Przyznanie Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Daronowi Acemoglu, Jamesowi Robinsonowi i Simonowi Johnsonowi to o tyle interesująca decyzja, że czytając ich prace, można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z analizami politologicznymi (zresztą Robinson jest również politologiem).
Naukowcy otrzymali wyróżnienie za „wykazanie znaczenia instytucji dla postępu gospodarczego w kraju”. Dla ekonomistów ze szkoły klasycznej przekonanych, że dobrobyt jest zasługą (jak najmniej uregulowanych) rynków, dla których instytucje są co najwyżej ograniczeniem, może to brzmieć jak herezja. Acemoglu i Robinson udowodnili, że jest inaczej. W głośnej książce „Dlaczego narody przegrywają” ekonomiści piszą, że trwały postęp zależy od stworzenia instytucji włączających. Dzięki nim w kraju poszerza się zakres wolności, którą obywatele wykorzystują, aby budować bogactwo. Brak instytucji nie jest więc jednoznaczny z całkowitą wolnością. Wręcz przeciwnie – w ich miejsce powstają mechanizmy uniemożliwiające całym rzeszom ludzi wywieranie wpływu i udział we władzy, a także blokujące im dostęp do zasobów i praw człowieka.
W swoim opus magnum Acemoglu i Robinson rozprawili się z konkurencyjnymi koncepcjami, które uzasadniały różnice w dobrobycie innymi czynnikami. Jedną z nich jest hipoteza geograficzna, według której to korzystne uwarunkowania klimatyczne w największym stopniu sprzyjają rozwojowi, a niekorzystne go hamują. Jednak w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z szybkim wzrostem zamożności kilku krajów położonych w obszarze uznawanym w myśl tej koncepcji za najmniej przyjazny aktywności gospodarczej – między zwrotnikami Koziorożca i Raka, w którym panują wysokie temperatury i duża wilgotność, które zapewniają idealne środowisko dla wirusów i drobnoustrojów. W Azji mowa o Singapurze i Malezji, a w Afryce – np. o Botswanie. Warto też dodać, że w przeszłości naj zamożniejsze miejsca na świecie – cywilizacje Azteków czy Inków – znajdowały się właśnie w klimacie zwrotnikowym. Dopiero procesy polityczne, m.in. kolonizacja, doprowadziły do ich regresu i awansu Europy.
Inkluzywne reformy
Współcześnie większą popularnością cieszy się hipoteza kulturowa, która tłumaczy konflikty między kręgami cywilizacyjnymi (np. Islam kontra Zachód) i trudności z integracją imigrantów z państw globalnego Południa w państwach Europy i Ameryki Północnej. Według Acemoglu i Robinsona ta koncepcja także nie wytrzymuje zderzenia z dowodami. Mamy przecież wiele przykładów państw z tego samego obszaru kulturowego, które poszły zupełnie innymi drogami. Najbardziej jaskrawy to Korea Północna i Południowa, zamieszkane niemal wyłącznie przez ten sam naród. Mimo to Północ jest obecnie ubogim, totalitarnym państwem o ustroju komunistycznym, a Południe dokonało jednego z najbardziej błyskotliwych awansów gospodarczych w historii. W ciągu kilkudziesięciu lat rozjechały się też drogi Niemców z obu stron zimnowojennej barykady. Do dzisiaj zresztą obszar byłego NRD jest biedniejszy od zachodu kraju, nawet jeśli realia wyraźnie się do siebie zbliżyły.
Reformy włączające mogą zarówno otwierać dostęp do rynku szerszej części społeczeństwa, jak i chronić pozycję słabszych oraz ograniczać dominację najzamożniejszych
W mniej niż pół wieku mogą więc zajść ogromne przemiany. Warunkiem tych pozytywnych jest powstanie zalążków instytucji włączających, które wyzwolą w ludziach aspiracje dotyczące większej wolności i wpływu na władzę. Musi nastąpić pewien punkt zwrotny, który uruchomi efekt kuli śniegowej: wyzwolenie potencjału rozwojowego obywateli. W Wielkiej Brytanii takim punktem zwrotnym była chwalebna rewolucja z 1688 r., w wyniku której parlament podniósł swoją pozycję względem króla i zdobył kompetencje do podejmowania ważnych decyzji. Przykład? W 1698 r. postanowił znieść monopol Królewskiej Kompanii Afrykańskiej na handel transatlantycki. Jeszcze wcześniej zlikwidował paleniskowe, czyli podatek od każdego pieca, który blokował rozwój wczesnych manufaktur.
Zwolennicy wolnego rynku mogliby teraz zauważyć, że chodziło tu w istocie o deregulację i liberalne reformy gospodarcze. W XVIII w. Wielka Brytania przyjęła jednak protekcjonistyczną politykę, chroniąc krajowych producentów za pomocą wymyślnych przepisów. Na początku stulecia zakazano np. zakładania ubrań z azjatyckich tkanin, co miało zabezpieczyć interesy lokalnych producentów wełny. Jedwabie czy kaliko z Indii można było jednak importować, żeby później sprzedawać je Europie czy Ameryce. Nie chodzi więc o to, czy zmiany mają charakter regulacyjny, czy deregulacyjny. Chodzi o ich cel i finalny efekt – czy są wprowadzane w zamiarze poszerzania możliwości życiowych i zawodowych społeczeństwa, czy ochrony interesów wąskich, ale wpływowych grup.
Zresztą mieliśmy wiele przykładów błyskawicznego wzrostu gospodarczego w warunkach instytucji wykluczających czy wręcz totalitarnych. Pierwszy z brzegu to ZSRR w pierwszych dekadach, którego wyniki zachęciły wielu zachodnich intelektualistów do popierania modelu komunistycznego. Tą zagwozdką Acemoglu i Robinson również się zajęli. Ich zdaniem instytucje wykluczające potrafią wykreować szybki wzrost na niskim poziomie rozwoju dzięki możliwości szybkiej mobilizacji niewykorzystywanych wcześniej zasobów. W ZSRR były to masy mieszkańców wsi, które przesiedlano do obszarów bardziej zurbanizowanych i zatrudniano w przemyśle ciężkim. Fabryki są dużo bardziej produktywne niż rolnictwo, sam ten proces wygenerował więc ogromny wzrost gospodarczy. Po kilku dekadach proces ten się jednak wypalił. Ale przy okazji doprowadził do awansu społecznego milionów chłopów, których potomkowie żyli w lepszych warunkach niż ich przodkowie w carskiej Rosji. Tamten proces miał więc przynajmniej częściowo charakter inkluzywny.
Koło sukcesu
Instytucje wykluczające nie zapewnią trwałego postępu, jeśli nie zaczną się stopniowo otwierać. ZSRR nie było zdolne do reformy, co skończyło się jego rozpadem. Inaczej niż komunistyczne Chiny, które w czasach Deng Xiaopinga liberalizowały gospodarkę i otworzyły się na wymianę międzynarodową. Dzięki temu dostały kilka dekad błyskawicznego rozwoju, który doprowadził do awansu milionów ludzi przenoszących się ze wsi do miast. Obecny przywódca chiński Xi Jinping postanowił jednak utwardzać system, zamiast dalej go stopniowo otwierać. W rezultacie coraz częściej mówi się o wypalaniu chińskiego modelu wzrostu, który spadł już poniżej 5 proc., podczas gdy jeszcze całkiem niedawno notował wyniki dwucyfrowe.
Pojawienie się zalążków instytucji włączających nie jest więc jeszcze gwarancją koła sukcesu, czyli sprzężenia zwrotnego rozpędzającego machinę wolności i dobrobytu. Mogą one jedynie na jakiś czas zatrzymać lub spowolnić błędne koło – tak Acemoglu i Robinson określają sprzężenie zwrotne zniewolenia. Koło sukcesu pojawia się, kiedy dzięki reformom wielu ludzi zyskuje podmiotowość i prawa, których państwo nie może im odebrać arbitralną decyzją. W Chinach takie niezbywalne prawa wciąż nie istnieją – władza nadal może je ograniczać lub odbierać, wsadzając do więzienia osoby, które protestują przeciwko polityce covidowej lub niewygodnych dla władzy przedsiębiorców – jak np. milionera z branży rolnej Sun Dawu, który dostał karę 18 lat więzienia za „agitację antyrządową”.
Gdy instytucje włączające zaczynają chronić prawa podstawowe – do życia i zdrowia, wolności i własności – ludzie stają na nogi i chętniej podejmują aktywność zawodową. Rola instytucji na tym się jednak nie kończy. Wraz z postępem pojawiają się nowe źródła opresji, które niekoniecznie leżą po stronie państwa. Instytucje muszą więc chronić obywateli przed oszustami czy wyzyskiwaczami, wprowadzając prawo pracy i stojąc na straży jego przestrzegania. Źródłami opresji mogą być również relacje społeczne lub upośledzona pozycja ekonomiczna wybranych grup społecznych. Dlatego państwo powinno inwestować w usługi publiczne, które umożliwią ludziom wyrwanie się z ciężkiego położenia: od transportu zbiorowego po świadczenia pieniężne.
Koło sukcesu wymyka się więc tradycyjnemu podziałowi na liberalizm i socjalizm. Reformy włączające mogą zarówno otwierać dostęp do rynku szerszej części społeczeństwa, jak i chronić pozycję słabszych oraz ograniczać dominację najzamożniejszych. Ich charakter powinien być kwestią aktualnych potrzeb, a nie przywiązania do dogmatów.
Wąski korytarz
Trwały dobrobyt zależy więc od istnienia silnego państwa i sprawczego społeczeństwa. Gdy brakuje pierwszego, pojawia się anarchia lub dyktatura grup interesu. Gdy brakuje drugiego, powstaje państwowy autorytaryzm. Acemoglu i Robinson wskazują w książce „Wąski korytarz”, że utrzymanie równowagi między państwem a społeczeństwem to gwarancja systemu zapewniającego wolność i dobrobyt. Jest to trudne zadanie, wymagające nieustannej czujności obywateli i rządzących. Szczególnie w pierwszym okresie, gdy równowaga jest krucha i jedna ze stron układanki może zdominować drugą. Wraz z postępem nożyce się rozwierają, dzięki czemu obszar „rywalizacji” państwa i społeczeństwa się poszerza. Jedna niepozorna zmiana nie jest już w stanie zburzyć całego systemu, bo zaraz spotka się z reakcją. Inaczej mówiąc, według dwójki świeżo upieczonych noblistów tylko w warunkach rządów „lewiatana ujarzmionego” można trwale zapewnić wolność i zamożność.
Koncepcja Acemoglu i Robinsona świetnie też tłumaczy najnowsze dzieje Polski. Weszliśmy do koła sukcesu po 1989 r., który okazał się naszym punktem zwrotnym. Dzięki stopniowo wprowadzanym reformom instytucjonalnym coraz więcej ludzi uzyskało możliwość realizacji swoich ambicji bez strachu, że wszystko stracą w wyniku kaprysu decydentów lub lokalnych bonzów. Oczywiście w latach 90. było całkiem sporo przypadków nadużyć, ale nacisk społeczny sprawiał, że rządzący stopniowo „profesjonalizowali” państwo i ograniczali niektóre patologie. Gdy w 2015 r. Polki i Polacy uznali, że państwo stało się zbyt słabe – nie radziło sobie z różnymi nieprawidłowościami (jak luka vatowska) i nie pomagało im realizować swojego potencjału – przekazali władzę etatystycznemu PiS. W pierwszej kadencji prawica wzmocniła państwo (np. ukrócenie nielegalnego obrotu paliwami), a przy tym poprawiła pozycję słabszych (minimalna stawka godzinowa, 500 plus). Gdy w drugiej kadencji państwo pod rządami środowiska Kaczyńskiego zaczęło sobie pozwalać na zbyt wiele, odsunięto je od władzy, którą odzyskali liberałowie. Dzięki tej dosyć regularnej zmianie ekip politycznych Polska wciąż jest w korytarzu, a nożyce stopniowo się rozwierają. Utrzymanie postępu to dalej zadanie rządu i obywateli. III RP wciąż jest państwem dość młodym, spoczęcie na laurach którejkolwiek ze stron może więc w niedługim czasie zburzyć wszystko, co osiągnęliśmy przez trzy dekady. ©Ⓟ