Półtora roku po trzęsieniu ziemi, które zmiotło z powierzchni ziemi himalajską wioskę Langtang w Nepalu, mieszkańcy doliny wielkim wysiłkiem odbudowali się z gruzów. Zapewniają, że jest bezpiecznie, i czekają na powrót turystów.

„Ludzie mówią, że to kara za nasze grzechy” - z okrągłej twarzy Lhakpy Tamanga Jangby znika uśmiech. Potężny mężczyzna w puchowej kurtce zajmuje sporo przestrzeni w swojej piekarni, w Kandżin Gompie, jednej z wiosek w dolinie Langtangu. Chwilę wcześniej czterdziestolatek żartował z turystami, serwując im herbatę i ciasto marchewkowe.

„Mieszkańcy wioski mówią, że zapomnieliśmy o naszych zwyczajach i rytuałach, a bóstwa, które chroniły dolinę, wpadły w gniew” - dodaje z powagą, choć jak sam podkreśla, niekoniecznie w to wierzy.

Przed południem w sobotę, 25 kwietnia 2015 r., dolina Langtangu się zakołysała. Ziemia trzęsła się przez prawie minutę i gdy Nepalczycy złapali na chwilę oddech po trzęsieniu ziemi o magnitudzie 7,8, w wiosce Langtang dramat dopiero się zaczynał.

„Wieczorem, dzień wcześniej, w wiosce trwała stypa. W naszej kulturze, a nasi przodkowie przyszli tutaj z Tybetu, jeszcze przez ponad miesiąc po śmierci człowieka odbywa się przyjęcie i każda rodzina z doliny musiała wysłać kogoś na uroczystość. W tym dniu (trzęsienia ziemi - PAP) wielu odsypiało imprezę, niektórzy wracali do swoich wiosek w dolinie. Ci mieli sporo szczęścia” - Lhakpa zaczyna opowieść o jednej z największych tragedii w historii Nepalu.

Świadkowie mówią, że tuż po trzęsieniu ziemi usłyszeli przeraźliwy grzmot. To kamienie, lód i śnieg zebrane w tzw. siodle, przestrzeni między dwoma wierzchołkami, które znajduje się bezpośrednio nad wioską, ruszyły w dół po pionowej ścianie.

Wioska Langtang jest jedną z wielu osad w dolinie Langtangu, ale właśnie tam zamieszkali podobno pierwsi osadnicy z Tybetu. Według lokalnych wierzeń jest świętą doliną, ukrytą przed wrogami i przeznaczoną specjalnie dla ludu tybetańskiego na czas niepokoju i wojen. Za pomocą zaklęć i widzeń odkryli ją lamowie. Przez stulecia była samowystarczalna, a na wioskę Langtang nie schodziły lawiny.

W tym miejscu dolina rozszerzała się, było tu dużo płaskiej przestrzeni. Zielone pastwiska przedzielono murkami z kamieni, obejścia były czyste i zadbane. Pod północną ścianą doliny stała fabryczka serów z mleka jaka, a pośrodku szkoła podstawowa.

Z wioski nic nie zostało. W jej miejscu jest teraz szerokie na kilometr zwałowisko ogromnych kamieni, które przelewają się do płynącej poniżej rzeki. Nie ma śladu pod ludzkim siedlisku. Spod warstwy kilkudziesięciu metrów kamieni nie udało się wydobyć wszystkich ludzi.

„Nie ma rodziny, która kogoś by tutaj nie straciła” - mówi Lhakpa. Opowiada, że starsi ludzie, którzy przeżyli, pytali, dlaczego lawina zabrała ich dzieci i wnuki zamiast nich samych. Zginęło ponad dwieście osób, w tym czterdziestu turystów.

„Mój dom stał wyżej, daleko ponad wioską, ale fala powietrza zerwała dachy” - opowiada Tashi Tsering, drobny, zniszczony pracą mężczyzna. „Straciłem oszczędności życia” - mówi; właśnie w konstrukcji dachu schował pieniądze, a te odfrunęły z wiatrem w dolinę.

„Langtang był długo odcięty od świata. Ludzie nie mieli dostępu do banków, najbliższy oddział jest w Syabru Bensi, u wejścia do doliny” - opowiada Lhakpa.

Lhakpa jest teraz ważną postacią w swojej społeczności, sekretarzem społecznego komitetu zajmującego się odbudową doliny Langtangu. „Przylatywali do nas dygnitarze, obiecywali odbudowę, ale nic się nie działo. Tak samo organizacje pozarządowe” - mówi, tłumacząc, dlaczego nie mogli dłużej czekać i radzą sobie sami.

„Te 50 tys. rupii (ok. 2 tys. zł) od rządu na nic nie starczy” - mówi Tashi Tsering w przerwie od pracy. Właśnie wykańcza schronisko w Kandżin Gompie za pożyczone pieniądze. Musi też zapłacić za dzierżawę terenu, bo władze parku narodowego nie zrezygnowały z opłat.

Czasami do odbudowy dokładają się też turyści, którzy odwiedzali ten region przez lata. „Nam pomogli Szwajcarzy” - opowiada Pema, która podczas trzęsienia była z dziećmi i mężem w Ghoratabela, wiosce położonej poniżej osady Langtang. „Odprowadzaliśmy je do szkoły w Katmandu. To nas uratowało” - opowiada.

Młoda kobieta mieszka w długim budynku zbudowanym z gotowych elementów. Zamiast ścian między pokojami jest postawiona gruba dykta, ale schronisko ma porządne okna, ciepły prysznic ogrzewany gazem i światło z paneli słonecznych. Schronisko leży w górnej części Langtangu, trochę powyżej starej, zniszczonej części osady. Z okna widać pomnik ofiar trzęsienia. „W tym miejscu jest bezpiecznie, tutaj nie dotarła lawina” - zapewnia.

Pema ma urwanie głowy, bo właśnie przyszła grupa ośmiu turystów i trzeba ugotować dla nich kolację. W menu jest wszystko, od lokalnych pierożków momo po spaghetti i pizzę. „Zupełnie jak przed trzęsieniem. Wszystko mamy, wszystko jest gotowe. Tylko turystów o wiele mniej” - smuci się.

„Turystów jest nawet dziesięć razy mniej niż przed trzęsieniem. Niektóre portale internetowe wciąż podają, że dolina Langtangu jest zniszczona, a to wierutne kłamstwo” - oburza się Lhakpa.

„Po pierwsze, tylko wioska Langtang została zniszczona przez lawinę, a nie cała dolina! Na trasie trekingowej w dolinie jest wiele innych wiosek ze schroniskami, wszystkie działają tak jak przed trzęsieniem” - mówi. Zaznacza przy tym, że nawet w samej wiosce Langtang, w jej odbudowanej części, jest kilkadziesiąt miejsc noclegowych.

Austin Lord, amerykański naukowiec, który pomaga zachować kulturę i historię doliny, mówi, że nigdy nie widział tak silnej społeczności. „Ta społeczność została dosłownie rozdarta na pół przez trzęsienie, a odbudowuje się z gruzów” - podkreśla.

Lhakpa opowiada, że w planach komitetu jest odbudowa lokalnych świątyń. „Po trzęsieniu wielu z nas zrozumiało, jaką wartością jest nasza kultura i rytuały” - mówi.

„Nie czekamy biernie na pomoc i wielkim wysiłkiem odbudowujemy się sami. Jedyne, czego nam potrzeba, to powrót turystów” - kończy.

Z Langtangu Paweł Skawiński (PAP)

pas/ akl/ ro/