, gdyby w momencie wyjścia z UE, czyli najprawdopodobniej 29 marca 2019 r., na terenie Wielkiej Brytanii obowiązywały unijne przepisy, ale już nie podlegałyby one kontroli unijnych sądów i agencji regulujących. (Podobnie robiły brytyjskie kolonie, gdy uzyskiwały niepodległość: aby zachować ciągłość prawną, przejmowały dotychczasowy system prawny, który później był w razie potrzeby modyfikowany).
Co do potrzeby takiej ustawy nie ma dużych kontrowersji, ale i tak może być z jej przyjęciem trochę problemów. – To ustawa o ogromnym znaczeniu. Makropolityka wskazuje, że zostanie ona przyjęta, ale pytanie brzmi: co z poprawkami – mówi dziennikowi „Financial Times” Henry Newman, dyrektor think tanku Open Europe. Opozycja lub przeciwnicy brexitu w szeregach Partii Konserwatywnej mogą za pomocą poprawek próbować ją osłabiać, np. postulując, by Wielka Brytania już po wystąpieniu z UE nadal podlegała jakimś unijnym regulatorom. Debata nad Repeal Bill, która w Izbie Gmin zacznie się we wrześniu, będzie testem, na ile silne są pozycje Teresy May oraz przeciwników brexitu. Ewentualne poprawki do ustawy to niejedyny z nią problem. Szkocka Partia Narodowa domaga się, by wszystkie kompetencje, które przez lata Londyn przekazał do Brukseli, a teraz będzie odzyskiwał, w zakresie odnoszącym się do Szkocji, przeszły w ręce autonomicznego rządu w Edynburgu. Wreszcie jest kłopot stricte techniczny – nie ma jednej zamkniętej listy unijnych praw, które obowiązują w Wielkiej Brytanii, więc dokładnie nie wiadomo, co trzeba zastąpić, a na dodatek ustawy wymusiły jeszcze rozporządzenia do nich.
Wewnętrzne walki mogą się skończyć przejęciem sterów przez Partię Pracy
Aby zminimalizować ryzyko problemów z przyjęciem Repeal Bill, brytyjska premier zamierza dziś w bardzo koncyliacyjnym tonie zwrócić się do opozycji, apelując, by wychodziła ona z pomysłami i zamiast krytykować poczynania rządu, pomogła skutecznie i z sukcesem dla kraju przeprowadzić brexit. – Moje zobowiązanie do zmiany Wielkiej Brytanii nie przygasło. W tym nowym kontekście jeszcze ważniejsze jest, żeby dyskutować o naszych politykach i naszych wartościach oraz by debata o ideach toczyła się zarówno w partii, jak i w kraju. Mówię więc do innych partii w Izbie Gmin – wyjdźcie ze swoimi poglądami i ideami na temat tego, w jaki sposób mamy jako kraj zmierzyć się z tymi wyzwaniami – ma m.in. powiedzieć May. Wspomniany nowy kontekst to sytuacja, która powstała po wyborach z 8 czerwca – Partia Konserwatywna straciła w nich posiadaną dotychczas bezwzględną większość i tworzy mniejszościowy rząd dzięki poparciu północnoirlandzkiej Demokratycznej Partii Unionistycznej. Apel do opozycji o pomoc jest dowodem, jak bardzo pozycja brytyjskiej premier osłabła w związku z fatalną decyzją o rozpisaniu przedterminowych wyborów. Od ogłoszenia wyników nie ustają spekulacje na temat wewnątrzpartyjnego puczu i możliwości zastąpienia jej przez kogoś innego. A gdyby podczas debaty nad Repeal Bill okazało się, że May traci kontrolę nad własną partią, z pewnością znów przybiorą one na sile.
Tym, co pozwala pani premier w miarę spokojnie myśleć o przyszłości, jest fakt, że wśród konserwatystów nie ma zbyt wielu chętnych do przejęcia sterów partii i rządu akurat w momencie, gdy zaczęły się negocjacje z Brukselą, oraz świadomość, że wewnętrzne walki mogą się skończyć przejęciem władzy przez będącą na fali Partię Pracy. Według ostatnich sondaży laburzyści mają obecnie blisko pięciopunktową przewagę w poparciu nad konserwatystami.
Ustawa uchylająca to dopiero początek zmian legislacyjnych związanych z brexitem. Spośród 27 ustaw zapowiedzianych przez królową w mowie prezentującej zamierzenia rządu osiem jest wymuszonych decyzją o wystąpieniu z UE. Pozostałe dotyczą imigracji, handlu, ceł, rybołówstwa, rolnictwa, bezpieczeństwa nuklearnego i stosowania sankcji międzynarodowych. Przede wszystkim z przeforsowaniem dwóch pierwszych Theresa May może mieć spory kłopot, bo część posłów konserwatywnych oraz opozycja mają odmienne stanowisko w kwestii ograniczania imigracji z UE oraz wychodzenia z jednolitego unijnego rynku. Na dodatek uregulowanie praw unijnych obywateli już mieszkających w Wielkiej Brytanii i brytyjskich w UE staje się coraz trudniejszą kwestią w negocjacjach. Wczoraj Guy Verhofstadt, szef liberałów w Parlamencie Europejskim i główny negocjator z ramienia tej instytucji, oświadczył, że dotychczasowe brytyjskie propozycje są niewystarczające i nie może być tak, że jakaś grupa unijnych obywateli będzie traktowana w Wielkiej Brytanii gorzej, niż to jest obecnie. Przypomniał też, że Parlament Europejski może zawetować wynegocjowaną między Londynem a Brukselą umowę o warunkach wyjścia.