W całej dyskusji o cłach kładzie się nacisk na dobra finalne, takie jak smartfony czy samochody. A to tylko mały wycinek międzynarodowych powiązań. Obecnie duża część światowej produkcji odbywa się w ramach globalnych łańcuchów wartości, a poszczególne etapy procesu wytwórczego zachodzą w różnych krajach. Uzależnienie od międzynarodowej sieci powiązań już wcześniej budziło obawy o bezpieczeństwo gospodarek, zaś zakłócenia dostaw dotykały wielu krytycznych obszarów. Jednak pewne niedoskonałości obecnego modelu nie powinny służyć jako argument za jego całkowitym zniszczeniem.

W przestrzeni publicznej pojawiają się głosy, że ponad 85 proc. światowego handlu nie ma nic wspólnego z USA. To tylko część prawdy. Stany Zjednoczone są ważniejsze, niż wynika to z analizy ich udziału w imporcie i eksporcie. To, że produkcja dużej części podzespołów iPhone’a i jego finalny montaż odbywa się poza USA, nie oznacza, że procesy te są możliwe bez amerykańskiej technologii. Podobnie można spojrzeć na produkcję zaawansowanych procesorów wykorzystywanych w trenowaniu sztucznej inteligencji. To, że Nvidia nie wytwarza ich sama, lecz zleca produkcję tajwańskiej firmie, nie oznacza, że Ameryka jest w tym procesie zbędna.

Globalne łańcuchy dostaw w obecnym kształcie to sprawa życia i śmierci. Głównym wytwórcą składników aktywnych do produkcji antybiotyków są Chiny (zgodnie z szacunkami za 2021 r. ich udział sięgał niemal 50 proc.). Substancje te są następnie eksportowane do innych gospodarek wschodzących w celu ich dalszego przetworzenia. Indie, jeden z ważnych odbiorców, wysyłają gotowe medykamenty do krajów rozwiniętych. Zamiast stosować cła, Chiny mogłyby zastosować ograniczenia eksportowe, które zablokowałyby dostęp do krytycznych składników. Nie trzeba by czekać na kolejną pandemię, aby odczuć skutki takiego działania.

Choć globalne łańcuchy dostaw kojarzone są najczęściej z obniżaniem kosztów, to w rzeczywistości są one złożonym ekosystemem tworzonym przez dostawców, którzy potrafią wykonać produkty w odpowiedniej ilości przy akceptowalnej cenie i jakości. A to wszystko jest połączone logistyką. Takiej sieci nie buduje się w kilka tygodni czy miesięcy. To kwestia wieloletnich decyzji strategicznych.

W 90 dni, na które częściowo zawieszono cła wzajemne, niewiele uda się zrobić. Należy ten okres potraktować symbolicznie. Odroczenie nie zostało ogłoszone w interesie partnerów handlowych, lecz po to, aby ratować amerykański rynek długu o wartości 29 bln dol. O ile w pierwszych dniach administracja lekceważyła wielobilionowe obniżenie kapitalizacji spółek giełdowych, o tyle gdy doszło już do gwałtownej wyprzedaży długu USA, reakcja musiała nastąpić. Biorąc jednak pod uwagę nieprzewidywalność decyzji prezydenta Donalda Trumpa pozostaje pytanie o trwałość tego „rozejmu” w wojnie handlowej.

Cła poprzez swoje oddziaływanie przy każdorazowym przewożeniu dobra przez granicę mogą ograniczyć zdolności funkcjonowania ponadnarodowych łańcuchów dostaw. Zamiast wykorzystywać efekty skali i specjalizacje poszczególnych gospodarek, towary będą wytwarzane w miejscu nieoptymalnym pod względem ekonomicznym. Oznacza to także, że nałożenie wysokich ceł spowoduje nie tylko zmniejszenie wymiany w ramach łańcuchów wartości, lecz także ich zerwanie i konieczność przebudowania procesu produkcyjnego. To też nie dzieje się w kilka dni. Często już na etapie projektowania produktu podejmowane są decyzje dotyczące międzynarodowej konfiguracji procesu produkcji. Po jej uruchomieniu jakiekolwiek zmiany są czasochłonne, a także wiążą się z kosztami, które ostatecznie zostaną przerzucone na konsumentów.

Globalna sieć produkcji dostosowuje się do warunków, które się zmieniają w sposób ewolucyjny. Dostosowanie się do szoków (np. pandemia koronawirusa, rosyjska napaść na Ukrainę) trwa dużo dłużej. Dziś jest szczególnie trudne, bo nie wiadomo, w którym kierunku pójdą zmiany. Nawet jeśli „dzień wyzwolenia USA” poprzez cła mógł przynieść podwyższone koszty, to oczekiwano choćby wyklarowania się sytuacji. Zamiast tego mamy dalej rosnącą niepewność.

To nie jest tak, że Trump czy Xi prowadzą handel zagraniczny ze swoich gabinetów. Robią to firmy, które mogą podążać za oficjalnym stanowiskiem władz albo szukać sposobów na poradzenie sobie z trudnymi okolicznościami stwarzanymi przez rządy. Ktoś może zadać pytanie: co nas obchodzą problemy przedsiębiorstw? Tutaj chodzi jednak nie tylko o dostępność towarów i ich ceny, lecz także o miejsca pracy, podatki i produkcję. Firmy mogą podejść do tych problemów w sposób krótkoterminowy i długoterminowy. Łatwiej i taniej jest im podejmować decyzje krótkoterminowe, które polegają na zwiększaniu zapasów (stąd rekordowe wysyłki dóbr z Chin w miesiącach po wyborze Trumpa) oraz dostosowywać ofertę (wycofanie niektórych modeli produktów). Nawet krótkoterminowe działania w celu uniknięcia ceł mogą okazać się kosztowne. Według Reutersa znany producent smartfonów zorganizował przyspieszone dostawy lotnicze 600 t urządzeń z Indii do USA, aby zdążyć przed taryfami. Nałożenie wyższych ceł na Indie zostało jednak zawieszone, więc pojawiło się pytanie, czy było warto.

Długoterminowe dostosowanie wiąże się z większym ryzykiem i kosztami. W pierwszej kadencji Trumpa i podczas pandemii wykluła się koncepcja Chiny+1, która polegała na uruchomianiu produkcji w dodatkowej lokalizacji w miejsce całkowitego uzależniania od Państwa Środka. Zyskały na tym choćby Indie czy Wietnam. Po obłożeniu przez USA wszystkich państw 10-proc. cłami, już nie ma gdzie się schować.

Produkcja mikroprocesorów chyba najlepiej obrazuje złożoność, koszty i długotrwałość procesu zmian w sieci produkcji. Tajwańskie TSMC ogłosiło decyzję o rozpoczęciu budowy zakładu w Arizonie w maju 2020 r., a pierwsze serie chipów zeszły tam z taśmy pod koniec 2024 r., czyli po ponad czterech latach i wydaniu kilkudziesięciu miliardów dolarów, w tym ponad 6 mld dol. wsparcia od rządu amerykańskiego. Sam zakup gruntu zajął prawie rok. Co więcej, fabryka to nie tylko aktywa materialne, ale też wiedza i doświadczenie pracowników. Mimo że USA mają rozwinięty przemysł półprzewodników, to na etapie zarówno budowy, jak i uruchomienia nowoczesnego zakładu TSMC, konieczne okazało się sprowadzenie wielu fachowców z Tajwanu. Trudności USA nie dotyczą tylko zaawansowanych produktów. Według doniesień Reutersa międzynarodowy producent luksusowych torebek boryka się w swoim zakładzie w Teksasie z niską wydajnością i jakością, mimo że powstają tam tylko podstawowe modele.

Powtarzane przez Donalda Trumpa obietnice utworzenia „milionów nowych miejsc pracy” mogą być niemożliwe do spełnienia, bo tych milionów kandydatów do pracy po prostu nie ma. Niewykluczone, że nastąpi przesunięcie pracowników z innych rodzajów działalności, np. z hotelarstwa lub budowlanki do produkcji smartfonów. Ale pojawia się pytanie, kto zastąpi ich w usługach. Efektem nie będzie utworzenie milionów miejsc pracy, lecz zwiększenie produkcji poprzez automatyzację. Nie tylko offshoring spowodował bowiem zmniejszenie w USA zatrudnienia w przemyśle, lecz także robotyzacja procesów. Narracja Trumpa o cłach o tym nie wspomina – mówi jedynie o wielkości deficytu handlowego. Ameryka ma mniej kupować z zagranicy i więcej eksportować. Miejsca pracy nie mają tutaj nic do rzeczy.

Inwestycje w produkcję mogą być motywowane marchewką albo kijem. Za czasów prezydenta Joego Bidena częściej stosowana była marchewka (choć sięgano też po kij, czego przykładem było utrzymanie niektórych obciążeń celnych z pierwszej kadencji Trumpa czy wprowadzenie zakazu eksportu wybranych dóbr). Tą największą była ustawa o ograniczeniu inflacji (Inflation Reduction Act), dodatkowo wzmocniona ustawą wspierającą produkcję mikroprocesorów (CHIPS Act). Wielomiliardowe subsydia skusiły wielu lokalnych i zagranicznych inwestorów do rozpoczęcia budowy zakładów przemysłowych w USA. Roczne nakłady na tego typu projekty wzrosły z ponad 100 mld dol. do blisko 250 mld dol. (dane za US Census Bureau). Było to kosztowne podejście – zarówno dla budżetu, jak i dla przedsiębiorstw. Jednak obecna administracja nie dość, że grozi kijem wszystkim firmom, które produkują poza USA, to jeszcze podważa zasadność przyznanych wcześniej grantów i rozważa ich cofnięcie. To nie buduje solidnych podstaw pod wieloletnie inwestycje.

Globalne łańcuchy dostaw nie są ani dobre, ani złe. Są wynikiem dostosowywania się firm do warunków rynkowych. Produkcja została mocno poszatkowana i wytworzenie jednego dobra może się wiązać z zaangażowaniem podmiotów w wielu krajach. Przed dokonaniem zmian w sieciach produkcyjnych należy zrozumieć istniejące powiązania międzynarodowe. Problemy związane z globalnymi łańcuchami dostaw zostały błędnie zdiagnozowane, stąd zaaplikowano niewłaściwą kurację. ©Ⓟ

Autor jest profesorem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu