Amerykańska administracja przekonuje, że Palestyńczycy powinni zostać przesiedleni do Egiptu, Jordanii lub nawet Indonezji. To zachęta do czystek etnicznych – uważają prawnicy.

– Strefa Gazy to bardzo ciekawe miejsce. Fenomenalna lokalizacja nad morzem. Świetna pogoda. Można tam zrobić wiele pięknych rzeczy – powiedział zebranym w Gabinecie Owalnym dziennikarzom prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Do kwestii odbudowy palestyńskiej enklawy po 15 miesiącach wojny amerykański przywódca podchodzi bardziej jak inwestor budowlany niż polityk. To dość powszechny sposób myślenia w jego środowisku. W podobnym tonie wypowiadał się np. Jared Kushner, zięć Trumpa, który doradzał mu w sprawach bliskowschodnich podczas pierwszej kadencji w Białym Domu. – Nadbrzeżne nieruchomości w Gazie mogłyby być bardzo cenne – rzucił w trakcie wizyty na Uniwersytecie Harvarda w marcu 2024 r.

Można odnieść wrażenie, jakby w otoczeniu prezydenta marzyło się stworzenie w Gazie drugiego Miami albo Tel Awiwu. Problem w tym, że ich pomysł zakłada wysiedlenie ponad 2 mln Palestyńczyków, którzy zamieszkują enklawę. Trump chciałby, aby mieszkańcy Strefy Gazy przenieśli się do sąsiednich państw – swoją koncepcję przedstawił już królowi Jordanii Abdowi Allahowi II ibn Husajnowi i prezydentowi Egiptu Abdowi al-Fattahowi as-Sisiemu. Stacja telewizyjna NBC podała z kolei, że specjalny wysłannik USA ds. Bliskiego Wschodu Steve Witkoff rozważał nawet wysłanie części Palestyńczyków do Indonezji. Urzędnicy w Dżakarcie zaprzeczali tym doniesieniom.

Inicjatywa amerykańskiego prezydenta z pozoru ma służyć dobru Palestyńczyków. – W tej chwili Gaza to dosłownie miejsce rozbiórki. Prawie wszystko zostało tam zburzone. Ludzie umierają. Wolałbym więc zaangażować się we współpracę z niektórymi państwami arabskimi i wybudować na ich terytorium mieszkania, żeby Palestyńczycy mogli zacząć dla odmiany żyć w pokoju – tłumaczył Trump.

Druga Nakba

Prezydent ma rację: Gaza przypomina dziś gruzowisko. To nie jest bezpieczne miejsce do życia. Wskazuje na to m.in. grudniowa analiza zdjęć wykonana przez UNOSAT, centrum satelitarne ONZ. Wynika z niej, że od początku wojny Siły Obronne Izraela (IDF) uszkodziły lub zniszczyły 69 proc. zabudowy w enklawie: wszystkie uniwersytety i ponad 90 proc. szkół, większość szpitali i ośrodków zdrowia, muzea, biblioteki, mieszkania, Wielki Meczet w Gazie oraz kościół Świętego Porfiriusza. Według ONZ samo usunięcie ponad 50 mln t gruzu pozostałego po izraelskich bombardowaniach może zająć 21 lat i kosztować do 1,2 mld dol. Na odbudowę potrzeba będzie nawet 80 lat.

Choć trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie ponad 2 mln ludzi w takich warunkach, to Palestyńczycy wolą to od kolejnych przesiedleń. Trauma uchodźstwa jest niezwykle ważnym elementem tożsamości mieszkańców Strefy Gazy. Ponad 1,7 mln z nich to potomkowie osób wypędzonych podczas wojny arabsko-izraelskiej w 1948 r. z ziem, nad którymi obecnie powiewa flaga Izraela. W wyniku Nakby (arabskie określenie na czystki etniczne przeprowadzone przez siły izraelskie) domy musiało opuścić ponad 720 tys. ludzi. Dziś na Bliskim Wschodzie mieszka ok. 6 mln palestyńskich uchodźców, którzy nigdy nie otrzymali szansy na powrót do miejsc pochodzenia.

Inna sprawa, że Palestyńczyków nie chce przyjąć ani Jordania, ani Egipt. Po części dlatego, że oba kraje są przekonane, iż Strefa Gazy zostałaby wówczas szybko przejęta przez Izraelczyków. A one same nie chcą być postrzegane jako współwinne drugiej Nakbie. Od początku wojny, która wybuchła w październiku 2023 r., egipscy i jordańscy przywódcy stoją na stanowisku, że przyjęcie przez nich uchodźców oznaczałoby „likwidację sprawy palestyńskiej”. Ale jest też druga strona medalu: państwa ościenne obawiają się, że przyjęcie mieszkańców Gazy zagroziłoby ich bezpieczeństwu. Egipt uważa, że masowy exodus z enklawy oznaczałby, że na ich terytorium pojawią się nie tylko ludzie potrzebujący, lecz także członkowie Hamasu, którzy stamtąd kontynuowaliby walkę z Izraelem. Prezydent Abd al-Fattah as-Sisi ostrzegł, że taki scenariusz mógłby doprowadzić do zerwania porozumienia pokojowego, który jego kraj zawarł z Izraelem w 1979 r. – Synaj stałby się bazą do ataków na Izrael. Ten miałby prawo się bronić, więc uderzyłby w terytorium Egiptu. Pokój, który udało nam się osiągnąć, zniknąłby z pola widzenia. Wszystko w imię idei wyeliminowania sprawy palestyńskiej – przekonywał.

Od pomysłu Trumpa publicznie odcięli się także Jordańczycy, którzy goszczą u siebie już ok. 2 mln Palestyńczyków. Ich szef dyplomacji Ayman Safadi stwierdził: „Jordania jest dla Jordańczyków, a Palestyna dla Palestyńczyków”.

Uratować Bibiego

W Izraelu wiele osób sprawę widzi inaczej. – Teraz mamy tak naprawdę rozwiązanie czteropaństwowe: są Gaza, Izrael, Judea i Samaria (izraelskie określenie na Zachodni Brzeg – red.), no i Jordania. Prawda jest taka, że Palestyńczycy chcą czterech państw dla jednego narodu. Ja się sprzeciwiam tym wymysłom. Proponuję innego rodzaju rozwiązanie, dwupaństwowe: Izrael i Jordania, czyli państwo palestyńskie – mówił w rozmowie z DGP Amiad Cohen, szef prawicowej organizacji Tikvah Fund i doradca premiera Binjamina Netanjahu.

W kraju coraz bardziej popularny staje się pogląd, że Strefa Gazy powinna zostać ponownie zasiedlona przez Izraelczyków. W czasie wojny ruchy osadników organizowały nawet wycieczki do punktu widokowego w pobliżu granicy z enklawą, których uczestnicy mogli obserwować bombardowania i dyskutować o planach budowy osiedli na zgliszczach Palestyny. Żydowscy osadnicy stanowczo sprzeciwiają się porozumieniu o zawieszeniu broni, które weszło w życie dwa tygodnie temu.

Daniella Weiss, nazywana matką tego ruchu, mówiła na styczniowym wiecu w Jerozolimie, że „należy je anulować”. Nie podoba jej się, że rozłożona na trzy etapy realizacja umowy zakłada – oprócz przerwy w walkach i wymiany zakładników – wycofanie wojsk izraelskich z Gazy i jej odbudowę. Osadnicy obawiają się, że to zaprzepaści ich szanse na przejęcie enklawy. Weiss wzywała Netanjahu i jego ministrów do „kierowania się wartościami biblijnymi, wartościami narodu żydowskiego”. – Chcemy narodu żydowskiego na ziemi Izraela (...) Zasiedlimy Gazę, zasiedlimy Liban, zasiedlimy całą Ziemię Obiecaną – przekonywała. Kilka miesięcy wcześniej chwaliła się na antenie Kanału 13, że odwiedziła już północną część Gazy w poszukiwaniu idealnej lokalizacji pod budowę pierwszych osiedli. Podobno zebrała już 740 rodzin gotowych do natychmiastowej przeprowadzki, choć docelowo jej zdaniem mogłoby tam zamieszkać 1–2 mln Izraelczyków.

Premier Netanjahu nie wypowiadał się publicznie na ten temat. Media sugerują jednak, że Trump uzgodnił z nim swój plan dotyczący przesiedleń. Powołując się na anonimowe źródła w rządzie, „Times of Israel” napisał, że wypowiedzi prezydenta USA miały najprawdopodobniej „pomóc Netanjahu utrzymać poparcie skrajnie prawicowych sojuszników, którzy zdestabilizowali jego koalicję w proteście przeciwko uwolnieniu zakładników i zawieszeniu broni”.

Radykałowie wielokrotnie grozili, że wyjdą z rządu, jeśli Bibi zgodzi się na jakikolwiek układ z Hamasem. Żydowska Siła (Ocma Jehudit), partia byłego już ministra ds. bezpieczeństwa narodowego Itamara Ben-Gewira, dotrzymała słowa: 19 stycznia, kiedy zawieszenie broni weszło w życie, opuściła koalicję, a jej szef zrezygnował ze stanowiska. Co prawda do upadku rządu nie doszło, ale Netanjahu znalazł się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Jeśli do dymisji poda się jeszcze jeden skrajnie prawicowy polityk – minister finansów Becalel Smotricz – premier straci większość parlamentarną, co potencjalnie będzie oznaczało przedterminowe wybory. Smotricz głosował przeciwko porozumieniu o zawieszeniu broni. Na razie nie wycofał swojej Unii Narodowej (Ha-Ichud Ha-Leumi) z koalicji, bo – jak twierdzi – Netanjahu zapewnił go, że wojna z Hamasem zostanie wznowiona po zakończeniu pierwszej, 42-dniowej fazy porozumienia. Zapowiedział jednak, że to zrobi, jeśli Bibi nie dotrzyma słowa. „Dążenia amerykańskiego prezydenta do relokacji ok. 1,5 mln ludzi z Gazy mogą położyć kres groźbom Smotricza, co pozwoliłoby sfinalizować porozumienie o zawieszeniu broni i wymianie zakładników, a być może nawet skłonić Itamara Ben-Gewira do powrotu do koalicji” – przekonuje źródło izraelskiego dziennika.

Z perspektywy Netanjahu byłoby to optymalne rozwiązanie: utrzymałby się na stanowisku, a jednocześnie uciszył protesty rodzin zakładników, które naciskają na realizację porozumienia. W pierwszej fazie do Izraela ma wrócić jedynie 33 z ok. 90 zakładników przetrzymywanych w Gazie (szacuje się, że ok. 30 z nich nie żyje). Jeśli Izrael kontynuowałby walkę, ci, którzy mieli trafić na wolność w drugiej fazie porozumienia, najpewniej nie zostaliby uwolnieni.

Rijad nadzieją Palestyńczyków

„Times of Israel” dowodzi, że „dobrowolna migracja Palestyńczyków” stała się priorytetem władz. „Na takie rozwiązanie liczą nie tylko partie Smotricza i Ben-Gewira. Od 7 października dąży do niego także wielu członków kierowanego przez Netanjahu Likudu” – mówił gazecie anonimowy przedstawiciel rządu. Premier wspominał o „dobrowolnej migracji” już na początku wojny, ale jego wypowiedzi wywołały wtedy protesty na świecie, więc sprawa została odłożona. „Wiemy jednak, że jest to jedyne rozwiązanie” – dodał rozmówca „Times of Israel”.

W rządzie panuje przekonanie, że dzięki wysiedleniu mieszkańców Gazy „nie będzie potrzeby wznawiania wojny i nie będzie problemu z przejściem do drugiej fazy porozumienia”. W mediach społecznościowych Smotricz i Ben-Gewir zachwycają się inicjatywą Trumpa. „Pomoc mieszkańcom Gazy w znalezieniu nowych miejsc do życia to świetny pomysł. Po latach gloryfikowania terroru będą mogli zbudować nowe, lepsze życie gdzie indziej” – oświadczył minister finansów.

Państwa Zachodu od dawna sprzeciwiają się takim inicjatywom. Kanclerz Niemiec Olaf Scholz zadeklarował we wtorek, że jest przeciwny wysiedleniu Palestyńczyków ze Strefy Gazy. – Wszelkie plany relokacji są nie do przyjęcia – podkreślił. Podobne oświadczenie wydał francuski MSZ. „Byłoby to nie tylko poważnym naruszeniem prawa między narodowego, lecz także poważną przeszkodą dla rozwiązania dwupaństwowego” – czytamy.

Jeszcze ostrzej sprawę komentują eksperci. Omer Shatz, pochodzący z Izraela wykładowca prawa międzynarodowego na Sciences Po w Paryżu i prawnik Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK), stwierdził, że komentarze Trumpa to „wezwanie do czystek etnicznych”, przypominające hasła ekstremistów. – Jesteśmy świadkami niezwykle niebezpiecznej, choć nieprzerwanej dehumanizacji Palestyńczyków – powiedział.

Trudno ocenić, czy pomysł Trumpa ma szanse na realizację. Większości inicjatyw dotyczących Izraela i Palestyny, które promował w pierwszej kadencji, nigdy nie udało się przeforsować. Odnosi się to np. do doktryny ówczesnego sekretarza stanu Mike’a Pompeo, zgodnie z którą izraelskie osiedla na Zachodnim Brzegu nie naruszają prawa międzynarodowego. Tel Awiw liczył, że w ten sposób Trump utoruje mu drogę do przejęcia tego terytorium. Do formalnej aneksji jednak nie doszło – głównie dlatego, że Trump uznawał wtedy za priorytet porozumienia abrahamowe, flagowy projekt jego administracji, który doprowadził do normalizacji stosunków Izraela ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, z Bahrajnem, Marokiem i Sudanem. Ambasador ZEA w Stanach Zjednoczonych Yousef Al Otaiba tłumaczył wręcz, że umowa podpisana przez jego kraj w 2020 r. miała przede wszystkim na celu powstrzymanie przejęcia przez Izrael kontroli nad większością terytorium Zachodniego Brzegu. W anglo języcznej wersji komunikatu wydanego po zawarciu porozumienia czytamy zresztą, że doprowadziło ono „do zawieszenia izraelskich planów rozszerzenia suwerenności (na obszary palestyńskie – red.)”. W arabskiej wersji stwierdzono z kolei, że „porozumienie doprowadziło do wstrzymania izraelskich planów aneksji ziem palestyńskich”. Teraz może być podobnie. Tym bardziej że administracja Trumpa dąży do normalizacji stosunków izraelsko-saudyjskich, która byłaby przypieczętowaniem porozumień abrahamowych. A plany dotyczące Strefy Gazy są tu ważnym czynnikiem. Rijad, który nie komentował dotychczas propozycji Trumpa, uzależnia decyzję o nawiązaniu oficjalnych relacji dyplomatycznych z Tel Awiwem m.in. od gwarancji stworzenia „mapy drogowej”, która umożliwi powstanie w przyszłości suwerennej Palestyny. Trudno sobie wyobrazić, że wysiedlenie Palestyńczyków – nawet tymczasowe – można by pogodzić z takimi warunkami. ©Ⓟ