Kilka miesięcy temu brytyjska piosenkarka Lily Allen odwiedziła tak zwaną dżunglę w Calais. Dziś już zasadniczo nieistniejąca, wówczas dżungla była miejscem, które mieszkającym w fatalnych warunkach uchodźcom i migrantom oferowało nadzieję na wykrzywiony uśmiech losu. Niektórym z nich bowiem udawało się dostać do jadących do UK ciężarówek, które wiozły ich ku lepszemu życiu – życiu, które podobno przysługuje tylko i wyłącznie szczęśliwym mieszkańcom Wysp Brytyjskich.
Jak donosi YouTube, wierny świadek wydarzeń wszelkich, Lily Allen, mieszkanka londyńskiego Notting Hill, gdzie komórka na szczotki kosztuje więcej niż zamek w Łomnicy, rozmawiała w dżungli z trzynastoletnim afgańskim chłopcem. Podczas rozmowy, poruszona głęboko nieszczęściem chłopaka, który wielokrotnie narażał życie, próbując dostać się z Francji do Anglii, Allen tonęła we łzach. Nic nowego pod słońcem – każdy z nas, ludzi wyposażonych w jako tako funkcjonującą korę czołową, pewnie mocno by zapłakał, gdyby go tak wyjąć z czeluści kanapy i postawić przed cierpiącym chłopcem w Calais. Łzy wobec cierpienia są równie ludzkie jak przeciwstawne kciuki; nie są przecież od nich wolni mieszkańcy salonów Notting Hill. Ale ciekawe było co innego; to, co Allen przez swoje łzy powiedziała – a powiedziała „Przepraszam w imieniu swojego kraju. Przepraszam, że tyle przez nas przeszedłeś”.
Nie: „Pomogę ci”. Nie: „Pomyślmy, co zrobić, by nie było już dżungli”. Nie: „Hej, to okropne, naprawdę straszna sytuacja, ogromnie współczuję”. Pierwszą reakcją dziewczyny, która zresztą nie jest typową wydmuszkową celebrytką, ale myślącą młodą kobietą, było poczucie winy. Nie jej winy osobistej, ale winy zbiorowej, historycznej, wielkiej winy wielkiego zachodniego kraju, bo potem Allen uściśla: Zbombardowaliśmy Afganistan, wsadziliśmy cię w łapy Talibów, a teraz narażamy (my, Wielka Brytania) twoje życie, gdy musisz skakać na ciężarówki.
O celebrytce w dżungli fajnie mówić, bo jest cokolwiek malownicza. Ale Allen ze swym poczuciem winy jest o tyle ciekawa, że jest mocno typowa. Jej automatyzm winy jest bowiem jedynie emanacją pewnego klimatu intelektualnego od wielu lat dominującego na zachodniej lewicy. Wedle jego przykazań Zachód ponosi za świat odpowiedzialność absolutną – wszelkie niedole tego świata są bowiem, pośrednio lub bezpośrednio, jego, Zachodu, dziełem. Jego grzechem pierworodnym była agresywna kolonizacja, najpierw faktyczna, potem ekonomiczna i kulturowa – wszystkie one pozwoliły się nam, niesprawiedliwie i drapieżnie, bogacić kosztem reszty globu. I w ten sposób właśnie to my stworzyliśmy biedę krajów Trzeciego Świata, to my byliśmy autorami ich uzależnienia od nas, to my stworzyliśmy nierówność władzy i siły, która po wieki będzie ustawiać innych na pozycji petenta i to my, uosobiony przywilej, jesteśmy za ich niedolę w pełni odpowiedzialni. To nasze interwencje na Bliskim Wschodzie przygnały afgańskiego chłopca do dżungli. To my jesteśmy winni jego nieszczęść – nie w sposób prosty, nie bezpośredni, ale poprzez całą historię geopolitycznej chciwości, paternalizmu i szaleńczego tupetu białego człowieka, który myśli, że świat jest jego pudłem z zabawkami i skarbonką.
Ten meakulpizm idzie niekiedy tak daleko, że wszelkie ataki na Zachód, wszelkie wyzwania, jakie stawia przed nim los, zaczyna się widzieć jako de facto zasłużone, jako kosmiczną karmę, wielką sprawiedliwość. W tym duchu właśnie po zamachach w 2001 r. Jacques Derrida opowiadał Giovannie Borradori o tym, jak to Zachód jako pierwszy tak naprawdę rozpoczął wyścig terrorystyczny, choćby w wyniku zaniedbań pomocowych: „Czyż «pozwolić umrzeć», nie chcąc jednak wiedzieć, że się pozwala na ludzką śmierć (setki milionów ludzi umierających z głodu, AIDS, złej opieki zdrowotnej, etc.), może być częścią «mniej lub bardziej» świadomej i przemyślanej strategii terroru?” Zachód jest bowiem terrorystą pierworodnym, a Al-Kaida jego wymuszonym epigonem.
Od Lily Allen po Noama Chomskiego, wszyscy dokonują psychoanalizy Zachodu w poszukiwaniu kolejnego zła. Nic przeciw poczuciu winy nie mam – często przynosi ono moralne zdrowie. Nie ma prawdziwej świadomości bez rozpoznania własnego cienia. Ale boję się, że zachodni nawyk meakulpizmu niesie ze sobą kilka poważnych niebezpieczeństw.
Po pierwsze, często służy on nie tym, na rzecz których się go rzekomo uprawia, lecz bywa narzędziem psychologicznej ulgi i moralnego eskapizmu. Jest prawdą, że Zachód ma wiele za uszami – ale Lily Allen czy ktokolwiek inny, kto rozpoznaje ten fakt, niejako automatycznie ucieka od odpowiedzialności osobistej, sile bądź co bądź większej niż on sam przypisując główny grzech. To tanie poczucie winy, słaba odpowiedzialność, jeśli za nieszczęścia, które oglądasz, nie bierzesz ich na siebie, ale zrzucasz je na Londyn czy Waszyngton. Czy Lily Allen pomoże afgańskiemu chłopcu? A czemu ma to zrobić, skoro winny jest jej cały świat, za który ona owszem, się wstydzi, ale którego win zadośćuczynić nie ma ani mocy, ani obowiązku? Emocjonalny bonus płynie tu z rozmycia grzechu i rozsmarowania go po tle. A przy okazji ten zabieg zachowuje możliwość pewnej dumy: oto jestem niewinną częścią zła, ale za to zła absolutnego, wszechmocnego – idea meakulpizmu bowiem wypływa z potrzeby zanegowania zachodniego poczucia istotności, ale w istocie tylko nieco je przekształca – jako wszechodpowiedzialna moja cywilizacja nadal jest wszechmocna. Oto ja: niewinny sługa złego, ale jednak imperium.
A po drugie, wina jest nieprzyjemna, jest też pusta i bezproduktywna – i właśnie dlatego nie nią powinniśmy wabić potencjalnych dobroczyńców na jasną stronę mocy. Będą z tego tylko niechętni humanitaryści, mało wydajni, szukający pretekstu do zrzucenia jarzma odpowiedzialności za grzech, którego przecież nie popełnili własnymi rękami. Jeśli chcemy ratować afgańskich chłopców, musimy odwrócić się od winy i spojrzeć raczej w stronę współczucia czy uniwersalnych ludzkich praw. Przeciw winie człowiek bowiem się buntuje, taką ma naturę, że dojrzewa przez negowanie wymogów superego i ze zbyt ciężkiej winy powstać może świadomy prześladowca własnych dawnych ofiar.
Dlatego piewcy meakulpy: zluzujcie czasem nieco, dla dobra sprawy. Bywa że głosicie tę winę, żeby zrzucić winę z siebie – ale ten trik ma konsekwencje. Obwiniany za los mniejszości nieświadomy własnego zła biały człowiek w złości wybrał Trumpa, a zbyt mocno wycelowany w tylko pośrednio winnych wojny w Syrii Europejczyków może zatrzasnąć granice. Niech następna celebrytka w obozie dla uchodźców się nie kaja, tylko zabierze się do roboty, sprzeda pół domu w Notting Hill i wpłaci na poprawę życia uchodźców. Jak Angelina Jolie, która mniej przeprasza, a więcej płaci. Tak, tak, Lily Allen, wina Zachodu winą Zachodu, a ty wyskakuj z kasy.
Od Lily Allen po Noama Chomskiego, wszyscy dokonują psychoanalizy Zachodu w poszukiwaniu kolejnego zła. Nic przeciw poczuciu winy nie mam – często przynosi ono moralne zdrowie. Nie ma prawdziwej świadomości bez rozpoznania własnego cienia. Ale boję się, że zachodni nawyk meakulpizmu niesie ze sobą kilka poważnych niebezpieczeństw