Rozmawiamy w jego dawnym gabinecie. Nie zajmowałem się wystrojem wnętrza, ale to zdjęcie nie ma żadnego symbolicznego znaczenia. JKM jest bardzo ważną postacią dla naszego środowiska, choć oczywiście, jeśli pyta pan o przestrogę, to Korwin miał wiele wypowiedzi, które nam, delikatnie mówiąc, nie pomagały.
Faktycznie, trochę było w tym królobójstwa. Ale daję słowo, że to nie był mój plan – liczyłem, że uda się pokojowo przekazać stery partii. Na początku nawet się udawało. Niestety, niedługo przed wyborami w 2023 r. Korwin przestał się stosować do taktyki, którą przyjęliśmy. Robiłem, co mogłem, żeby partia była narzędziem do przejęcia władzy, przekonania wyborców, a JKM stwierdził, że nie zależy mu na pozyskiwaniu głosów. My chcemy uprawiać politykę, a nie barwną publicystykę, więc nasze drogi musiały się rozejść.
Oczywiście.
Ma pan rację, że to nie jest najbardziej prawdopodobny scenariusz, lecz nie bez powodu hasłem naszej kampanii jest „Niemożliwe nie istnieje”. Przy dobrych wiatrach, splocie odpowiednich zdarzeń i szczęściu będę mógł wejść do II tury i zawalczyć z Rafałem Trzaskowskim. A w takim starciu mam większe szanse niż kandydat PiS. Zobaczymy za pół roku, czy ten scenariusz będzie możliwy.
Na razie tak. Jestem przekonany, że gdyby ich kandydatem był Przemysław Czarnek, to nie zszedłby poniżej 30 proc. poparcia i miałby pewną II turę. A Nawrocki jest zagadką – nie wiadomo, jakie ma poglądy, jak pójdzie mu w debatach, na wiecach, w starciu z mediami. Nie zdziwię się, jeśli Nawrocki pójdzie drogą Kidawy-Błońskiej. Ale nie należy nie doceniać PiS, bo ta partia wygrała trzy z ostatnich czterech elekcji prezydenckich – Nawrocki to projekt ryzykowny, ale i odważny. Z tym że nie każde ryzyko jest opłacalne.
Z każdym dniem upewniam się, że tak wczesna deklaracja była dobrą decyzją. Jest już za mną prawie 60 spotkań w małych i średnich miejscowościach, a przy tym miałem trochę wyczyszczonego medialnie przedpola, ponieważ nie znaliśmy kandydatów KO i PiS.
Tak to wygląda w mediach głównego nurtu, bo wszyscy są zainteresowani tylko PiS i PO. Swoje okienko wykorzystałem, a teraz liczę na media społecznościowe. Wie pan, miałem „osiemnastkę” w 2004 r. – prawie całe moje dorosłe życie to PO i PiS. Trzeba to w końcu zmienić, bo zwariujemy.
Z każdym rokiem te szanse rosną. Choćby z przyczyn demograficznych – te dwie partie mają najwyższe poparcie głównie w elektoracie powyżej 60. roku życia, a my poniżej 40. Z każdym kolejnym rocznikiem, który wiedzę o świecie czerpie z mediów społecznościowych, a nie z telewizji, rośnie rola Konfederacji. 80 proc. naszych wyborców nie ogląda telewizji.
Zatrzymaliśmy ten proces. Moi wyborcy starzeją się razem ze mną – dobiegam „40” i widzę, że oni nie odchodzą tylko dlatego, że znaleźli pracę albo mają dziecko. Mamy z nimi te same kody kulturowe, oglądaliśmy te same filmy i mecze – coraz lepiej widzę, że im trudno jest identyfikować się z 75-letnim Jarosławem Kaczyńskim czy prawie 70-letnim Donaldem Tuskiem. Widać to wyraźnie w mediach społecznościowych.
W europejskich już ich wyprzedziliśmy. Ale nawet jeśli ktoś jest nam nieprzychylny, to wie, o co nam chodzi. A ja nie wiem, o co chodzi Szymonowi Hołowni. Nie wiem, co on myśli o świecie, o gospodarce, o podatkach. W Polsce 2050 jest trochę naszych kierunków myślenia, ale później weryfikuje je koalicja – dlatego trzeba głosować na oryginał, a nie na podróbkę.
Wybory prezydenckie są głosowaniem na osobę. Głos na mnie nie jest przecież głosem na Brauna.
W PiS jest Antoni Macierewicz, w Platformie Jakub Rutnicki, który wrzeszczy na każdym posiedzeniu Sejmu, a w Polsce 2050 jest Paulina Hennig-Kloska. Każda z partii ma osoby ubarwiające życie publiczne.
To prawda, ale przecież, jeśli brać na serio przekaz PiS i PO, to mamy w Sejmie samych rosyjskich agentów.
Polityka jest nieprzewidywalna. Wyobrażam sobie taki scenariusz.
Przyzwyczaiłem się. To nie jest bagaż, bo oni wnoszą do Konfederacji wiele dobrego: wyborców, barwne wypowiedzi, które niektórym się podobają. Co z tego wyjdzie? Nie wiem. Natomiast gwarantuję, że nie zamierzam się zastanawiać nad podziałem Ukrainy.
Zastanowiłem się, ale być może jestem faktycznie zbyt zabobonny, żeby poważnie rozważać taki scenariusz. To po prostu nie byłoby dobre dla Polski.
Proszę skrobać.
To prawda. Ale chodzi o sprawy taktyczne – wtedy walczyliśmy o to, by wejść do Sejmu. Gdy partia jest mała, musi być skrajna i krzykliwa. W tym momencie nie musimy się już uciekać do głośnych ruchów, żeby ktoś nas zobaczył.
Ale pan mówi o zmianie poglądów, a ja tego nie zrobiłem. W różnych momentach kładzie się nacisk na inne kwestie.
Politycy opozycji nie mają za bardzo możliwości narzucania własnych tematów – mogą tylko artykułować poglądy w danej sprawie. A ja myślę, że w żadnej sprawie nie zmieniłem swoich poglądów, może tylko widzę dziś większe zagrożenie masową migracją niż parę lat temu.
Bo chcę silnej, dumnej, bogatej i bezpiecznej Polski.
Nie jestem pewien. Dla mnie silne państwo to takie, które nie zajmuje się wszystkim, ale byle jak, lecz tylko najważniejszymi obszarami, za to na poważnie. Państwo, które odrzuca unijny Zielony Ład, które nie musi pytać o zgodę na wszystko Brukseli, Berlina czy Waszyngtonu. Państwo bogate bogactwem własnych obywateli, a nie wspierające wielkie korporacje kosztem polskich przedsiębiorców.
To są tysiące drobnych i większych obszarów. Proszę zwrócić uwagę na listę spółek Skarbu Państwa, państwo zajmuje się też dziś hotelarstwem i odrolnianiem ziemi. Nie wiem, dlaczego państwo zajmuje się edukacją, która powinna być zdecentralizowana. Szkoły mogą przecież należeć do samorządów, fundacji, rodziców, ale niech kuratorium nie wpływa na to, czego mają uczyć.
Nawet. O listę lektur mogą się bić PiS z PO. Polska kultura była najmocniejsza, gdy nie było Ministerstwa Edukacji. Szkoła się zmienia – a skostniała maszyna biurokratyczna za tym nie nadąża. Przecież praca domowa w typie rozprawki w dobie ChatGPT jest zadaniem kompletnie bez sensu. Zdecentralizowane szkoły pokazałyby, które metody działają, a które nie – to trochę jak z firmami, które weryfikuje rynek. Idźmy dalej – zbędny jest resort zajmujący się pracą i ustalaniem pensji minimalnej. Jej poziom można wyznaczyć na poziomie powiatu czy województwa albo wprowadzić minimalne pensje branżowe, ale taka sama minimalna dla całego kraju – to absurd.
Prezydent ma narzędzia blokujące. Nie podpisałbym żadnej ustawy o nowym zasiłku, o podwyżce podatków czy ich komplikacji. System podatkowy jest do zmiany – mam gotowe ustawy o PIT, CIT oraz VAT...
Będę wywierał presję na rząd. Dziś Andrzej Duda robi błąd, nie angażując się w proces legislacyjny. Słyszymy zawsze, że zastanowi się nad ustawą dopiero wtedy, gdy ta trafi na jego biurko. Zmienię to. Co tydzień będę zwoływał Radę Gabinetową, by odpytać ministrów z tego, co robią, i sugerował, że tego czy tamtego przepisu nie poprę, że trzeba ze mną omawiać kształt ustawy już na etapie tworzenia projektów. Weto ma naprawdę dużą moc, a prezydenci dotychczas podpisywali 99 na 100 ustaw, zrzekając się tego narzędzia...
Nazwałbym to raczej twardymi negocjacjami.
Nieustannie.
Nie pracuję z żadnym PR-owcem, bo boję się, że stałbym się typowym politykiem – kimś, kto nie jest sobą, tylko wygłasza okrągłe formułki.
Bardzo często je okazuję. Wielokrotnie krzyczałem z mównicy sejmowej – np. gdy dostałem gazem po oczach na proteście rolników albo gdy nie dostałem odpowiedzi od rządu w sprawie powodzi. Może mam mniej emocji niż przeciętny człowiek, ale to też mój autentyzm.
W aż taki ekshibicjonizm nie chciałbym wchodzić.
Od dzieciństwa czułem, że jestem inny. Czułem, że odstaję, że niektóre rzeczy oczywiste i proste – są dla mnie nie do przezwyciężenia. Odezwanie się do obcej osoby w jakiejś błahej sprawie było dla mnie nie do przejścia.
Ale ja nie mam problemu z mówieniem do 1000 osób, a mam problem, by odezwać się do jednej. Publicznie mogę mówić godzinami, ale spotkania w cztery oczy mnie peszą.
Tak. Na mównicy czuję się swobodnie, gdy patrzę w kamerę i mówię do tysięcy ludzi w internecie – też. Ale tu jest inaczej.
Mam z tym problem. Dużo łatwiej jest mi się odnaleźć w grupie ludzi albo w grupie internautów. Dlatego niektórych rzeczy w kampanii nie zrobię – nie byłbym w stanie chodzić po mieście i rozdawać kawy, zagadując ludzi. Raz tego spróbowałem w 2019 r. – po kilkunastu minutach stwierdziliśmy, że to bez sensu. Nie jestem wtedy sobą, to czuć na kilometr.
Niecałe 10 lat temu, w okolicach „30”.
Zacząłem podejmować pewne kroki, ale nie chcę o wszystkim mówić ze szczegółami. W aż taki ekshibicjonizm nie pójdę. Zmieńmy temat.
Do tej pory funkcjonowałem w wielu różnych rolach i jakoś dawałem radę. Jestem prezesem partii, szefem spółki giełdowej, mam codziennie dużo rozmów z posłami, frakcjami, klientami, kontrahentami – i powiem nieskromnie, że całkiem dobrze sobie radzę. Nie mam żadnych problemów, żeby prowadzić negocjacje, raczej mam problem z pogaduszkami. A wydaje mi się, że szkoda byłoby czasu prezydenta USA czy Francji na rozmowę o pogodzie.
Niech pójdą do terapeuty i dowiedzą się, co zrobić. Jestem głęboko przekonany, że spektrum autyzmu nie wyklucza z udanego życia ani rodzinnego, ani zawodowego. To nie jest wyrok.
Po raz trzeci panu mówię: zmieńmy temat.
Nie wciągnę żony do kampanii, jeśli nie będzie chciała tego zrobić. To podstawa. Natomiast to również pytanie o sondaże – jeśli spadniemy do 3 proc., to nie ma sensu namawiać żony do udziału w kampanii.
Nie potrzebuję więcej pieniędzy. Mam wszystko, czego potrzebuję – dom taki, jakiego chcę, auto, jakiego chcę, latam na wakacje tam, dokąd chcę. Ale od 20 lat marzę, żeby zmienić Polskę.
Przeważającą część kosztów poniosłem sam, za pośrednictwem fundacji. Tak potoczył się mój los, że stać mnie na tego rodzaju działalność. Natomiast przypominam, że jestem przedsiębiorcą, a nie politykiem – robię te wszystkie rzeczy pewnie 10 razy taniej niż konkurencja.
Dużo. Ale kampanię robię tanio – mam dwa busy, dwie ekipy ludzi, którzy spotkanie po spotkaniu rozkładają scenę, oświetlenie. Na szczęście ludzi nie trzeba ściągać, bo przychodzą mimo kiepskiej pogody czy wieczornej pory. Rozstawiamy się na rynkach, nie wynajmujemy sal – to kolejna oszczędność. W zasadzie po zakupie odpowiedniego sprzętu cały koszt tej prekampanii to hotele i dniówki dla pracowników.
Oczywiście. Powiem panu zresztą, że zupełnie poważnie kilka razy się zastanawiałem, czy nie dać sobie spokoju.
Tak, to był jeden z tych momentów, gdy myślałem, by to rzucić. Przemyślałem sprawę i uznałem, że ponad 100 tys. osób w Warszawie na coś jednak liczyło, głosując na mnie.
To zależy od sytuacji. Nie jestem w stanie skonstruować dziś takich obiektywnych kryteriów. Jak się przegrywa na trzy minuty przed końcem 1:3 i wyciąga w końcówce na 3:3, to jest się zadowolonym z remisu. A można przecież być niezadowolonym z wygranej 1:0.
Tak.
Warszawskiej Legii.
Jeśli pan zapyta o dzisiejszy skład, to powiem, że od dobrych 15 lat nie śledzę piłki na bieżąco. Swojego czasu zamordowałem swoje hobby – kibicowanie, czytanie beletrystyki i gry komputerowe – bo marnowało mi to wszystko czas. Ale nie ściemniam z tym kibicowaniem: jeździłem na wyjazdy, jak graliśmy w eliminacjach do Ligi Mistrzów w Doniecku z Szachtarem, to tydzień spędziłem w autokarze z kibicami. Do teraz też pamiętam skład Legii z 1995 r.
Bo potrafiłem obejrzeć kilka meczów w ciągu jednego dnia, zmieniając ligę włoską na hiszpańską, a później zmieniając ekrany na komputer i gry. Uznałem, że nie mam na to czasu.
Próbowałem z rok temu zagrać w „Cyberpunka”, bo kupiłem synowi konsolę i przy okazji wziąłem tę grę. Po dwóch wieczorach miałem dosyć. Najwyraźniej to jest coś, co zostawiłem na jakimś etapie swojego życia.
Zobaczymy. Cel na 2025 r. już pan poznał, cel na 2027 r. się nie zmienia – chcemy, by w Sejmie to od nas zależała większość, chce my rządzić. I będziemy, zobaczy pan. ©Ⓟ