„Fakt” ujawnił, że szczątki gen. Włodzimierza Potasińskiego, który w chwili katastrofy smoleńskiej był dowódcą Wojsk Specjalnych, zostały pochowane wraz ze szczątkami czterech innych ofiar, zaś w trumnie gen. Bronisława Kwiatkowskiego - dowódcy operacyjnego Sił Zbrojnych - odnaleziono fragmenty ciał ośmiu ofiar.
Poseł PSL ocenił, że najlepszym rozwiązaniem byłoby utworzenie w 2010 roku - zamiast osobnych pochówków – zbiorowej mogiły, a indywidualny grób powinien być wyłącznie „symboliczny”.
„Myślę, że najdobitniej w tej kwestii, i podzielam w pełni jego zdanie, wypowiedział się pan Paweł Deresz, mąż pani poseł Jolanty Szymanek-Deresz, który powiedział, że tak naprawdę dobrze by było, gdyby wtedy zrobiono jedną wspólną mogiłę i nie robiono tych uroczystych pogrzebów, nie dzielono tych zwłok. Bo przy tego typu tragedii, pozbieranie i zbadanie każdej szczątki ludzkiego ciała, przebadanie DNA jest praktycznie niemożliwe” – zaznaczył Sawicki.
Pytany o poczucie winy u członków ówczesnego rządu odpowiedział, że w takim kontekście nie należy rozmawiać, ponieważ „rozdrapywanie smoleńskich ran dalej niczemu dobremu nie służy”.
Odniósł się również do powtarzanego w 2010 r. m.in. przez ówczesnego premiera Donalda Tuska i marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego hasła, że „państwo zdało egzamin”. „Tylko w takim zakresie, że wszyscy oczekiwali na szybkie przywiezienie ofiar i godny, szybki pochówek; z tym godnym nie wyszło, niestety” - zaznaczył poseł PSL. Wskazał jednocześnie, że ceremonie i uroczystości to zupełnie co innego niż kwestia identyfikacji.
Sawicki uważa, że za identyfikacje z pewnością „nie odpowiada ani premier, ani marszałkowie”, a „ludzie, którzy tam byli, którzy byli na miejscu i sprawdzali”. Jak podkreślił, ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz z pewnością „nie była przy każdej ofierze”, ponieważ „trochę inną rolę tam pełniła”.