Rośnie ryzyko, że Rosja zarzuci dotychczasową politykę i udostępni Teheranowi zapasy wzbogaconego uranu lub po prostu gotowe głowice. To zaś byłby punkt zwrotny o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.

Święta siódemka świetlistych istot z Ahura Mazdą na czele, otoczona niezliczonymi Jazatami, a przeciwko nim Angra Mainju i jego Dewy. Dobro i Zło. To pomiędzy nimi rozpięty był świat zaratusztrianizmu, wielkiej i fascynującej religii, która dominowała wśród ludów irańskich przed najazdem Arabów i wymuszoną islamizacją. Ale także potem, gdy na ziemiach starożytnych Ariów na dobre zapanowała już szyicka wersja islamu, to swoiste rozciągnięcie między sprzecznościami stało się charakterystyczne dla tutejszej polityki.
Z jednej strony imperialna tradycja z czasów dynastii Achmenidów, z drugiej stałe zagrożenia zewnętrzne i rujnujące okupacje – od podbojów Aleksandra Wielkiego poprzez najazdy mongolskie, aż po presję mocarstw europejskich. W XIX w. określała ją rywalizacja Wielkiej Brytanii i Rosji. W XX stuleciu Iran znalazł się na dobre pomiędzy przeciwstawnymi wpływami – na zmianę moskiewskiego, laickiego komunizmu i radykalnego islamizmu. Dzisiaj także mamy tam do czynienia z prądami modernizacyjnymi i liberalnymi z jednej strony, a z drugiej z najbardziej konserwatywnymi wizjami społeczeństwa podporządkowanego religijnym nakazom i zakazom. Nowoczesną naukę zdolną do niemal samodzielnego replikowania osiągnięć światowych liderów oraz karę śmierci za porzucenie islamu, kontakty homoseksualne i cudzołóstwo. Oraz policję religijną, która pilnuje, by kobiety we właściwy sposób nosiły hidżab. Imponujące zasoby bogactw naturalnych, niezwykle korzystne położenie na przecięciu znaczących szlaków handlowych, a zarazem nędzę wielkiej części społeczeństwa. A na dokładkę – ciekawą mieszankę opartego na wielowiekowej tradycji dyplomatycznej politycznego pragmatyzmu z ogromną asertywnością i gotowością do rzucania wyzwania reszcie świata.

Błędy Zachodu

Po II wojnie światowej Zachód mógł wygrać strategiczną rywalizację o Iran. Wystarczyło działać nieco subtelniej: na przykład darować sobie ostentację, z jaką w 1953 r. CIA i MI-6 obalały reformatorskiego premiera Mohammada Mosaddegha, co może i zabezpieczyło chwilowo interesy Waszyngtonu i Londynu, ale długofalowo spowodowało znaczący wzrost antyzachodniej fobii w społeczeństwie. Można też było wpływać na Mohammada Rezę Pahlawiego, by prowadził nieco mądrzejszą politykę. Siedząc na beczce prochu, szach miotał się pomiędzy nagłymi falami ustępstw wobec islamskiego duchowieństwa a tępymi represjami, nasyłając na wszelkich prawdziwych i wyimaginowanych wrogów tajną policję SAWAK (znaną z okrucieństwa nawet na tle odpowiedniczek w regionie). Liczne sukcesy ery ostatniego szacha – reforma rolna, znaczący postęp edukacji, praw kobiet, itd. – zostały w efekcie zaprzepaszczone, gdy nieudolny i skorumpowany reżim Pahlawiego zastąpiły rządy ajatollahów. Nie zawsze kompetentne, ale za to cieszące się poparciem znaczącej większości społeczeństwa. I w dodatku zdolne do „projekcji siły” poza granicami kraju dzięki umiejętnemu wygrywaniu sprzeczności regionalnych i opieraniu się na szyickich mniejszościach w ościennych państwach.
Nawet z ajatollahami można było grać subtelniej. Jak umiejętnie balansujący pomiędzy sprzecznościami Rosjanie, bo przecież Moskwa nie chce (a może raczej: do niedawna nie chciała?) wspierać wojskowego programu atomowego Teheranu, prowadzi rozliczne interesy ze skonfliktowanymi z Iranem sunnickimi krajami regionu i z Izraelem, a jednak nieodmiennie dogaduje się z Irańczykami, wpływając na tamtejszą gospodarkę włącznie z energetyką atomową. Wielu znających region ekspertów i dyplomatów zachodnich od lat suflowało swoim decydentom podobną politykę. Niestety 20 lat temu ówczesny prezydent USA George W. Bush umieścił Iran obok Korei Północnej i Iraku na sławetnej „osi zła”.
Historycy pewnie jeszcze długo będą się spierać, jakie przesłanki o tym zdecydowały i czy była to decyzja słuszna. Bez wątpienia istotnym tłem były ideologiczne nastawienie republikańskiej administracji, wspierający ją sojusz radykalnych protestantów z równie radykalnymi wyznawcami religii mojżeszowej, a także silny lobbing państwa żydowskiego w Waszyngtonie. Rzecz w tym, że Izrael bardzo serio tratuje pogróżki ajatollahów pod swoim adresem i uznaje Iran za fundamentalne zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa, torpedując w związku z tym wszelkie próby kompromisu z tym krajem. Po stronie amerykańskiej zaś twardej polityce sprzyja pamięć o upokorzeniu, jakim była dla USA udana rewolucja islamska, i trauma związana z okupacją ambasady w Teheranie. Przegapiono, świadomie lub nie, liczne sygnały pozytywne płynące ze strony irańskiej w latach 90. XX w., po rozpadzie globalnego układu bipolarnego i po śmierci ajatollaha Chomeiniego, charyzmatycznego wodza rewolucji. Jego następca Ali Chamenei stawiał na znacznie łagodniejszą politykę, zezwalając na działania prodemokratycznej opozycji, konstruktywnie współpracując w rozwiązaniu licznych konfliktów regionalnych, a po zamachach z 11 września udzielając nawet pewnego wsparcia Amerykanom w ich wojnie przeciw talibom. Zbiegło się to z pewnym rozczarowaniem sporej grupy Irańczyków efektami rewolucji i mogło sprzyjać stopniowej liberalizacji kraju.
Stało się jednak inaczej. Zadziałała strategiczna trzecia zasada dynamiki, zaostrzając i tak napięte relacje. Kolejne lata to historia kolejnych eskalacji. Ze strony irańskiej oznaczało to stałe zaangażowanie w różnorakie działania dywersyjne przeciwko interesom USA i ich sojuszników – od ogromnej roli w destabilizacji Iraku po obaleniu Saddama Huseina przez wspieranie Hezbollahu (przede wszystkim w Lewancie, ale także w próbach przeniesienia zamętu w inne regiony), po sponsorowanie ruchu Husi w Jemenie. Po drodze Teheran raz jeszcze dowiódł swych pragmatycznych talentów – gdy wybuchła wojna domowa w Syrii, z całą mocą wsparł reżim Baszszara al-Asada mimo ideowo-religijnych różnic, a także wielu sprzecznych wcześniej interesów regionalnych. Poza pieniędzmi, bronią, amunicją i dostawami paliw i smarów wsparcie objęło bezpośrednie zaangażowanie wojskowe – oficjalnie tylko szkolenia, ale faktycznie masowy udział irańskich oficerów i żołnierzy w walkach. Kilkudziesięciotysięczny kontyngent, na czele z pilotami myśliwców i brygadą pancerną elitarnej formacji, jaką jest Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, miał walny udział w ostatecznym utrzymaniu władzy przez Asada. Przy okazji uczynił zaś Iran kluczowym rozgrywającym w regionie, znacząco przybliżając jego strefę bezpośredniego oddziaływania do granic Izraela. Tak właśnie los kpi sobie niekiedy z polityków i generałów, fundując im efekty odwrotne od zamierzonych. Oceny tej nie zmieniają spektakularne, choć bardzo punktowe sukcesy Izraela, takie jak zdemolowanie wewnętrznej sieci komputerowej irańskiego systemu nuklearnego z pomocą wirusa Stuxnet w roku 2011 czy przeprowadzony wraz z Amerykanami zamach na gen. Ghasema Solejmaniego podczas jego wizyty w Bagdadzie w 2020 r.

Potencjał Republiki Islamskiej

Islamska Republika Iranu – bo taką nazwę przyjął kraj po rewolucji w 1979 r. – to dziś państwo liczące ponad 80 mln ludności i cieszące się niezłymi wskaźnikami demograficznymi. Niemal trzy czwarte mieszkańców to Persowie wraz z pomniejszymi narodami pochodzącymi od pradawnych Ariów (Beludżowie, Luriowie). Skład uzupełniają należący do ludów tureckich Azerowie oraz Kurdowie i względnie nieliczni Arabowie. Szyicka wersja islamu dominuje w sposób bezapelacyjny nad innymi religiami, co stanowi bazę dla utrwalania teokracji zamaskowanej jako „republika islamska”. Formalny trójpodział władz, z obieralnym w wyborach powszechnych prezydentem i parlamentem (a nawet z instytucją demokracji bezpośredniej, czyli referendum), współistnieje z zasadą kontroli wszystkich organów przez autorytety religijne. Kluczowa jest rola „nadprezydenta”, czyli najwyższego przywódcy (wybieranego dożywotnio przez rodzaj konklawe, Zgromadzenie Ekspertów) oraz Rady Strażników Konstytucji, 12-osobowego organu wypełniającego funkcję trybunału konstytucyjnego, z uprawnieniami do oceny wszelkich aktów prawnych z punktu widzenia prawa świeckiego i religijnego, ale też do opiniowania i zatwierdzania kandydatów na ważne funkcje państwowe z prezydenturą włącznie. Połowę jej członków mianuje najwyższy przywódca bezpośrednio, drugą wybiera Madżlis (parlament), ale wyłącznie spośród osób nominowanych za zgodą tegoż przywódcy.
Ta władza panuje nad rozległym terytorium, na południu flankującym strategiczną Zatokę Perską, na wschodzie graniczącym z Pakistanem, Afganistanem i Turkmenistanem, na północy opierającym się o Morze Kaspijskie i Kaukaz, na zachodzie zaś graniczącym z Irakiem. Na jego straży stoją siły zbrojne w różnych rankingach pozycjonowane jako 12.–14. na świecie, z rocznym budżetem sięgającym ostatnio 15 mld dol. Zaprawione w walce od czasów wojny iracko-irańskiej siły lądowe i względnie silna marynarka (m.in. dziewięć fregat i korwet oraz niemal 30 okrętów podwodnych). Relatywnie słabsze jest lotnictwo, ale Iran dosyć konsekwentnie i z sukcesami rozwija za to swe siły rakietowe (także balistyczne) i programy bojowych bezzałogowców. W służbie czynnej pozostaje ponad 0,5 mln ludzi, drugie tyle może w każdej chwili dostarczyć rezerwa.
Odrębną, wartą szczególnej uwagi formację stanowi elitarny, liczący ok. 160 tys. ludzi Korpus Strażników. Odpowiada on za „obronę rewolucji islamskiej i jej osiągnięć”, zwalczanie ruchów niechętnych ustrojowi kraju oraz wspieranie proirańskich organizacji zbrojnych poza granicami. W jego strukturze funkcjonują własne jednostki lądowe, powietrzne i morskie, służby wywiadu i kontrwywiadu, a także siły specjalne (15-tysięczna brygada Al-Kuds wyspecjalizowana w dywersji zagranicznej, czyli wspieraniu ruchów terrorystycznych na całym świecie, podległa bezpośrednio najwyższemu przywódcy; to jej wieloletnim dowódcą był gen. Solejmani). Do tego należy dodać paramilitarny Związek Mobilizacji Uciemiężonych, ochotniczą formację zrzeszającą wedle różnych źródeł nawet 15 mln ludzi (wstąpić można już od 12. roku życia). Na co dzień służy on powszechnemu szkoleniu wojskowemu, ale jest też narzędziem kontroli społecznej i reagowania na sytuacje kryzysowe, a w razie potrzeby stanowi również bazę werbunkową. Formacje stricte wojskowe oraz paramilitarne uzupełnia rozbudowana struktura policyjna.
Podstawę gospodarki narodowej stanowią wciąż ropa i gaz ziemny (drugie co do wielkości zasoby na świecie), a także rolnictwo, przemysł tekstylny, a nawet samochodowy (ciekawostka: większość aut wytwarzanych do dziś przez spółkę Iran Khodro do złudzenia przypomina stare peugeoty 405 i 205). Wielki przemysł jest niemal w całości państwowy, sektor prywatny to głównie drobne firmy wytwórcze i usługowe. Mimo wzrostu PKB gospodarka boryka się od lat z dużą stopą bezrobocia i inflacją. To pospołu skutek błędów systemowych (struktura daleka od optymalnej, nieefektywne zarządzanie) i utrudniających wymianę handlową sankcji.

Marzenia o atomie

Są one bezpośrednim efektem irańskiego programu nuklearnego – formalnie dotyczącego wyłącznie energetyki cywilnej, ale faktycznie, co jest tajemnicą poliszynela, ukierunkowanego na wyprodukowanie własnej broni atomowej. W zamierzeniu władz w Teheranie dałoby to krajowi pozycję niekwestionowanego mocarstwa regionalnego, dominującego politycznie nad światem islamu i przy okazji przesuwającego punkt ciężkości w stronę szyickiej odmiany tej religii. Dyskusyjny jest przy tym, wskazywany przez Izrael jako podstawa działań zapobiegawczych, faktyczny zamiar jej ewentualnego użycia (bardziej prawdopodobna wydaje się więc perspektywa długotrwałego wykorzystywania broni nuklearnej jako narzędzia blefu). Iran kilka razy dość ostentacyjnie potwierdził jednak podejrzenia, odmawiając współpracy z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej (MAEA), i w efekcie dorobił się kolejnych rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ i coraz ostrzejszych sankcji.
Nadzieja na odwilż – korzystną i dla Iranu, i sporej części „reszty świata” – pojawiła się w roku 2015. Po wielomiesięcznych negocjacjach Teheran zawarł wtedy międzynarodowe porozumienie z sześcioma mocarstwami – USA, Rosją, Wielką Brytanią, Francją, Chinami i Niemcami – dotyczące swego programu nuklearnego. Dzięki JCPOA (Joint Comprehensive Plan of Action) uzyskał zniesienie większości sankcji, a więc nadzieję na poprawę sytuacji gospodarczej i odsunięcie widma niepokojów społecznych na tle ekonomicznym, a przy okazji na powrót do względnie normalnej politycznej kooperacji międzynarodowej. Umowa została jednostronnie wypowiedziana przez USA w maju 2018 r. Prezydent Donald Trump uczynił to pomimo ocen MAEA i amerykańskiego środowiska wywiadowczego, które wskazywały, że Iran dotrzymuje swojej części umowy, ograniczając zakres i tempo programu nuklearnego. Oskarżenia o złą wolę stały się więc raczej pretekstem do ukarania Teheranu za co innego (np. za podtrzymywanie destabilizujących działań Strażników Rewolucji w regionie). Sankcje powróciły, błyskawicznie pogłębiając kryzys gospodarczy. Jeszcze w 2018 r. zmusiło to rząd do przyjęcia budżetu oszczędnościowego ze znaczącymi podwyżkami cen, co zaogniło protesty społeczne.
W tej sytuacji Iran oraz partnerzy europejscy zaangażowali się w nowy maraton negocjacyjny, mający przywrócić JCPOA. Im bardziej jednak rozmowy się ślimaczyły, nie przynosząc wyraźnych efektów, tym bardziej utwardzało się stanowisko stron – aż wreszcie w tym roku wszyscy uznali porozumienie za „praktycznie martwe”. I faktycznie, przynajmniej od września nie ma najmniejszego postępu. Mało kto się z tego cieszy, może poza „jastrzębiami” w Stanach i Izraelu (i po cichu w paru sunnickich monarchiach rejonu Zatoki Perskiej zainteresowanych spychaniem potężnego rywala do roli pariasa globalnych relacji politycznych i handlowych). Równolegle zaś znów przyspiesza irański program atomowy i rakietowy. Na początku mijającego tygodnia MAEA doniosła, że w swej elektrowni jądrowej Fordow Iran rozpoczął wzbogacanie uranu do czystości 60 proc.; wcześniej uzyskał już ten pułap w Natanz. Komunikat agencji wspomniał też o przygotowaniu kolejnych instalacji umożliwiających dalszą rozbudowę zdolności wzbogacania uranu do poziomu niezbędnego do wyprodukowania głowic bojowych (szacowanego na 90 proc. – dla porównania przed porozumieniem z 2015 r. Iran osiągał maksymalnie 20 proc., a umowa nakładała obowiązek ograniczenia do 3,67 proc.).
Amerykanie zareagowali przypomnieniem, że co prawda wciąż wolą używać dyplomacji, ale wszystkie opcje – w tym działania wojskowe – są wciąż na stole i do dyspozycji prezydenta.

Stan wrzenia

Kontekst problemu to zarówno zamieszki wewnętrzne w tym kraju, jak i daleko idące zacieśnienie jego relacji z Rosją. Reżim nie chce przyjąć do wiadomości, że sprowokowana niedawną śmiercią w areszcie młodej Kurdyjki fala protestów ma wyłącznie tło obyczajowe i ekonomiczne, nie jest zaś efektem działania wrażych sił z zewnątrz. Tropi więc owych „zewnętrznych inspiratorów” ze wszystkich sił, a jednocześnie poszukuje gwałtownie sojuszników, którzy mogliby mu zapewnić dyplomatyczne wsparcie na arenie międzynarodowej i przede wszystkim – pomóc w obejściu dławiących sankcji. Rosja jest naturalnym, a praktycznie jedynym wyborem. Wciąż ma prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Sama podlega sankcjom ekonomicznym i też na gwałt poszukuje partnerów skłonnych z nią handlować mimo jej zbrodni wojennych. No i bardzo potrzebuje tego, czego Irańczycy akurat mają sporo w magazynach, w dodatku niezłej jakości: rakiet i dronów bojowych.
Parę dni temu „Washington Post”, powołując się na wiarygodne źródła w amerykańskim wywiadzie, doniósł, że oba kraje właśnie podnoszą tę współpracę na wyższy poziom: irańskie bezzałogowce mają być produkowane w rosyjskich fabrykach pod nadzorem przysłanych z Teheranu inżynierów. To co prawda dla Rosji bardzo upokarzające, ale w jej sytuacji się nie grymasi. Ważniejsze od dumy są możliwości stałego atakowania ukraińskiej infrastruktury.
A to nie wszystko – co prawda jeszcze niedawno wydawało się to zupełnie nierealne, ale w nowej sytuacji gwałtownie rośnie ryzyko, że Rosja zarzuci dotychczasową politykę i udostępni Teheranowi np. zapasy wzbogaconego uranu lub po prostu gotowe głowice. To zaś byłby punkt zwrotny o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.
W tej sytuacji wzrasta geostrategiczne znaczenie trwających w Iranie zamieszek. Eksperci twierdzą niemal jednogłośnie, że ich skala i charakter nie zagrażają stabilności władz w Teheranie, ale coraz częściej niektórzy opatrują te twierdzenia zastrzeżeniem „na razie”. ©℗