Owszem, o publicznych wypowiedziach pisze mi się łatwo, o poglądach jeszcze łatwiej, ale w sprawach zwykłych, prywatnych... Albo coś wiesz, bo ktoś z tobą rozmawiał w cztery oczy, albo coś wiesz, bo dowiedziałeś się nieproszony. Bywają anegdoty niedeprecjonujące bohaterów, te chyba jeszcze wolno puszczać w obieg, ale liczne inne są co najmniej niejednoznaczne. Dyskrecja wydaje mi się postawą normalną, a łamanie jej niepisanych reguł musi mieć jakiś dobry powód, na pewno lepszy niż chęć publikacji czegoś tędy lub owędy. Zwłaszcza że wynaleziono internet.
W czasach, w których człowiek przyzwoity walczy z dyktaturą hord udzielających się społecznie w sieci jako skrzyknięty sąd najostatniejszej instancji, niechęć do dzielenia się wiedzą prywatną, pamiętaną zresztą po swojemu, zdaje się tym bardziej naturalna. Na pewno państwo doświadczyli kiedyś takiej sytuacji – przemiła osoba siada za kierownicą. I wychodzi z niej natura, której wolelibyśmy nie znać – wulgarnego szoferaka. Z klawiaturą komputerową jest właściwie tak jak z kółkiem kierownicy – co któregoś fajnego gościa przemienia ona w neurotyczną żmiję.
Polskie wzmożenie wyborcze daje mnóstwo okazji, by z całą świadomością tego, co za chwilę się stanie, spokojnie sobie zająć pozycję w fotelu, pochylić się nad kochaną starą klawiaturką i wpaść w amok. Czy wszyscy owładnięci tym amokiem dopełzną do urny wyborczej, to trudno przewidzieć. Może zmęczeni szaloną walką prześpią wybory wedle słów poety: „Krąg jak nożem z wolna rozcina, przetnie światło, zanim dzień minie, a ja prześpię czas wielkiej rzeźby, z głową ciężką na karabinie” (K.K. Baczyński). Oby. Jest też nadzieja, że nawet krótki spacer przywróci ich do jako takiej równowagi emocjonalnej i zagłosują... tak, normalnie, na kandydatów z grubsza normalnych, a nie jak oszalali na oszalałych. Może to jednak nie zadziałać, jeżeli pod punkt wyborczy pojadą samochodem. Czy dzień wyborów nie mógłby być ogólnopolskim dniem bez samochodu i komputera? ©Ⓟ