O zmianach na gorsze pierwsze przekonały się samorządy. Niektóre z nich biorą na siebie relatywnie coraz wyższe koszty utrzymania infrastruktury, a przy tym z powodu coraz mniejszej liczby osób na rynku pracy maleją ich dochody

Demograficzne zmiany będą trudnym testem dla finansów publicznych. Chociaż jesteśmy świadkami niekorzystnych tendencji już od kilku lat – liczba zgonów przewyższa liczbę urodzeń – to do tej pory proces ten był maskowany. Przede wszystkim wzrastała liczba aktywnych zawodowo. Coraz więcej osób pracowało też po przekroczeniu granicy wieku emerytalnego. I wreszcie mieliśmy rekordowy napływ imigrantów na rynek pracy dodatkowo napędzany przez wojnę w Ukrainie. Dane ZUS pokazują, że stale mamy już legalnie zatrudnionych ponad 1 mln cudzoziemców (to około 6–7 proc. ogółu).

W efekcie, mimo negatywnych przemian demograficznych, w skali kraju nie było widać tego w finansach publicznych. Ale w najbliższych dekadach, kiedy turbulencje przyspieszą, nie ma gwarancji, że pozytywne zjawiska się utrzymają – raczej wprost przeciwnie. Należy się spodziewać, że możliwości wsparcia rynku pracy i tym samym dochodów finansów publicznych tymi kanałami zostaną wyczerpane. W praktyce oznacza to ziszczenie się zagrożenia zapowiadanego od dawna, czyli wzrostu liczby ludności niepracującej, a spadku tej aktywnej zawodowo. To będzie się odbijało chociażby na wpływach z podatku dochodowego. Jednocześnie czeka nas wzrost wydatków z powodu starzenia się społeczeństwa.

O zmianach na gorsze pierwsze przekonały się samorządy. Niektóre z nich są już od dawna ofiarą niekorzystnych trendów demograficznych. Z jednej strony oznacza to, że wyludniające się gminy biorą na siebie coraz wyższe relatywnie koszty utrzymania infrastruktury, z drugiej zaś, że maleją ich dochody z powodu coraz mniejszej liczby osób na rynku pracy. W gminach widzimy silny podział – nadal są takie, zwłaszcza duże miasta, które są na demograficznym plusie, ale znacząca część uboższych samorządów, zwłaszcza tych na wschodzie kraju, już dziś zaczyna mieć spore kłopoty z tego powodu.

Z danych GUS wynika, że w ciągu dwóch dekad spośród prawie 2,5 tys. polskich gmin aż w 1,9 tys. nastąpił spadek liczby stałych mieszkańców. W ponad 700 przekroczył 10 proc.

ikona lupy />
Urodzenia i zgony w I półroczu w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

– Depopulacja rozumiana jako starzenie się społeczeństwa i mała liczba dzieci to dziś największe wyzwanie dla samorządów, z wyjątkiem może kilkudziesięciu największych, szybko rozwijających się miast – przyznaje Eugeniusz Gołembiewski z Unii Miasteczek Polskich i burmistrz Kowala. Problem przekłada się m.in. na kwestie oświatowe. – Kwota subwencji na ucznia rośnie, ale samych uczniów ubywa, więc finalnie dostajemy mniej pieniędzy. Jeszcze kilka lat temu mieliśmy ok. 25 dzieci na klasę, a dziś nawet 12–13 – dodaje.

Depopulacja i starzenie się mieszkańców wpływają też na bazę podatkową. – PIT ma to do siebie, że co do zasady rośnie, więc w krótkiej perspektywie sytuacja w różnych samorządach może różnie wyglądać. Ale w dłuższej perspektywie należy się spodziewać, że mniejsza liczba mieszkańców będzie musiała utrzymać tę samą infrastrukturę – mówi dr Aleksander Nelicki, specjalista od finansów komunalnych.

Negatywne zmiany napędza dodatkowo zapoczątkowana w 2019 r. seria reform systemu podatkowego (zwłaszcza Polski Ład), które negatywnie wpłynęły na dochody własne samorządów. W rezultacie w 2021 r. wpływy JST z PIT wyniosły 62,1 mld zł, rok później spadły do 54 mld zł, a w tym roku mają wynieść 51,7 mld zł. Rząd przekazuje jednorazowe, dodatkowe subwencje (8 mld zł pod koniec 2021 r. i 13,7 mld zł pod koniec roku zeszłego), ale według samorządów taki mechanizm pozbawia je autonomii finansowej i nie rekompensuje ich strat w dochodach z PIT w całości. Co więcej, w kraju są gminy, w których dominują emeryci i renciści, osoby na podatku rolnym czy pracownicy o niskich zarobkach. Przy obecnej kwocie wolnej od podatku (30 tys. zł) w takiej gminie dochody z PIT bardzo spadną i raczej nie wyrówna się tego np. wzrostem udziałów we wpływach z tego podatku.

Te same procesy co w części samorządów będziemy widzieli w najbliższych latach w finansach publicznych, zwłaszcza w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, który wypłaca emerytury. Najnowsza średnioterminowa prognoza FUS zakłada, że w średnim wariancie wydolność (czyli to, ile emerytur można wypłacić z wpływających składek) spadnie z 82 proc. w 2023 r. do 76 proc. w 2027 r., czyli niebezpiecznie blisko sytuacji, w której jedną czwartą wydatków FUS musi brać na siebie budżet.

Podobne efekty jak dla FUS, mniejsza liczba ludzi na rynku pracy potencjalnie może przynieść dla podatków dochodowych, a później także dla VAT. Choć ten ostatni zależy od konsumpcji, to zmiana relacji między emerytami a aktywnymi zawodowo na niekorzyść tych ostatnich będzie per saldo oznaczała relatywnie mniej pieniędzy do wydania w sklepach.

Budżet może więc mieć coraz mniej pieniędzy i tym trudniej będzie mu wspierać samorządy mające podobne problemy.

Zmiany demograficzne i powiększanie się grupy seniorów to także większe obciążenie dla systemu ochrony zdrowia. Z różnych analiz NFZ wynika czarno na białym, że najbardziej kosztowni dla systemu są starsi pacjenci, szczególnie mężczyźni. Najwięcej środków na leczenie NFZ wydaje z jednej strony na najmłodszych – przed ukończeniem 4. roku życia, a z drugiej na osoby od 60. roku życia wzwyż.

O jakie różnice chodzi? Średni koszt leczenia jednego pacjenta przekroczył w 2021 r. 2,6 tys. zł. Jednak jak wskazuje Filip Urbański z Centrum E-Zdrowia, w 2021 r. (ostatnie dane NFZ, te za rok 2022 jeszcze nie zostały podsumowane) – największy koszt leczenia stanowiła grupa mężczyzn w wieku 65–69 lat. Wydatki NFZ na świadczenia i refundację dla nich wynosiły 5,28 mld zł. Drugą grupą były kobiety między 70. a 74. rokiem życia, których opieka medyczna stanowiła wydatki rzędu 5,18 mld zł. O tym, że jest to problem, wiadomo od dawna. Już w 2015 r. NFZ przygotował raport, z którego wynikało, że do 2030 r. o ponad jedną trzecią wzrosną wydatki na leczenie osób po 60. roku życia. A budżet będzie musiał rosnąć nie w celu poprawy standardów, tylko po to, by opieka zdrowotna pozostała przynajmniej na dotychczasowym poziomie. Zmiany w finansowaniu wymusi demografia i nieubłaganie rosnąca liczba kosztownych pacjentów.

Trzeba będzie przeorganizować system ochrony zdrowia. W skrócie: szykuje się zamykanie porodówek, a otwieranie większej liczby oddziałów geriatrycznych czy zakładów opiekuńczo-leczniczych. Wyzwanie przystosowania struktury opieki medycznej do potrzeb zdrowotnych mieszkańców spadnie na samorządy. ©℗