Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan uznał w poniedziałek, w 102. rocznicę "czerwonej niedzieli", od której rozpoczęła się rzeź Ormian w imperium osmańskim, ważną rolę tej społeczności w historii Turcji, ale wezwał, by „nie wykorzystywać historii”.
"Przez tysiąc lat dwa starożytne społeczeństwa, tureckie i ormiańskie, ramię w ramię miały wspólną historię i kulturę - odczytał słowa Erdogana jego rzecznik Ibrahim Kalin w telewizji NTV. "Społeczność ormiańska odegrała wielką rolę we wprowadzaniu postępu w naszym kraju, zarówno w czasach ottomańskich, jak i za Republiki" - głosi oświadczenie prezydenta.
Jednocześnie Erdogan wezwał, aby „nie pozostawiać miejsca na wykorzystywanie historii” odnośnie eksterminacji 1,5 mln Ormian przez młodoturków, którzy doszli wtedy do władzy. Ankara, w przeciwieństwie do wielu innych krajów, nie uznaje kampanii przesiedlania i mordowania Ormian za ludobójstwo.
W oświadczeniu Erdogan dodał, że "obecnie, tak jak i wczoraj, Ormianie pełnią ważne role w życiu społecznym, politycznym i handlowym naszego kraju, którego są wolnymi i równymi obywatelami".
To ostatnie stwierdzenie podają w wątpliwość organizacje obrony praw człowieka, m.in. Stowarzyszenie Praw Człowieka (IDH), które wskazuje na dyskryminację Ormian "w niezliczonych szczegółach życia codziennego", poczynając od negacji ludobójstwa i ogłaszania jego sprawców bohaterami. IDH od 12 lat stara się publicznie upamiętniać początek rzezi Ormian.
W Stambule policja zakazała upamiętnienia ludobójstwa Ormian w pobliżu stacji metra Pangalti, gdzie chciała zorganizować je lewicowa partia prokurdyjska HDP pod hasłem "Pora stawić czoła ludobójstwu Ormian".
Oficjalna turecka wersja mówi, że masakry lat 1915-17 były odosobnionymi wydarzeniami. Według tej wersji wynikały ze starć z ormiańskimi milicjami stowarzyszonymi z siłami rosyjskimi, które najechały Anatolię.
Do pierwszych masakr doszło jeszcze wcześniej, w latach 90. XIX wieku, kiedy na terenie imperium, głównie w podbitej przez Turków Armenii Zachodniej, żyło ponad 2,6 mln Ormian.
Francuski historyk pochodzenia ormiańskiego, Raymond Kevorkian, ocenia, że w latach 1915-17 ofiarą rzezi padło 1,5 mln Ormian, 750-900 tys. Greków i 275-400 tys. asyryjskich chrześcijan. Ambasador USA w Turcji w latach 1913-16, Henry Morgenthau, w 1919 r. pisał: "Jestem przekonany, że w całej historii rasy ludzkiej nie ma tak straszliwego epizodu jak ten".
Turcja od lat była ważnym sojusznikiem światowych mocarstw i prezydenci USA Bill Clinton, George Bush ani Barack Obama, mimo przedwyborczych obietnic nie uznali ludobójstwa Ormian. Uznały je parlamenty wielu krajów, m.in. Francji, Austrii, Holandii, Litwy, Szwecji, Kanady i Polski.
Według historyka Stefana Ihriga z jerozolimskiego instytutu historii europejskiej i wschodnioeuropejskiej, autora książek o niemieckiej recepcji i fascynacji ludobójstwem Ormian przez Niemców od Bismarcka po Hitlera, obecnie "jesteśmy świadkami kolejnej antyormiańskiej kampanii zaprzeczenia, rozgrywającej się za granicą, daleko od Turcji, w otwartym społeczeństwie demokratycznym". "Choć nie jest jasne, kto organizuje tę kampanię, trzeba założyć, że – podobnie jak z innymi kampaniami – nici prowadzą do rządu tureckiego i/lub grup nacjonalistycznych" - uważa Ihrig, który wypowiadał się z okazji wejścia w piątek na ekrany filmu "Przyrzeczenie" Terry'ego George'a o rzeziach Ormian.
Jak napisał "Jerusalem Post", wydaje się, że Turcy chcą wymazać wszelkie ślady ormiańskiej obecności - wyrzucając ormiańskie kamienie nagrobne i szczątki z cmentarzy i niszcząc ormiańskie kościoły lub zamieniając ich przeznaczenia, np. na kawiarnie lub - jak stało się z historycznym kościołem w Erzurum - na stajnie. Dwa lata temu turecka agencja DHA podała, że w ściekach w Tekidag znaleziono szczątki ormiańskich płyt nagrobnych i krzyży. (PAP)