W 2024 r. 27 unijnych państw wydało na obronność 326 mld euro. Choć nakłady na ten cel rosły 10. rok z rzędu, do osiągnięcia zakładanego przez NATO poziomu 2 proc. PKB zabrakło 0,1 pkt proc. Aby była szansa na szybki wzrost zdolności obronnych, kwota ta powinna zdecydowanie urosnąć i utrzymywać się na podwyższonym poziomie przez dłuższy czas.
Dodatkowe pieniądze na obronność
Z opublikowanej w ostatnich dniach analizy Goldman Sachs wynika, że Europa – Unia Europejska oraz Wielka Brytania i Norwegia – powinna przez ponad pięć lat wydawać dodatkowe 160 mld euro rocznie na sprzęt wojskowy i militarną infrastrukturę. Bo w tych obszarach UE ma największe zapóźnienia, wynikające z pokojowej dywidendy. Po II wojnie światowej państwa Starego Kontynentu schowały się pod amerykańskim parasolem obronnym, dzięki czemu same oszczędzały na wydatkach zbrojeniowych. W ostatniej dekadzie wojskowe wydatki inwestycyjne w UE miały równowartość 0,4 proc. PKB, ponad dwukrotnie mniej w relacji do wielkości gospodarki niż w USA.
Skutkiem chronicznego niedoinwestowania jest zanik unijnej produkcji wojskowej. Teraz UE chciałaby trend odwrócić. Pod pojęciem podniesienia zdolności obronnych europejscy decydenci rozumieją nie tylko dozbrojenie armii, lecz także zwiększenie zamówień dla krajowych przemysłów obronnych. Publikując w kwietniu zeszłego roku dokument na temat rozwoju unijnych zdolności obronnych, Komisja Europejska zwróciła uwagę, że 80 proc. sprzętu zamówionego przez państwa Wspólnoty po napaści Rosji na Ukrainę w 2022 r. pochodziło z importu. Głównym dostawcą uzbrojenia była Ameryka. KE zakłada, że do 2030 r. połowa potrzeb sprzętowych powinna być zaspokajana na miejscu, a do 2035 r. odsetek ten ma wzrosnąć do 60 proc.
Co europejski przemysł musi zrobić, żeby sprostać oczekiwaniom?
Z reguły chodzi o skalę produkcji, bo pod względem zaawansowania technologicznego sprzęt produkowany na Starym Kontynencie z reguły nie ustępuje najnowocześniejszym rozwiązaniom. Niemniej powstaje go za mało, a niewielka skala produkcji przekłada się na cenę.
Analiza Goldman Sachs powstała przy założeniu, że głównym przeciwnikiem Europy pozostanie Rosja. Jej obecna przewaga pod względem zapasów sprzętu wojskowego szacowana jest na 400 mld euro. Ale w niektórych aspektach przewaga jest po naszej stronie. Na przykład liczba czołgów posiadanych przez państwa UE, Wielką Brytanię i Norwegię szacowana jest na ponad 4 tys., w porównaniu z ok. 2 tys. nowoczesnych czołgów rosyjskich. Problem polega na tym, że zdolności produkcyjne Niemiec, głównego wytwórcy czołgów w UE, to ok. 50 sztuk rocznie. Rosja w latach 2022–2024 zwiększyła możliwości produkcyjne o ponad 200 proc., do 1,5 tys. sztuk rocznie. Wyprodukowanie najnowocześniejszego czołgu trzeciej generacji leoparda 2AB kosztuje 29 mln euro. Z kolei Rosjanie budują jeden T-90 za 13,4 mln euro – tak to wygląda po przeliczeniu wydatków z uwzględnieniem różnicy w poziomie cen w obydwu krajach, żeby dane można było ze sobą zestawić. Dla porównania amerykański M1A2 abrams kosztuje 17,6 mln euro. Tylko zwiększenie skali produkcji i zbudowanie łańcucha wyspecjalizowanych poddostawców może doprowadzić do obniżenia kosztów produkcji wojskowej w Europie.
Na razie lista unijnych sukcesów w zwiększaniu produkcji wojskowej jest niedługa. Znajduje się na niej np. amunicja artyleryjska. Unijni urzędnicy utrzymują, że pod koniec 2024 r. przemysł był w stanie wyprodukować w ciągu 12 miesięcy nawet 1,4 mln sztuk 155-milimetrowej amunicji. Według ustaleń mediów rzeczywiste zdolności produkcyjne wynoszą ok. 600 tys. rocznie, co i tak jednak oznacza liczbę dwukrotnie wyższą niż przed napaścią Rosji na Ukrainę. Dla porównania Rosja jest w stanie wyprodukować ok. 3 mln sztuk amunicji artyleryjskiej w ciągu roku.
Jak zwracają uwagę analitycy Międzynarodowego Instytutu Badań Strategicznych (IISS), są pewne obszary, w których Europa pozostanie zależna od USA. Na przykład z 2 tys. samolotów, którymi dysponują europejscy członkowie NATO, ponad tysiąc jest produkcji amerykańskiej. Jeśli się weźmie pod uwagę już złożone zamówienia, trzonem sił lotniczych w najbliższej dekadzie będą amerykańskie samoloty F-35. Przy ich budowie europejskie firmy – BAE Systems, Leonardo, Rheinmetall czy Rolls-Royce – pełnią rolę poddostawców. USA dominują również w dostawach systemów rakietowych do ataków ziemia-ziemia. Z kolei podstawą obrony powietrznej o zwiększonym zasięgu jest amerykańska konstrukcja MIM-104 Patriot.
Ta zależność od sprzętu z USA jest – według ekspertów IISS – częściowo skutkiem politycznych wyborów, a częściowo wpływ na sytuację mają niskie zdolności produkcyjne rodzimego przemysłu obronnego. Przykład: Polska zdecydowała, że podstawowymi czołgami naszej armii będą amerykańskie abramsy, o czym przesądziła m.in. dostępność sprzętu. W ten sposób koło się zamyka – produkcja europejskiego przemysłu obronnego jest niska, więc rządy zamawiają wyposażenie w innych państwach, co sprawia, że produkcja wciąż jest mała.
Ale są też pierwsze przykłady na to, że zwiększone zamówienia ze strony rządów mogą zmienić sytuację. W połowie lutego Rheinmetall, znany z produkcji amunicji i czołgów, podpisał z Bundeswehrą trzyletni kontrakt o wartości 260 mln euro. Dwa tygodnie później firma poinformowała, że zamierza częściowo przestawić fabryki w Berlinie i Neuss na produkcję militarną. Dotychczas w zakładach były wytwarzane części samochodowe. W ostatnich dniach „The Financial Times” poinformował, że firma negocjuje z Volkswagenem zakup jednej z fabryk największego europejskiego producenta samochodów.
Odbudowa przemysłu zbrojeniowego
W ten sposób dochodzimy do drugiej istotnej kwestii związanej z odbudową przemysłu obronnego w Europie. Ten zamiar powiedzie się tylko wtedy, jeśli działające w tym obszarze firmy będą pewne, że zwiększone zamówienia ze strony rządów będą miały trwały charakter. A to nie będzie proste. Unijni przywódcy deklarują, że zamierzają podnieść nakłady na obronność, nie rezygnując z innych wydatków budżetowych ani nie podnosząc podatków. Innymi słowy, wydatki na wojsko mają mieć dodatkowy charakter i pochodzić z emisji długu. Problem w tym, że część państw – w tym Francja czy Włochy, zajmujące w UE drugie i trzecie miejsce pod względem wielkości gospodarki – nie bardzo stać na zwiększenie nakładów. Obydwa kraje objęte są przez Brukselę procedurą nadmiernego deficytu i raczej powinny wydatki publiczne zmniejszać, a nie zwiększać.
Deklaracja Ursuli von der Leyen, że wydatki na obronność zostaną przynajmniej przejściowo wyłączone z reguł fiskalnych, niewiele tu zmienia. Dług publiczny Francji urósł na koniec 2024 r. do 113 proc. PKB, a Włoch zwiększył się do 137 proc. Dla obydwu państw zaciąganie dodatkowych zobowiązań będzie kłopotliwe i kosztowne. Jednocześnie szacunki Goldman Sachs dotyczące dodatkowych wydatków na wojsko nie są wcale najwyższe. Na przykład eksperci instytutu Bruegel, brukselskiego ośrodka zajmującego się analizami ekonomicznymi, szacują niezbędne dodatkowe wydatki na obronność w Europie na 250 mld euro rocznie.
W gronie największych unijnych państw jedynie Niemcy, z długiem na poziomie 66 proc. PKB, mogą sobie pozwolić na znaczące zwiększenie nakładów na wojsko. Friedrich Merz, który najprawdopodobniej zostanie kanclerzem, deklaruje, że Berlin zrobi „wszystko, co potrzeba”, by zapewnić Unii militarne bezpieczeństwo i jest gotowy zostać liderem wyścigu zbrojeń w Europie. Wszystko wskazuje na to, że do osiągnięcia tego celu niezbędna będzie reforma zawartego w niemieckiej konstytucji hamulca fiskalnego. Szef CDU może mieć jednak problemy z zebraniem dwóch trzecich głosów w Bundestagu, niezbędnych do zmiany ustawy zasadniczej.
Wśród ekspertów przeważa opinia, że najpewniejszym sposobem na zwiększenie wydatków na obronność, utrzymanie ich przez dłuższy czas na podwyższonym poziomie i przeprowadzenie tej operacji po najniższych możliwych kosztach jest ustanowienie nowego wspólnego unijnego funduszu. To rozwiązanie wymaga jednak najpierw jednomyślnej decyzji Rady UE, zwykłej większości w europarlamencie i zatwierdzenia przez wszystkie parlamenty narodowe. ©Ⓟ