Nic Polakom do zwrócenia nie mam – oświadczył podczas wczorajszego przesłuchania oskarżany o stworzenie piramidy finansowej Marcin P..



Wiele osób przypuszczało, że oskarżony o oszustwo na ponad 850 mln zł mężczyzna będzie odmawiał odpowiedzi na pytania. P. przyjął inną taktykę: nie chciał odpowiadać na te pytania, które bezpośrednio wiązały się z prowadzonym wobec niego postępowaniem karnym, głównie dotyczące tego, w jaki sposób pozyskał kapitał na rozkręcenie biznesu. W innych wątkach wypowiadał się chętnie. Twórca Amber Gold robił wszystko, by przesłuchaniem przed komisją pomóc sobie przed sądem. Przykłady?
– To nie była piramida, nie ma żadnego wyroku w tej sprawie – pouczał pytającego Witolda Zembaczyńskiego (Nowoczesna).
Potem zaś dodawał, że jest coś takiego jak warunki umowy i każdy, kto chce zainwestować swoje pieniądze, powinien je przeczytać przed podpisaniem.
– Nie jestem w stanie zakazać każdemu podejmowania ryzyka – wskazywał P.
Jest to związane z jego linią obrony. Twórca Amber Gold, oskarżany o oszustwo na wielką skalę, chce przekonać sąd, że jego firmy były legalnie działającymi podmiotami, którym powierzenie pieniędzy było co najwyżej ryzykowne. Biznes zaś upadł nie wskutek niewłaściwego jego prowadzenia, lecz działań służb. Te – zdaniem niektórych członków komisji – zainteresowały się sprawą dopiero wówczas, gdy linie lotnicze OLT, które kontrolowało Amber Gold, zaczęły przejmować rynek od państwowego LOT-u.
Marcin P. nie zostawił suchej nitki na Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zeznał, że o czynnościach, które agenci chcą podjąć, wiedział zawczasu. Przecieki dostawał m.in. od dziennikarzy. Twierdził też, że – będąc jeszcze na wolności – widział już plan śledztwa.
P. nie rozumie, dlaczego przypisuje mu się chęć zniszczenia LOT-u. Zwłaszcza że – jak twierdzi – od Ministerstwa Gospodarki otrzymał propozycję zakupu państwowego przewoźnika. Nie zdecydował się na to, gdyż poza uznaną marką nie miał on nic do zaoferowania. – Moim celem nie było wrogie przejęcie LOT-u. Chciałem z nim konkurować jako normalny polski przedsiębiorca – zeznał.
Dla Marcina P. to, czy sąd uzna, iż oszukał on ludzi, czy też jedynie prowadził działalność polegającą na obciążaniu pieniędzy klientów ryzykiem bez wymaganego zezwolenia – ma kluczowe znaczenie. Za pierwsze grozi 8 lat (uwzględniając inne zarzucane mu przestępstwa – 12) pozbawienia wolności, za drugie – do 5 lat. Co oznacza, że gdyby właśnie za to został skazany P., który od dawna siedzi w areszcie, mógłby jeszcze uzyskać odszkodowanie od Skarbu Państwa.
Członkowie komisji po przesłuchaniu Marcina P. są dokładnie w tym samym miejscu, w którym znajdowali się przed nim. Kluczowy świadek nie pomógł w ustaleniu istotnych dla sprawy okoliczności. Chyba że za takie uznać obciążenie kilku osób, jak prezesa gdańskiego portu lotniczego Tomasza Kloskowskiego (miał godzić się na wynoszenie poufnych informacji przez Michała Tuska, pracownika portu równocześnie związanego z OLT), prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza (miał zabiegać o zainteresowanie Marcina P. w celu pozyskania umów sponsoringowych) czy wysokiego rangą urzędnika administracji rządowej w gabinecie Donalda Tuska (chodzi o Jacka Cichockiego, który miał umożliwić przecieki z ABW do P.).
– Widać, że świadek ma doświadczenie w zeznawaniu. Chce m.in. tym przesłuchaniem zbudować swoją legendę – oświadczyła wczoraj w przerwie w przesłuchaniu Andżelika Możdżanowska (PSL), członkini komisji. Większość publicystów relacjonujących posiedzenie komisji śledczej podkreśla sprawność retoryczną mężczyzny. Niektórzy sugerują, że gdyby nie było wiadomo, kto jest oskarżonym o oszustwo, a kto posłem na Sejm – można by się pomylić.