Mogłoby się z pozoru zdawać, że rządy w USA i Wielkiej Brytanii znajdują się dziś na przeciwległych krańcach ideowego spektrum. W Waszyngtonie mamy republikanów i ruch MAGA, z kolei w Londynie od niecałego roku rządzą laburzyści, którzy powrócili do sterów po półtorej dekady grzania opozycyjnych ław. Nawet sami przywódcy obu krajów są różni jak dzień i noc. Z jednej strony jest intensywny do przesady Donald Trump, z drugiej – Keir Starmer, od którego więcej charyzmy ma nawet szczoteczka do zębów. Mimo tych oczywistych różnic politycznych to Wielka Brytania jest pierwszym zachodnim krajem, który porozumiał się z trumpową Ameryką w sprawie nowego reżimu celnego.
Ktoś powie, że oba kraje łączą potężne więzy – historia, handel oraz język. Politolog z Uniwersytetu w Sheffield Matt Sleat wskazuje na jeszcze jeden ciekawy trop. Jego zdaniem brytyjscy laburzyści są dziś jedną z niewielu partii liberalnego zachodniego establishmentu, które potrafiły wyciągnąć wnioski z takich zdarzeń, jak nastanie trumpizmu. To właśnie w Partii Pracy czasów Starmera dojrzewa kurs na postliberalizm. Na zmianę, która pozwoli liberalnym elitom obronić się przed nieuchronnym zepchnięciem w polityczny niebyt.
Czym ten postliberalizm miałby być?
Najprościej mówiąc, to lekcja wyciągnięta z sukcesów Trumpa w USA albo Le Pen we Francji. Polega ona na konstatacji, że jeżeli nie możemy ich powstrzymać, to musimy się do nich upodobnić. Wszyscy wiedzą, że sukcesy ruchu MAGA, a wcześniej Meloni we Włoszech czy PiS w Polsce, polegały na zagospodarowaniu przez dawną prawicę tematów, które przez lata liberałów i lewicę nie obchodziły. Chodzi o los pokrzywdzonych przez globalizację, negatywne skutki otwarcia na migrację czy niszczący wpływ polityk klimatycznych na dochody słabiej sytuowanych. Ta zdrada pracujących bardzo się na lewicy i liberałach zemściła. Naturalną konsekwencją powinno być więc w tej sytuacji, by się na te troski na nowo otworzyć – odbudowując wiarę wyborców, że ugrupowania te mają w tych tematach do powiedzenia coś więcej niż „dopasujcie się albo gińcie”.
U liberałów wiele się o tym w minionej dekadzie mówiło. Ale politycznie zawsze na koniec establishment i tak uznawał za swojego wodza kogoś w rodzaju Macrona albo Tuska. Polityka liberalnego, który dzięki sojuszowi mieszczaństwa z kapitałem pokona demona populizmu. Powrót Trumpa pokazał jednak, że może być inaczej. I dlatego liberałowie – by przetrwać – muszą się zmienić. To znaczy zbudować na nowo swój stosunek do migracji, patriotyzmu czy klimatyzmu. A w konsekwencji stać się na powrót partią wybieralną nie tylko przez sytych, zamożnych i wykształconych. Ale także przez szeroko rozumiany lud.
U laburzystów, powiada Sleat, dużo się w tym temacie ostatnio dzieje. Taki np. lord Maurice Glasman, laburzystowski członek Izby Lordów, był jedynym brytyjskim parlamentarzystą, który pojechał na zaprzysiężenie Trumpa w Waszyngtonie. Z kolei socjolog Jonathan Rutherford to jeden z inicjatorów koncepcji blue labour, powrotu Partii Pracy do roli siły politycznej reprezentującej pracowników najemnych. I wreszcie pochodzący z Niemiec Adrian Pabst, który zaczynał od teologii, a ostatnio zasłynął książką „Polityka postliberalna. O nowej erze, która nadchodzi”. Coś się dzieje Wyspach. Warto się temu przypatrywać. ©Ⓟ