O migracji mówi się zazwyczaj z wielką przesadą. Bywają okresy, gdy sławi się ją pod niebiosa, przedstawiając otwarcie granic na przybyszów jako remedium na wszystkie kłopoty kraju przyjmującego – od braku rąk do pracy po problemy związane ze starzeniem się społeczeństw.
Zazwyczaj po pewnym czasie przychodzi bolesne wybudzenie. Masa krytyczna zostaje przekroczona i przybywa argumentów podnoszących, że masowa migracja to wiele bardzo konkretnych problemów (konkurencja o płace i prace z ludnością lokalną w fazie dekoniunktury, wysokie koszty integracji itd.). Wtedy następuje nieuchronnie czas zamknięcia. On także jest naznaczony przesadą i nadmiernym radykalizmem środków zaradczych.
Gdzieś pomiędzy ukrywają się bardzo konkretne szczegóły. Jeden z nich opisali w swojej najnowszej pracy ekonomiści Angela Dalmonte i Tommaso Frattini z Uniwersytetu Mediolańskiego. Chodzi o problem „marnowania mózgów”. Ten może nieco niezgrabny przekład angielskiego terminu „brain waste” jest oczywiście nawiązaniem do funkcjonującego od dawna pojęcia drenażu mózgów. Ten termin też był nietypowym podejściem – pokazywał, jak bardzo migracje rabują kraje emigracji z ich potencjału intelektualnego albo ludnościowego. Mówienie o „marnowaniu mózgów” jest pójściem o kilka kroków dalej. Frattini i Dalmonte pokazują, że w bardzo wielu przypadkach potencjał migrantów przybywających do krajów rozwiniętych bywa po prostu wyrzucany w błoto. Jak w przypadku fizyka z dyplomem rozwożącego pizzę na rowerze po ulicach Paryża albo Berlina. Albo osoby z doświadczeniem kierowania dużymi zespołami zdegradowanej do roli „przynieś, wynieś, pozamiataj”.
Dziś jest tak, że średni odsetek osób z wykształceniem średnim wcale nie różni się wiele wśród przybywających do Europy i mieszkańców krajów rozwiniętych. Według danych Frattiniego to mniej więcej 32 proc. dla migrantów i 34 proc. dla krajów UE. Drugi ciekawy fakt jest taki, że pomiędzy krajami Unii widać pod tym względem znaczące różnice. I tak np. tylko 12 proc. migrantów we Włoszech ukończyło szkołę średnią. W Polsce (dane za 2022 r.) odsetek przybyszów z maturą to więcej niż 50 proc. To trzeci wynik w Europie – po Luksemburgu i Irlandii przyciągającej przecież głównie do pracy w firmach big tech.
Niezależnie od tego, ilu dobrze wykształconych ludzi przybywa do kraju UE, w większości przypadków ich kwalifikacje przekraczają faktyczne wymagania wykonywanej pracy. Frattini i Dalmonte szacują, że migrant jest o 25 proc. bardziej narażony na taką sytuację niż rdzenny mieszkaniec Unii. Wyjaśnienia tego zjawiska są różne, bywa, że nawet wobec siebie sprzeczne. Jedni ekonomiści tłumaczą to faktyczną różnicą w poziomie edukacji między krajami, z których się emigruje (Afryka, Azja), i tymi, do których się przyjeżdża. Inni uważają, że to bzdura i że główną przyczyną są obcość i dyskryminacja przyjezdnych w nowym miejscu pracy związana z barierami językowymi oraz kulturowymi.
Jedno jest pewne: w swoich politycznych wytycznych dla polityki migracyjnej Unia Europejska (jako wspólnota) robi niewiele, by ten problem „marnowania mózgów” dostrzec i się z nim zmierzyć. A szkoda – twierdzą Frattini i Dalmonte – bo gdyby tych mózgów jednak nie marnować (albo gdyby marnować je mniej), to migracja mogłaby przynosić gospodarkom unijnym więcej pożytku niż dziś. ©Ⓟ