Kiedyś to rosyjscy oligarchowie mieli życie! Rozkoszowali się najlepszym szampanem w Szampanii, kupowali sobie europejskie kluby piłkarskie, pływali po Morzu Śródziemnym luksusowymi jachtami, które zdobili obrazami mistrzów malarstwa. Potem Rosja najechała Ukrainę i sen prysł. Europejskie majątki oligarchów skonfiskowano, a im samym zakazano wjazdu na teren UE. I nie wszyscy się z tym pogodzili. Roman Abramowicz uznał to za niesprawiedliwe i złożył zażalenie do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. – Nie ma wpływu na to, co robi rząd rosyjski, i nie skorzystał w żaden sposób na inwazji na Ukrainę – przekonywali jego prawnicy, ale bezskutecznie. Trybunał skargę oligarchy oddalił, broniąc szczelności antyrosyjskich sankcji.
Taka determinacja zachodnich instytucji w egzekwowaniu polityki mającej osłabić Rosję jest przecież godna podziwu. A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że to wszystko jest swego rodzaju teatrem. Faktyczne bowiem efekty zastosowania sankcji przeciw Rosji są dalekie od oczekiwanych. Wymownym tego świadectwem jest to, że w 2023 r. rosyjska gospodarka urosła o dwukrotność przewidywań Banku Światowego (3,6 proc. zamiast 1,8 proc.), a w 2024 r. urośnie o niemal ich trzykrotność (3,2 proc. zamiast 1,2 proc.). Jak to możliwe, że Rosja się rozwija, zamiast być pogrążona w kryzysie?
Rozgrzana gospodarka
PKB nie jest miarą idealną, a w warunkach gospodarki wojennej jej wady są jeszcze poważniejsze. Mierzy wartość wszystkich dóbr i usług bez względu na ich jakość i to, czemu służą. PKB może wręcz rosnąć, ale w gospodarce mogą się jednocześnie nawarstwiać problemy strukturalne. Co więcej, PKB może wzrastać w wyniku działań, które te problemy powodują! Wciąż jest to jednak główny wskaźnik określający żywotność gospodarki, zgodnie z którym rządy planują swoje działania, i Rosja nie jest wyjątkiem.
Za pierwszej kadencji Trump zagroził Meksykowi cotygodniową podwyżką ceł, jeśli ten nie zamknie swojej granicy z Gwatemalą, by ograniczyć przepływ nielegalnych imigrantów do USA. Zadziałało. Ekonomiści twierdzą, że z Rosją też zadziała
A w Rosji rośnie nie tylko PKB, lecz także realne dochody. Od początku wojny o 18 proc., i to mimo wysokiej inflacji. Bezrobocie jest przy tym wyjątkowo niskie (ok. 3 proc.), co Rosjanom przypomina czasy sprzed upadku ZSRR. Fenomen ten wyjaśniają dwa główne czynniki: deficyty na rynku pracy i zapotrzebowanie przemysłu. Deficyt pracowników w gospodarce szacuje się obecnie na ok. 4,8 mln wakatów. Według rosyjskiego resortu rozwoju cyfrowego w sektorze IT brakuje 500–700 tys. pracowników, a w sektorze militarnym ok. 400 tys. Nietrudno się domyślić, skąd się ten deficyt bierze: oprócz – jak wszędzie – starzejącego się społeczeństwa z wyjątkowo wysokiego poboru do wojska (według portalu Statista.com w rosyjskiej armii służy teraz w sumie 3,2 mln osób). I z emigracji, a właściwie ucieczki młodych z kraju (co najmniej 650 tys. osób).
Rąk do pracy ubywa, a zapotrzebowanie na pracę wzrasta, bo rośnie produkcja. W pierwszych 10 miesiącach 2024 r. produkcja komputerów, elektroniki i urządzeń optycznych wzrosła o 34,8 proc., produktów metalowych (z wyłączeniem maszyn i wyposażenia) o 29,7 proc., a produktów medycznych o 13,9 proc. Wszystkie te branże pracują obecnie przede wszystkim na potrzeby armii i prowadzenia wojny. Choć gospodarka, jak zauważa Aleksandra Prokopenko, była pracownica tamtejszego banku centralnego, jest wręcz na granicy przegrzania, to zwykłym Rosjanom może się wydawać wręcz, że jest lepiej niż przed wojną. Nie mówiąc już o rodzinach żołnierzy, których budżety reperowane są ich comiesięcznym żołdem w wysokości ok. 2,3 tys. dol., co stanowi ponad dwukrotność przeciętnej pensji w kraju.
Zwykli obywatele nie zauważają też efektów nakładanych na nich sankcji w postaci obniżonej dostępności rozmaitych produktów. Towary są dostarczane przez Chiny (i w coraz mniejszym stopniu przez Turcję czy Armenię). W efekcie Rosjanie mogą np. kupić słuchawki do iPhone’a bez amerykańskiej licencji, ale wyprodukowane przez „oryginalną” chińską fabrykę nawet taniej niż Amerykanie (ok. 20 dol. zamiast 150, z pewnym wahaniami zależnymi od kursu rubla).
A skoro o rublu mowa, to na przełomie listopada i grudnia w mediach głośno było o jego załamaniu (27 listopada dolar kosztował 113 rubli, gdy jeszcze miesiąc wcześniej 97). Był to wynik nowego pakietu sankcji nałożonych przez USA na Gazprombank, który wcześniej jako jedna z niewielu rosyjskich instytucji był od nich wolny, dzięki czemu rząd Rosji traktował go jako łącznik z globalnym systemem finansowym umożliwiającym transakcje surowcowe. Przy okazji załamania rubla pojawiły się głosy o rychłym upadku gospodarki rosyjskiej, ale dzisiaj kurs jest już wyższy (ok. 98 dol.) i nie ma dobrych powodów, by sądzić, że gospodarka zawali się w 2025 r. Co prawda prognozy wzrostu PKB są niższe niż dla roku 2024 (mówi się o ok. 2,5 proc. PKB), ale to wciąż będzie wzrost.
Źródełko nie wyschło
Jego utrzymanie pozwala Rosji sfinansować zwiększenie wydatków militarnych o 25 proc., do 145 mld dol. To poziom najwyższy od czasów zimnej wojny.
W tekście „Wojna matką długu” z czerwca 2022 r. wskazywałem, że plan Putina zakłada finansowanie wysiłków wojennych z przychodów ze sprzedaży surowców. Rozumowanie, które za tym stało, było proste: wojna rodzi niepewność i tworzy wąskie gardła na światowych rynkach, rosną więc ceny surowców energetycznych. „Nawet jeśli – kalkulował zapewne Kreml – Zachód przestanie kupować je u nas, będziemy w stanie sprzedać je gdzie indziej, a jednocześnie eksportować więcej towarów z innych kategorii, co w sumie zapewni nam rosnący strumień przychodów bud żetowych”. Kluczem są kraje Azji.
Jak wynika z publikacji „Follow the Money: Understanding Russia’s oil and gas revenues” opublikowanej przez The Oxford Institute for Energy Studies w marcu 2024 r., ta strategia się przynajmniej w części sprawdziła. „W krótkim okresie Rosja okazała się znacznie bardziej odporna, niż wielu się spodziewało” – czytamy w podsumowaniu raportu. Z danych rosyjskiego MF wynika, że przychody z podatków nałożonych na surowce w 2022 r. wzrosły, by w 2023 r. spaść do poziomu z 2021 r. Jednocześnie jednak bardzo dynamicznie rosły przychody z innych podatków (głównie VAT, ale też podatku dochodowego), nie tylko kompensując ubytki, lecz wręcz prowadząc do ogólnego wzrostu przychodów budżetowych mierzonych w rublach. W dolarach widać spadek, ale – jak podkreślają oksfordzcy badacze – nie ma to większego znaczenia dla krótkoterminowej zdolności Rosji do finansowania celów budżetowych.
Drugim – obok podatków – źródłem finansowania bieżących wydatków państwa jest dług i Rosja z tego instrumentu również coraz chętniej w ostatnich dwóch dekadach korzystała.
Stosunek długu do PKB wzrósł z 6,5 proc. w 2008 r. do 19,9 proc. w 2024 r. Jest kilka przyczyn. W 2008 r. w Rosję uderzył globalny kryzys finansowy, w 2014 r. po aneksji Krymu doszło do spadku cen ropy i nałożono sankcje, a w 2020 r. trzeba było sfinansować wydatki pandemiczne. W sytuacjach kryzysowych Rosja uciekała się do pomocy kredytodawców, a swoje obligacje sprzedawała nie tylko na rynku wewnętrznym oraz zaprzyjaźnionym państwom takim, jak Chiny, lecz także zachodnim inwestorom. Zdawano sobie jednak sprawę z tego, że szykowana latami pełnoskalowa inwazja na Ukrainę ograniczy możliwość zadłużania się za granicą, a inwestorom, którzy pozostaną na placu boju, trzeba będzie wypłacać coraz wyższe odsetki. Żeby zmniejszyć wrażliwość na tę ewentualność, zwiększano więc zadłużenie wewnętrzne, a ekspozycja na dług zagraniczny była ograniczana. Zmalał on od 2014 r. z ponad 700 mld dol. do ok. 300 mld dol., choć kwestią do dyskusji pozostaje pytanie, na ile to było celowe, a na ile wymuszone zwiększeniem kosztu zaciągania zewnętrznych pożyczek i zmniejszeniem ich dostępności.
W każdym razie rentowność rosyjskich 10-latek jest obecnie najwyższa w historii i wynosi ok. 15 proc., niemal dwukrotnie więcej niż przed lutym 2022 r. W pierwszych dwóch latach wojny nie było to dla Moskwy większym problemem ze względu na nadwyżkę na rachunku bieżącym, która zapewniała wysoką płynność. Dzisiaj już topnieje (podobnie jak nadwyżka w handlu zagranicznym). Na taką właśnie ewentualność Rosja skumulowała przed wojną ok. 630 mld dol. rezerw w walutach obcych. Na 30 listopada 2024 r. miała ich 616 mld dol. Nawet jeśli ok. 300 mld dol. z tej kwoty to pieniądze zamrożone przez sankcje, Rosja ma wciąż sporo gotówki na najczarniejszą godzinę. Najczarniejszą, bo wykorzystanie tych zasobów świadczyłoby o desperacji i kazało inwestorom żądać jeszcze wyższych odsetek – dlatego Kreml tego wariantu unika, jak może.
Niezdecydowanie czy sabotaż?
„Wojna trwa od prawie trzech lat i nałożono na Rosję ogromną liczbę sankcji. Żyjemy w absolutnie niezwykłej sytuacji (...) Niemożliwe jest, aby gospodarka przeszła przez takie wydarzenia bez konsekwencji. Ale jest wzrost gospodarczy i ogólnie zdrowa gospodarka. (...) Nie mamy do czynienia z sytuacją z 2008 r., kiedy upadły największe firmy” – to wypowiedź Andrieja Kostina, szefa banku WTB, drugiego największego rosyjskiego pożyczkodawcy, dla Reutersa. Właściwie jedyna rzecz, która przeszkadza Kostinowi w rosyjskiej polityce gospodarczej, to wysokie stopy procentowe ustalone przez bank centralny (23 proc.), by zapobiegać inflacji. Kostin uważa ten instrument za niewłaściwy.
Edward Lucas, były redaktor „The Economist”, a obecnie doradca Center for European Policy Analysis, twierdzi wręcz, że „sankcje najwyraźniej zawiodły. Rosja powoli niszczy Ukrainę. Obeszła sankcje lub po prostu zaakceptowała skromny ból ekonomiczny, jaki zadały”. To jednak zbyt ostre postawienie sprawy.
W lipcu 2023 r. w tekście „Gryzienie niedźwiedzia w ucho” pisałem, że stawianie tez o niewielkiej skuteczności sankcji świadczy o niewielkiej przenikliwości ich autorów. Podtrzymuję to. Gdyby nie sankcje nałożone na Moskwę po inwazji na Ukrainę, ale też po wojnie z Gruzją (2008 r.) i po aneksji Krymu (2014 r.), jej zdolność do prowadzenia działań militarnych byłaby o wiele większa i Rosjanie byliby dziś w Kijowie.
Jasne jest jednak, że choć sankcje ograniczają potencjał rosyjskiej armii, to nie „degradują rosyjskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego i nie pozbawiają Rosji dochodów na finansowanie wojny”, jak ich cel definiowała amerykańska sekretarz skarbu Janet Yellen, w takim stopniu, by skłonić Putina do wywieszenia białej flagi.
To zastanawiające. Przed inwazją na Ukrainę w Rosję wymierzono ok. 3 tys. instrumentów sankcyjnych, a obecnie liczba ta jest czterokrotnie wyższa niż w przypadku Iranu i wynosi ponad 22 tys. USA i Kanada nałożyły ich po ponad 3,5 tys., Szwajcaria 3 tys., Francja 2,3 tys., tyle samo Unia Europejska jako całość. Wydaje się, że mamy do czynienia z wyjątkowo spójnym, zdecydowanym i wielowymiarowym działaniem państw Zachodu, które po prostu musi zniszczyć Rosję. A jednak czysto statystyczne spojrzenie zakłamuje obraz rzeczywistości. Sankcje są jak broń. Nie wystarczy ją mieć, trzeba jeszcze chcieć jej skutecznie użyć. I to właśnie było i jest problemem Zachodu, że choć teoretycznie byłby w stanie skonstruować taki pakiet, by naprawdę sparaliżować rosyjską gospodarkę, to… tego nie chce.
Albo raczej: nie wszyscy na Zachodzie tego chcą, a ci, którzy tego nie chcą, skutecznie opóźniają wdrażanie kolejnych instrumentów bądź ułatwiają ich obchodzenie.
Dlatego właśnie zamiast sankcji o charakterze dywanowym, totalnym (implementowanych szeroko już w dzień po inwazji) stosuje się sankcje punktowe, wybiórcze, serwowane niewielkimi porcjami. Wspomniana wcześniej historia Gazprombanku jest tego przykładem. Podobnie jak to, że gdy analitycy z Royal United Services Institute (RUSI) na początku wojny zbadali rosyjskie systemy militarne wykorzystywane w Ukrainie, odkryli 450 różnego typu komponentów, w tym rozmaitych układów elektronicznych, wyprodukowanych poza Rosją. W większości… w USA. Tego procederu nie ukrócono. Iskander-K, który uderzył w Czernihów 19 sierpnia 2023 r., został wyprodukowany w marcu tego samego roku i zawierał amerykańskie komponenty nawigacji satelitarnej. Jakim cudem? Otóż w Stanach Zjednoczonych działają firmy zajmujące się pozyskiwaniem takich urządzeń i umożliwianiem ich przeszmuglowania do Rosji. Dziwnym trafem służby wykazują się w tej sprawie wyjątkową nieporadnością.
Pamiętajmy, że Unia Europejska, potępiająca inwazję Rosji na Ukrainę, także korzysta z nieszczelności sankcji. Wciąż kupuje od Rosji gaz. Wydawało się co prawda, że będzie inaczej, bo w 2022 r. udział rosyjskiego błękitnego paliwa w imporcie do UE spadł do 10 proc. i zmierzaliśmy w kierunku niezależności, ale w III kw. 2024 r. znów urósł – do 20 proc. W zimie może być większy…
Brak determinacji i kompleksowości dotyczy nie tylko sankcji nakładanych na całe branże i firmy, lecz także na jednostki. Spośród 200 najbogatszych Rosjan objęto nimi ok. 80 osób. Uderza też niedbałość, z jaką się te restrykcje wdraża. Przykładowo rosyjski oligarcha Oleg Deripaska zdołał dwukrotnie wysłać swoją partnerkę, by ta rodziła w komfortowych warunkach w USA, a Brytyjska Narodowa Agencja ds. Przestępczości po przeprowadzonym niezgodnie z procedurami nalocie na londyńską willę jednego z oligarchów musiała… wypłacić mu odszkodowanie i pokryć koszty prawników. Przykłady te podaje Stephanie Baker w książce „Punishing Putin: Inside the Global Economic War to Bring Down Russia”.
Poza tym sankcje były nakładane stopniowo, co pozwoliło Rosjanom do nich przywyknąć i się zaadaptować. Traktują je jako część rzeczywistości, do której z powodów pragmatycznych, ale też patriotycznych, należy się dostosować. Pokażemy Zachodowi, jak długo jesteśmy w stanie wytrzymać. Odzywa się tu absurdalne, ale głęboko zakorzenione poczucie rosyjskiej wyjątkowości i wiernopoddańczość.
Seria z kałacha
Patrząc długofalowo, Rosjan czekają prawdopodobnie kryzys i bankructwo.
Choć udaje im się utrzymać gospodarkę przy życiu, odbywa się to wielkim kosztem. Po pierwsze, zasoby wysysane są z sektora przedsiębiorczości produktywnej (cywilnej) do destrukcyjnej (militarnej), co musi się przełożyć na spadek prorozwojowych inwestycji. Co więcej, gdy wyczerpią się zasoby fiskalne stymulujące przemysł wojenny, czeka go natychmiastowy spadek rentowności, który przełoży się na cięcia wynagrodzeń, zwolnienia i niezadowolenie ludności, której – ze względu na pustkę w budżecie – nie będzie można uspokoić dodatkowym socjalem.
Rentowność rosyjskich 10-latek jest najwyższa w historii i wynosi ok. 15 proc., niemal dwukrotnie więcej niż przed lutym 2022 r. W pierwszych dwóch latach wojny nie było to dla Moskwy problemem ze względu na nadwyżkę na rachunku bieżącym, która już topnieje
Po drugie, im dłużej Rosja jest odcięta od dostaw zaawansowanych technologii z Zachodu i musi stosować rozmaite substytuty, tym większe jej ogólne zapóźnienie gospodarcze. Chodzi nie tylko o dostęp do sławnych chipów, lecz także do odpowiedniego oprogramowania, które pozwala działać nowoczesnej gospodarce, oraz do zachodnich specjalistów. Ilustruje to bardzo dobrze branża lotnicza. Samoloty wymagają stałego serwisowania, części zamiennych i aktualizacji oprogramowania. Odcięte od tego w wyniku sankcji ulegają coraz częstszym awariom. W 2023 r. odnotowano w Rosji aż 700 incydentów lotniczych, w tym pożary silników i awarie systemów sterowania. Liczba ta była dwukrotnie wyższa niż w 2022 r.
Po trzecie, jako że Rosja już straciła status partnera biznesowego, któremu można zaufać (w wyniku m.in. nacjonalizacji zachodnich firm), liczba inwestorów chcących wybudować tam fabrykę będzie przez długi jeszcze czas niska. Finansować rosyjski budżet też będzie trudno, bo i kapitał finansowy będzie płynąć bardzo wąską strużką.
Gdy połączyć to wszystko z faktem, że poza ropą, gazem i wódką rosyjska gospodarka nie ma światu wiele do zaoferowania, wróżenie jej powojennego bogacenia się to nonsens.
Dlatego celem Moskwy jest obecnie takie wydłużanie ścieżki ku bankructwu, by zanim się ona skończy, wyjść z wojny z Ukrainą zwycięsko i temu bankructwu zapobiec.
Nie można wykluczyć, że się to Rosji uda.
Co w tej sytuacji może zrobić Zachód? Przestać strzelać do rosyjskiego niedźwiedzia z wiatrówki i zamienić ją na AK-47. Wystarczy pójść za radą, którą w tekście „Trump Can Win Against China” formułują noblista Simon Johnson i były doradca ekonomiczny prezydenta Zełenskiego Oleg Ustenko. „Znacznie niższy limit cenowy na rosyjską ropę, wsparty silniejszymi sankcjami, nie pozostawiłby Rosji innego wyboru niż wycofanie się z Ukrainy” – twierdzą ekonomiści.
Już w tytule swojego artykułu wskazują, kto może tego dokonać. Donald Trump prowadzi politykę transakcyjną – coś za coś. Jej negatywem jest groźba. Jeśli wy nam tak, to my wam tak. Jej instrumentem są zaś cła. Za swojej pierwszej kadencji Trump korzystał z nich często gęsto, nie tylko w relacjach z Chinami, lecz także w relacjach z sąsiednim Meksykiem, któremu zagroził cotygodniową podwyżką ceł, jeśli ten nie zamknie swojej granicy z Gwatemalą, by ograniczyć przepływ nielegalnych imigrantów do USA. Zadziałało.
Ekonomiści twierdzą, że z Rosją też zadziała. Należy ogłosić, że każda firma, która płaci więcej niż 15 dol. za baryłkę rosyjskiej ropy, będzie objęta ostrymi sankcjami. To samo powinno dotyczyć państw. Wybieracie rosyjską ropę? To płaczcie i płaćcie.
Obecnie ceny rosyjskiej ropy na rynku międzynarodowym osiągają średnio 63,5 dol. za baryłkę. Czterokrotny spadek przychodów z tego tytułu opróżniłby rosyjski budżet i nie byłoby żadnej szansy, by w krótkim czasie wypełnić ten ubytek innym pieniądzem.
Teoretycznie Kreml mógłby wówczas nałożyć nowe wysokie podatki na ogół populacji, ale to doprowadziłoby do spadku dochodów realnych, a więc obniżki (i tak niższego niż dwa lata temu) poziomu społecznego poparcia dla kontynuowania działań wojennych. Poza tym mówimy o dochodach prywatnych w wyjątkowo biednym kraju. Planowane na 2025 r. podwyżki podatków dochodowych (górny próg rośnie z 15 proc. do 20 proc.) i korporacyjnych (z 20 proc. do 25 proc.) to maksimum, na jakie Rosja może sobie pozwolić. Kreml może także sięgnąć do rezerw gotówkowych, ale to natychmiast postawi pod znakiem zapytania jego wypłacalność. Owszem, może też spróbować pozyskać dodatkowe finansowanie od Chin, ale będzie to okupione bardzo wysokim kosztem politycznym – dalszą wasalizacją Rosji.
W skrócie, jeśli Trump wciśnie sankcyjny pedał do dechy, to sparaliżuje finanse Kremla. Kontynuacja wojny w takim wariancie może się okazać zbyt kosztowna nawet jak na skłonnego płacić wysoką cenę za swoje aspiracje mocarstwowe Putina. Gdyby w takich okolicznościach doszło do negocjacji pokojowych, w rękach Ukrainy i Zachodu znalazłyby się o wiele silniejsze karty. Pozostaje mieć nadzieję, że Trump zechce wygrać z Putinem. To połechtałoby jego ego. ©Ⓟ