Dużo mówimy o inicjatywach deregulacji, patrząc na problem z perspektywy zbędnych regulacji utrudniających życie przedsiębiorcom, zakładając, że zasadniczo jest OK, ale może potrzebne są drobne korekty. Może jednak powinniśmy popatrzeć na zagadnienie bardziej systemowo i pragmatycznie i zastanowić się nad polityką naszego państwa, obserwując poszczególne obszary oraz starając się zrozumieć, jak te procesy na siebie wpływają.

Proponuję, aby posłużyć się przykładem z dziedziny ochrony środowiska, budownictwa i mieszkalnictwa, z którym miałem okazję osobiście się zetknąć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie jest oczywiście przeciwko ochronie przyrody. Ja również nie jestem. Pytanie tylko, czy wiele w tej kwestii nie wymknęło się nam spod kontroli.

Jedna ze spółek naszej grupy w związku z planowaną inwestycją musiała przenieść ze swojej działki, w celu rozpoczęcia inwestycji, ślimaka. Nie jakiegoś tam zwykłego ślimaka, tylko ślimaka winniczka (Helix pomatia). W tym celu trzeba było podjąć odpowiednie starania, znaleźć firmę, która podejmie się tego niezwykle wymagającego zadania. Następnie znaleźć odpowiednie siedlisko. Na koniec wielki sukces, ponieważ inwestycję można było realizować – była decyzja inspektoratu ochrony środowiska. Wielu ludzi znalazło w tym procesie zatrudnienie.

Spróbowałbym ostrożnie oszacować koszty. Po stronie mojej spółki twarde koszty zapewne wyniosą ok. 50 tys. zł (praca ludzi i doradca). Ale są też koszty miękkie, te mniej widoczne przesunięcia inwestycji (koszty finansowe tu mogą już wynosić miliony złotych). A to przecież nie koniec: sama decyzja miała dziewięć stron, toczyło się postępowanie administracyjne – proces ten wymagał na pewno długich godzin pracy ludzi zatrudnianych z naszych podatków. Nie wątpię, że starali się rzetelnie wykonać postawione przed nimi zadania.

Są też koszty społeczne – mieszkania są drogie. Firmy takie jak Pekabex robią wszystko, żeby koszty budowy nie rosły, tworząc system mieszkaniowy i automatyzując pracę. Ale ceny lokali jednak nie spadają. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ rosną ceny gruntów. Co musi się stać, żeby ich cena przestała rosnąć? Musi się zwiększyć ich podaż. Czy w Polsce nie ma rzeczywiście gruntów zdatnych do wybudowania osiedli mieszkaniowych w dostatecznych ilościach? A może to tylko kwestia ograniczeń administracyjnych?

Po stronie kosztów rachunek za życie ślimaka zaczyna się od kilkudziesięciu tysięcy, a może kończyć na milionach. W punkcie skupu jest to już jednak zwykły ślimak winniczek i kosztuje kilkadziesiąt złotych za kilogram.

W tym miejscu trzeba postawić pytanie, jak to możliwe, że ten sam ślimak raz kosztuje miliony, a raz dziesiątki złotych?

Inne przykłady? Czy ludzie co do zasady nie mogą sami zdecydować, czy chcą mieć drzewo na swojej posesji – z jakiegoś powodu przecież też je sadzą, nie tylko wycinają. Jaki sens ma zmuszanie firm do raportowania w setkach stron o polityce ESG? Kreuje to olbrzymie koszty na tonach papieru. Kto i po co będzie to czytał?

Żyjemy w czasach, gdzie sprawna administracja jest niezbędna, państwo nie może być tylko nocnym stróżem. Jednak biurokracja nie jest rozwiązaniem. Musimy wiedzieć, co chronimy, jaki jest tego cel i jakie ponosimy z tego powodu koszty zarówno po stronie publicznej, jak i prywatnej.

Każdy w sektorze prywatnym wie, co to jest KPI. Może ten sposób myślenia powinien być również zaszczepiony w sektorze publicznym, tak aby odpowiednie agendy w określonym czasie prezentowały swoje cele oraz postęp w ich realizacji.

Na koniec warto podkreślić, że oba sektory są sobie potrzebne: sprawna administracja, która nie ma rąk związanych potrzebą generowania zysku, ale również efektywny biznes, w którego DNA jest zapisana praca nad ograniczaniem kosztów, działający szybko i elastycznie. ©℗