Inflacja to trudny w ocenie temat. Zawsze tak było, a ostatnie lata nie są wyjątkiem. Ta trudność bierze się z mieszanki dwóch czynników: interesu i percepcji.

W czyim interesie jest inflacja? W kogo najmocniej uderza? Najbliżej prawdy będzie powiedzenie, że najbardziej zagraża ona kapitałowi. Ale znów nie każdemu. Inflacja najszybciej pożera ten kapitał, który leży sobie – mniej lub bardziej bezczynnie – poza gospodarczym obiegiem. Oszczędności.

Wiem, wielu czytelników obruszy się na nazywanie oszczędności „bezużytecznymi”. W głównym nurcie konserwatywno-liberalnego podejścia na pierwszym planie jest długa tradycja wysławiająca oszczędzanie. Jej zwolennicy uważają wszelkiego rodzaju kumulowanie nadwyżek za działalność wręcz zbawienną. Ale jest i druga opowieść: że nadmierne oszczędzanie szkodzi gospodarce. Nie chodzi o to, żeby wiecznie żyć z dnia na dzień, bo komfort wynikający ze świadomości, że „nie zabraknie”, to drugie imię dobrobytu. Ale w szerszym planie i od pewnego momentu oszczędności szkodzą gospodarce – wysysają kapitał potrzebny w życiu ekonomicznym jak tlen.

To właśnie z powodu kumulowania nadwyżek (i oszczędności) powstał mechanizm długu. Czyli jedna z najważniejszych innowacji w dziejach naszej cywilizacji. To dzięki długowi ten, kto nie ma kapitału, może mimo wszystko zrealizować swoje plany albo potrzeby. System finansowy jest zaś – tylko i aż – tym miejscem, gdzie odbywa się opisana transakcja: kapitał zostaje przesunięty od tego, kto ma nadwyżkę, do tego, który go łaknie.

Wyobraźmy sobie teraz, że nadchodzi inflacja. Co się dzieje z oszczędnościami? Tracą na wartości. Po roku 10-proc. inflacji kapitał wart jest odpowiednio mniej. Rentier traci. To on jest przegranym. Ale popatrzmy teraz na drugą stronę równania. Czyli na sytuację dłużnika. On pożyczył, po czym przyszła inflacja i jest ona dla niego – co do zasady – dobra. Bo zmniejsza realną wartość zadłużenia. Pożyczka zaciągnięta przed inflacją jest teraz – w sytuacji wyższych cen i zarobków – warta relatywnie mniej. Dłużnik na inflacji wygrywa. Oczywiście skala tego zwycięstwa i zbawiennego wpływu inflacji zależy od poziomu zabezpieczeń przy zaciąganiu długu. Kredyty o zmiennej stopie procentowej zabezpieczają wierzyciela mocniej. Stałe stopy premiują dłużnika. Inflacja stabilizuje system.

I tak dochodzimy do percepcji. Pytanie brzmi: czy dłużnik (zwycięzca inflacji) w dzisiejszych czasach w ogóle wie, że inflacja może działać na jego korzyść? Czy raczej funkcjonując w ramach zdecydowanie antyinflacyjnych narracji liberalnych (systemowo biorących stronę wierzyciela), nie zdaje sobie z tego sprawy? Ciekawą pracę na ten temat napisali Philip Schnorpfeil, Michael Weber i Andreas Hackethal. Niemieccy ekonomiści związani z Uniwersytetem Goethego we Frankfurcie nad Menem sprawdzali, jak ostatnią falę inflacji (z lat 2021–2023) postrzegały gospodarstwa domowe. I faktycznie, z badania wychodzi, że większość (75 proc.) dostrzega negatywny wpływ inflacji na swoje oszczędności. Jednocześnie tylko 25 proc. widzi, że inflacja może działać w interesie zadłużonych, zmniejszając ich obciążenie. A trzeba dodać, że Niemcy to kraj, gdzie – w przeciwieństwie do Polski – ogromna część kredytów hipotecznych była udzielona na stałą stopę procentową.

Mamy więc sytuację następującą. Choć – obiektywnie rzecz biorąc – inflacja pomaga części społeczeństwa, to jednak ten wpływ nie jest przez większość beneficjentów w ogóle zauważany. Dlaczego tak się dzieje? To temat na rozważania o sile liberalnych narracji ekonomicznych albo o braku odpowiedniej edukacji ekonomicznej, która by je skutecznie kontrowała. ©Ⓟ