Na pewno pewnych rzeczy o funkcjonowaniu systemu. Weźmy np. sanepid, który wcześniej nie działał zbyt dobrze i nie był traktowany zbyt poważnie, a okazało się, że odpowiedział na zagrożenie chyba najlepiej ze wszystkich instytucji państwowych. Myślę też, że polityczne wykorzystywanie pandemii nauczyło nas jako społeczeństwo dużej nieufności.
Kiedy łączy się ze sobą te dwa światy – naszego zdrowia i polityki – powstaje niebezpieczna mieszanka. W rezultacie przestajemy wierzyć w bezstronność i obiektywność naukowych rekomendacji. Ludzie traktują je jak kolejny element gry politycznej.
Z punktu widzenia społeczeństwa to zdrowy objaw, że stara się normalnie funkcjonować. Zwłaszcza w kontekście tego, że właściwie co roku przychodzą zagrożenia z innych stron – czy geopolityczne, czy klimatyczne. Natomiast niepokojące jest to, że osoby decyzyjne, które odpowiadają za to, jak działa państwo, również mają amnezję i nie podejmują kroków, żeby nas zabezpieczyć przed kolejną katastrofą.
Oczywiście. Na wypadek kolejnego zagrożenia znowu będziemy na bieżąco kreślić możliwe scenariusze rozwoju sytuacji. I będą się tym zajmować osoby, które nie mają do tego kompetencji. To się po prostu nie uda. A za zaniedbania będziemy płacić my, społeczeństwo.
Pandemia była jak czas wojenny. Naukowcy musieli w ekspresowym tempie szukać odpowiedzi. Początkowo mieliśmy nadzieję, że w gamie zatwierdzonych już leków uda się znaleźć preparaty, które zmniejszą śmiertelność z powodu koronawirusa. Przypomnę choćby hydroksychlorochinę, która została szybko zatwierdzona do stosowania, co było gigantycznym błędem. Właściwie jedynym preparatem na COVID-19 dostępnym w pandemii był remdesiwir, opracowany znacznie wcześniej i o całkiem innych wskazaniach. W 2017 r. wspólnie z zespołem pod kierunkiem prof. Ralpha Barica (wirusologa z Uniwersytetu Karoliny Północnej – red.) zaproponowaliśmy go jako lek pierwszego rzutu przeciwko koronawirusom.
Nie w pełni, chociaż redukował śmiertelność i ratował życie. Po prostu mieliśmy nadzieję na wyższą skuteczność. Na świecie były wielkie programy, w ramach których w pełni zautomatyzowane laboratoria testowały miliony leków. Żaden z nich nie przyniósł oczekiwanych efektów. Było to dla nas otrzeźwienie. Zrozumieliśmy, że musimy się lepiej przygotować na kolejną pandemię, bo w czasie trwania zagrożenia nie dokonamy wielkiego postępu. Będziemy zbytnio skupieni na inżynierskim wdrażaniu efektów wcześniejszych prac. Technologiczne przełomy to najczęściej efekty wieloletnich projektów, które trudno przyspieszyć.
Komisja Europejska powołała Urząd ds. Gotowości i Reagowania na Kryzysy Zdrowotne (HERA), który finansuje inicjatywy mające nam pomóc lepiej przewidywać i zwalczać zagrożenia biologiczne. Jedną z takich inicjatyw jest projekt DURABLE, w którym uczestniczy mój zespół. To międzynarodowa sieć naukowa zajmująca się przygotowywaniem scenariuszy rozwoju zdarzeń i sposobów przeciwdziałania zagrożeniu na wypadek ryzyka epidemii. W ramach innego europejskiego projektu, CARE, opracowaliśmy kilka strategii terapeutycznych na wypadek przyszłych zagrożeń związanych z koronawirusami. Problem w tym, że lekcje, które wyciągnęliśmy z pandemii, nie do końca się utrwaliły.
O ile na początku wśród decydentów była zgoda, że trzeba działać, o tyle dziś, po trzech latach od zakończenia pandemii, poczucie sensu prowadzenia dalszych prac gwałtownie osłabło. A przecież zagrożenia są cały czas wokół nas. Wirus ptasiej grypy H5N1 na całym świecie atakuje już nie tylko ptaki, lecz także lisy, ssaki morskie i wiele innych zwierząt. W Polsce dwa lata temu mieliśmy z tego powodu bardzo dużo zgonów kotów, które zjadły surowe mięso. Na razie wirus ten słabo przenosi się ze zwierząt na ludzi i nie przeskakuje z człowieka na człowieka, ale doświadczenie pokazuje, że może się to zmienić.
Po raz kolejny stajemy przed zagrożeniem oko w oko. Przed SARS-CoV-2 mieliśmy SARS-CoV-1, MERS. Po drodze były jeszcze wirus Zika i świńska grypa. Za każdym razem reakcja wyglądała tak samo: pojawia się zagrożenie, następuje szczyt zainteresowania, zaczynają się prace. Ale z czasem determinacja spada, prace zostają wstrzymane, projekty rozgrzebane. A na koniec mamy zdziwienie, że w dalszym ciągu jesteśmy niegotowi.
Nie tylko. Chodzi też o wolę działania i kwestie organizacyjne, chęć wprowadzenia różnych rozwiązań, przygotowywania scenariuszy, udziału w międzynarodowych inicjatywach. Przypomnę tylko, że pandemia zaskoczyła nas tak bardzo, że w pewnym momencie zamknięto lasy. Czysty absurd! Ale takie są właśnie skutki, kiedy brak gotowych scenariuszy działania w momencie zagrożenia. A nie mówimy o rzeczach, które wymagają wielkich funduszy.
Niektóre. Modelowym przykładem jest Tajwan, który już po SARS-CoV-1 wprowadził system wczesnego ostrzegania. Kiedy pojawia się zagrożenie, specjalny zespół szybko je identyfikuje i ocenia związane z nim ryzyko, a następnie wdraża się konkretny scenariusz, jeszcze zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. Tajwan to jedyny kraj, w którym nadmiarowa śmiertelność z powodu COVID-19 nie była duża, a PKB się w tym czasie zwiększył.
Polska nie jest tutaj negatywnym wyjątkiem. Większość państw nie ma takich scenariuszy. W Stanach Zjednoczonych zamyka się dzisiaj projekty związane z przeciwdziałaniem chorobom zakaźnym. Nawet więcej – zamyka się naukę.
Szwedzi przerobili ten pomysł na początku pandemii i błyskawicznie się z niego wycofali, bo śmiertelność w ośrodkach dla osób starszych i tak była gigantyczna. Jeżeli wszyscy chorują, to nie ma możliwości zabezpieczenia najbardziej narażonej części populacji. Pandemia to żywioł – tak jak powódź czy pożar lasu. Czas pokazał, że zamknięcie szkół czy noszenie maseczek to były słuszne rekomendacje.
Lockdown wprowadzono w Polsce nie dlatego, że ktoś miał taki wymysł, lecz dlatego, że przestała działać ochrona zdrowia. Trzeba było szybko wygasić falę zakażeń. I to się udało, choć bardzo wysokim kosztem. Kiedy jesienią 2021 r. pojawił się wariant Delta, nie mieliśmy praktycznie żadnych obostrzeń, a zmarło wtedy ponad 50 tys. osób. Najwyższą liczbę nadmiarowych zgonów per capita zanotowały kraje, które zlekceważyły zagrożenie i nie wprowadziły ostrzejszych zasad. Nieprzypadkowo Polska znalazła się w tym gronie. Pokutuje przekonanie, że mieliśmy niezwykle restrykcyjną politykę, a tak nie było.
Bo w wakacje nie przygotowaliśmy się na to, że jesienią może nastąpić kolejna fala zakażeń. Kiedy zachorowań zaczęło przybywać, jedyne, co pozostało, to zamykać. Pytanie też, do jakich krajów się porównujemy. Im mniej osób mieszka w gospodarstwie domowym, im bardziej przelotne kontakty, tym mniejsze ryzyko, że dojdzie do przeniesienia się zakażenia z człowieka na człowieka. To m.in. tłumaczy, dlaczego w krajach skandynawskich, w których zagęszczenie jest niższe, obostrzenia były mniejsze.
Tego typu debaty toczą najczęściej osoby, które nie mają pojęcia, o czym mówią. W jednym z europejskich krajów polityk kierujący dochodzeniem w sprawie reakcji na pandemię opowiada, że szczepionki zabijają. Inni wtórują mu, przekonując np., że Bill Gates, który przeznacza gigantyczne fundusze na rozwój nowych leków i zwalczanie chorób zakaźnych, jest jednym z głównych winnych. Jeśli organizacja charytatywna jest postrzegana jak organizacja przestępcza, to przekroczyliśmy granice absurdu.
Powiem pani, co się do tego przyczyniło: mieszanie nauki z polityką, czyli straszenie ludzi i powtarzanie bzdur o tym, że szczepienia są niebezpieczne, a nawet zabijają. Przerażające, jak to wszystko zostało wykoślawione.
W jakim sensie? Naukowcy zajmują się opracowywaniem szczepionek i informowaniem, jak one działają.
Kiedy na przełomie lat 2020 i 2021 pojawiły się szczepionki, w stanowiskach naszego zespołu ds. COVID-19 przy PAN informowaliśmy w jasny sposób, że z czasem efektywność preparatów będzie słabnąć i że nie wiemy, czy będą one chronić przed transmisją wirusa. Tłumaczyliśmy, że skutki uboczne są rzadkie, ale się zdarzają. Pół roku później niektórzy byli zdziwieni, że to się potwierdziło. Może powinniśmy raczej zadać pytanie, kogo ludzie chcą słuchać, a kogo nie.
Zgadzam się, że powinniśmy komunikować wątpliwości. Problem w tym, że w mediach one często znikają. Mówię np., że w badaniu klinicznym skuteczność szczepionek została oszacowana na blisko 100 proc., a potem widzę nagłówek: „szczepionki są w 100 proc. skuteczne”. Niestety, wydaje mi się, że niepewność i niuansowanie po prostu słabo się sprzedają. To się nie klika. Społeczeństwo lubi wyraziste komunikaty, a naukowcy zajmują się wytwarzaniem wiedzy. Nie są dziennikarzami. To nie jest nasza rola.
Nauka zawiodła w tym sensie, że nie stworzyła nowych leków, tylko bazowała na tych, które istniały już wcześniej. Mieliśmy nadzieję, że damy radę zrobić więcej, ale też nie przesadzajmy z posypywaniem głów popiołem. Szczepionki okazały się bezpieczne i skuteczne, na świecie podano do tej pory kilkanaście miliardów dawek. A teraz się okazuje, że powinniśmy przepraszać? No nie, tak nie może być. Choć oczywiście było w pandemii wiele rzeczy, które nie zagrały.
Pamiętam, jak pojawił się kolejny wariant wirusa i stało się jasne, że to zmieni sytuację epidemiologiczną. Zadzwoniła do mnie wtedy osoba, która zajmowała się tworzeniem matematycznych modeli zakażeń. Zapytała mnie, jak ma przełożyć na model to, co się teraz dzieje. Odpowiedziałem, że nie mam pojęcia. Praktyczne zastosowanie badań laboratoryjnych pozostawiało wiele do życzenia. Zawsze unikałem przewidywania, ile przypadków będzie za dwa czy trzy tygodnie.
Ekstrapolacje rzadko się sprawdzają, gdy mamy do czynienia z żywiołem. Powstaje nowy wariant i nagle wszystko się zmienia. Przypomnijmy też, jak pandemia się skończyła – co również było niespodziewane. Po pierwsze, niemal całe społeczeństwo było już immunizowane przez szczepienia i po zakażeniach. Po drugie, pojawił się wariant Omikron, który zaskoczył nas o tyle, że rzadziej powodował poważne objawy. Nałożenie się tych dwóch czynników spowodowało, że pod względem śmiertelności COVID-19 stał się chorobą podobną do grypy. Nasza nieumiejętność przewidywania przyszłości to poważna luka. I próbujemy to teraz naprawić, żeby móc lepiej doradzać. Jednocześnie musimy pamiętać, że podejmowane na całym świecie interwencje miały głęboki sens. Szczepionki były skuteczne, noszenie maseczek ograniczało transmisję, a zamykanie szkół wpłynęło na zmniejszenie liczby infekcji. Jeżeli mnie pani pyta o powody braku zaufania do rekomendacji naukowych, to ja bym ich szukał w czym innym.
W tym, że niektórzy mogli się wybrać na cmentarz z racji tego, że należeli do grona decydentów, a zwykli ludzie musieli przestrzegać ograniczeń. W tym, że jednego dnia słyszeliśmy, iż wygraliśmy z pandemią, a następnego dowiadywaliśmy się, że wirus jest znowu z nami. Albo w tym, że niektórzy na pokaz nosili maseczki w studiu telewizyjnym, a przy wyjściu je ściągali. Nikt nie lubi, jak się go robi w konia. A jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę, że ludzie tracili bliskich, pracę, biznesy… Siłą rzeczy pojawił się sprzeciw.
Szczepionki padły ofiarą swojego sukcesu. Ostatni przypadek czarnej ospy zanotowano prawie pięć dekad temu. Wiele chorób stało się dość egzotycznych, młodzi rodzice po prostu się z nimi nie zetknęli. Odległe zagrożenie przegrywa z sączonymi historiami o zabójczych szczepionkach. Niestety, choroby, które udało się dawno temu wyeliminować, teraz wracają. Słyszeliśmy niedawno o przypadku błonicy. Przybywa zachorowań na odrę. Krztusiec powrócił już na dobre.
Oczywiście, że tak. Pandemie zawsze będą powracać. Żyjemy w uprzywilejowanym rejonie świata, w którym dość rzadko mamy do czynienia z poważnymi zagrożeniami biologicznymi, ale w wielu innych miejscach to codzienność. Pamiętajmy jednak o takich wydarzeniach jak pandemia grypy hiszpanki sprzed ponad 100 lat. W latach 60. XX w. krążyła grypa azjatycka. Wirus Zika nas ominął, za to w Ameryce Południowej wzbudził skrajne przerażenie, bo wiele dzieci, których matki przeszły infekcję, urodziło się zdeformowanych, z uszkodzonym układem nerwowym. Pandemia to wynik naturalnej ekologii systemu. Z rozbawieniem słucham więc opowieści o tym, jak to wirus musiał zostać wynaleziony przez psychopatycznych naukowców, bo przyroda czegoś podobnego by nie stworzyła. Nie wiemy, co wywoła kolejną pandemię, ale mamy swoje typy.
Wirus ptasiej grypy jest teraz na czele listy.
Nowy nie, ale jest możliwość, że będzie to H5N1, ten sam szczep, który jest dziś przyczyną wybijania stad drobiu. Ewentualnie jeden z jego kuzynów – H5Nx. I tak mamy dotąd sporo szczęścia. H5N1 znamy od ponad 25 lat, a w ostatnim czasie pojawiło się wiele przypadków zakażeń u ssaków domowych i dzikich. Jednak wydaje się, że obecnie krążący wariant jest dużo mniej niebezpieczny niż wcześniejsze. Mówi się tylko o kilkuprocentowej śmiertelności wśród ludzi. Dla porównania – przy wcześniejszych wariantach umieralność mogła sięgać nawet 50 proc. Co więcej, H5N1 nadal bardzo rzadko przenosi się na człowieka i nie przenosi się między ludźmi. W 2009 r., kiedy zaatakował wirus grypy pandemicznej H1N1, też mieliśmy szczęście – wariant, który szerzył się wtedy wśród ludzi, nie charakteryzował się wysoką śmiertelnością. Choroba położyła do łóżka wiele osób i spowodowała przeciążenie szpitali, ale nie zatrzymała nam świata.
Nie podjęliśmy skutecznego działania. Grypa H1N1 rozprzestrzeniła się po całym świecie i do dziś chorujemy z powodu tego właśnie wirusa. Przypomnę, że Polska nie kupiła wtedy nawet szczepionki. Niestety, to nie nasza zasługa, że w 2009 r. wirus H1N1 nie wywołał takiej pandemii jak COVID-19.
Przede wszystkim monitorować zagrożenia. Bez tego jesteśmy ślepi – nie wiemy, przed czym się mamy bronić. Kolejna rzecz, którą należy zrobić, to przygotować się na najgorszą ewentualność i opracowywać leki czy szczepionki na przyszłość. Żeby ograniczyć ryzyko przeskakiwania wirusów na ludzi, warto skupić się na ochronie i monitorowaniu hodowli zwierząt oraz nadzorze nad jakością żywności. Mieliśmy już w Polsce przypadek obecności wirusa H5N1 w mięsie, a w Stanach Zjednoczonych wykryto go w niepasteryzowanym mleku.
Musimy się również przygotowywać na to, co nieznane. Mam na myśli realizację takich projektów jak wspomniany DURABLE, który ma na celu zwiększenie naszej systemowej odporności (resilience) na zagrożenia biologiczne. Z wirusami jest trochę jak z powodziami – będą się pojawiały, ale jeżeli się dobrze przygotujemy, to możemy ograniczyć szkody.
Zmienił się o tyle, że Stany Zjednoczone niedawno wycofały się ze Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), co oznacza ogromne osłabienie tej instytucji. I znowu nie jest to wyłącznie kwestia pieniędzy, choć jest faktem, że USA zapewniały WHO dużą część finansowania. Chodzi również o to, że Stany Zjednoczone to rozległy teren badań, z którego nie będziemy mieć danych.
Badania kliniczne z wykorzystaniem technologii mRNA prowadzono już wcześniej. Przełomem było to, że w obliczu pandemii wprowadzono ją do użytku na masową skalę. Technologia mRNA z pewnością ma dużą przyszłość. Jest bezpieczniejsza, czystsza i tańsza niż wiele innych rozwiązań. Opracowanie szczepionek mRNA przeciwko nowotworom czy różnym chorobom zakaźnym wymaga jednak czasu. Na razie mamy zatwierdzoną szczepionkę mRNA przeciw RSV, nowe dołączą w kolejnych latach. ©Ⓟ