Jeśli prezydent będzie miał okazję wskazać jeszcze jednego sędziego, konserwatywna rewolucja będzie trudna do odwrócenia.
Nowy sędzia Sądu Najwyższego USA, którego nazwisko Donald Trump miał ogłosić minionej nocy, nie zmieni w zasadniczy sposób układu sił między konserwatystami a liberałami. To nastąpi dopiero wtedy, gdy prezydent będzie miał okazję do jeszcze jednej nominacji, co z racji wieku kilku sędziów jest prawdopodobne. Za to wówczas będzie to zmiana, która zdefiniuje Amerykę na całą generację.
Jedno z dziewięciu miejsc w Sądzie Najwyższym pozostawało nieobsadzone od lutego 2016 r., gdy zmarł konserwatywny sędzia Antonin Scalia. Nominowany przez Baracka Obamę na to miejsce Merrick Garland został zablokowany przez republikanów, którzy argumentowali, iż skoro jest to wybór na wiele lat (funkcja sędziego SN jest dożywotnia), lepiej, by dokonał go nowy prezydent, niezależnie od tego, kto miałby nim być. A Trump, który niespodziewanie wygrał wybory, od początku zapowiadał, że zgłosi sędziego konserwatywnego światopoglądowo, a później sprecyzował, że musi on być przeciwnikiem aborcji, zrównywania praw związków homoseksualnych z małżeństwami oraz popierać deportowanie nielegalnych imigrantów.
Spośród 21 osób branych przez niego pod uwagę na faworytów do nominacji wysunęli się w ostatnich dniach Neil Gorsuch, 49-letni sędzia Sądu Apelacyjnego z Kolorado, oraz Thomas Hardiman, o dwa lata starszy sędzia z Pensylwanii. Wybrany przez Trumpa kandydat musi jeszcze zostać zatwierdzony przez Senat, co mimo republikańskiej większości w izbie nie będzie proste. Demokraci spróbują pewnie zablokować nominata za pomocą obstrukcji, do której przełamania potrzeba 60 głosów, a tylu republikanie nie mają. Aby kandydatura przeszła, republikanie mogą albo zmienić zasady, zabraniając używania obstrukcji w przypadku sędziów SN, albo przekonać kilku demokratów.
Po śmierci Scalii w składzie SN było trzech sędziów konserwatywnych i czterech liberalnych. Ósmy, Anthony Kennedy, skłaniał się ku tym pierwszym, ale w sprawach obyczajowych często głosował z drugimi. Zakładając, że nominowany sędzia ostatecznie dostanie poparcie Senatu, sytuacja zaledwie wróci do remisu. Zatem w najbliższej przyszłości nie należy się spodziewać rewolucji w takich sprawach, jak aborcja czy małżeństwa jednopłciowe, choć zwłaszcza ograniczenie tego pierwszego jest celem Trumpa. Nic się też nie powinno zmienić w kwestii tego, że faworyzowanie kandydatów należących do mniejszości etnicznych przy przyjmowaniu na uniwersytety jest zgodne z prawem, co SN niedawno potwierdził w przypadku uniwersytetu w Teksasie.
Inaczej wygląda rzecz z kwestiami innymi niż światopoglądowe. Należy się spodziewać, że sędziowie wydadzą teraz niekorzystny dla związków zawodowych wyrok w sprawie dotyczącej płacenia składek przez pracowników sektora publicznego, a także zablokują wprowadzone przez administrację Obamy regulacje dla elektrowni węglowych, których celem była walka z globalnym ociepleniem. Sąd Najwyższy, który już wcześniej blokował dekrety Obamy dotyczące statusu nielegalnych imigrantów, teraz zapewne jeszcze usztywni stanowisko. Jeśli trafi do niego wydana przez Trumpa decyzja czasowo zakazująca wjazdu do USA obywatelom siedmiu państw muzułmańskich, nominacja zwiększy szanse na uznanie go za zgodny z konstytucją.
Tym, co najbardziej przeraża liberałów, nie jest jednak kandydat na nowego sędziego, lecz to, że może to nie być jedyna nominacja Trumpa. Najstarszymi członkami składu sędziowskiego są wspomniany Kennedy oraz zgłoszeni przez Billa Clintona Ruth Bader Ginsburg i Stephen Breyer, którzy mają odpowiednio 80, 83 i 78 lat. Prawdopodobieństwo, że któreś z miejsc zwolni się w ciągu najbliższych czterech lat, jest całkiem duże, a wtedy na miejsce liberała Trump nominuje kolejnego konserwatystę. Nie tylko będą oni wówczas mieli przewagę liczebną, lecz także będą najmłodsi w tym gronie. Jeśli wówczas zostaną przeprowadzone zmiany zaostrzające przepisy aborcyjne czy cofające uznanie małżeństw jednopłciowych, pozostaną one w mocy przez długie lata.