Raport Mularczyka mógłby mieć jedną stronę i być jeszcze bardziej paździerzowy, niż jest, a i tak byłby użyteczną pałką w relacjach z Niemcami, gdyby nie wewnętrzna wojna o stanowisko Polski w tej sprawie.

Oficjalnie konferencję „2+4” stanowiły cztery spotkania zorganizowane między majem a wrześniem 1990 r. W ich trakcie NRD i RFN oraz ZSRR, Francja, Wielka Brytania, USA negocjowały warunki zjednoczenia Niemiec. Rząd Tadeusza Mazowieckiego na tyle, na ile mógł, zabiegał o udział w tych rozmowach. Chodziło o ostateczne potwierdzenie granicy na Odrze i Nysie, by nowe Niemcy nigdy nie wysunęły wobec Warszawy roszczeń terytorialnych. Postulat naszego udziału zgłosił szef MSZ Krzysztof Skubiszewski. RFN była przeciw. W zasadzie przeciw wszystkiemu, co nie wiązało się z wąsko zakreślonym interesem narodowym, którym wówczas było zjednoczenie na jak najkorzystniejszych warunkach.
W lipcu 1990 r. Polska wzięła jednak udział w trzecim posiedzeniu formatu „2+4” w Paryżu. Efektem tego był zapis Traktatu o ostatecznym uregulowaniu w odniesieniu do Niemiec, w którym stwierdzono, że raz na zawsze zrzekają się one roszczeń terytorialnych wobec innych państw, a granica na Odrze i Nysie Łużyckiej dodatkowo miała zostać potwierdzona również przez zjednoczone Niemcy traktatem z Polską. Na mocy Traktatu o ostatecznym uregulowaniu granice nowych Niemiec zawierać się mają na zawsze w terytorium NRD i RFN w dniu, w którym układ „2+4” wchodził w życie. Jego tekst ma 10 artykułów i nie ma w nim ani słowa o zrzeczeniu się reparacji czy – szerzej – roszczeń odszkodowawczych ze strony ofiar Niemiec z okresu II wojny światowej. Za to jest zapis o zakazie wysuwania jakichkolwiek roszczeń terytorialnych przez Niemcy, o czym warto przypomnieć tym, którzy przekonują, że otwarty przez PiS temat reparacji i odszkodowań może zaowocować pretensjami do Ziem Odzyskanych. Granica na Odrze i Nysie została potwierdzona w dwustronnym traktacie z 1992 r. Gdyby jednak ktoś w Berlinie wpadł na pomysł otwarcia roszczeń terytorialnych (w co wątpię), musiałby podważyć zjednoczenie Niemiec (mówią o tym par. 1, 2 i 3 art. 1 Traktatu o ostatecznym uregulowaniu w odniesieniu do Niemiec).
Kanclerz Olaf Scholz w opublikowanym w środę wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” odrzucił polskie postulaty dotyczące odszkodowań i reparacji, powołując się właśnie na układ „2+4”. – Mogę zaznaczyć, podobnie jak wszystkie poprzednie rządy federalne, że kwestia ta została ostatecznie rozstrzygnięta w prawie międzynarodowym – powiedział. Scholz niestety mija się z prawdą. Bo w Traktacie o ostatecznym uregulowaniu nie ma ani jednego słowa o reparacjach czy odszkodowaniach.
Owszem, RFN rządzona na przełomie lat 80. i 90. przez kanclerza Helmuta Kohla próbowała łączyć kwestię granicy na Odrze i Nysie z wymuszeniem na Polsce rezygnacji z roszczeń. To był jednak plan, który przepadł. Można się o tym dowiedzieć, analizując prowadzoną przez wywiad PRL (departament I MSW) pod koniec lat 80. operację pod kryptonimem „Jedność”. Brał w niej udział późniejszy wiceszef Agencji Wywiadu w rządzie SLD i oficer odpowiedzialny za współpracę z USA podczas wojny z terroryzmem – płk Andrzej Derlatka, i grupa osób skupiona wokół późniejszego szefa Zarządu Wywiadu UOP i zwolennika „odwrócenia” sojuszy na rzecz współpracy z USA i NATO gen. Henryka Jasika.
W czasach komunizmu Derlatka i Jasik działali m.in. „na odcinku niemieckim”. Zadaniem ludzi biorących udział w „Jedności” było sprawdzenie intencji RFN w rozmowach o budowaniu nowego, zjednoczonego państwa. Efektem ich prac było ustalenie, że instrumentalnie może zostać podniesiona kwestia granicy na Odrze i Nysie. To było dość oczywiste. O wiele ważniejsze było wykrycie, że Kohl niejawnie i równolegle do rozmów z zachodnimi mocarstwami (Francją, Wielką Brytanią i USA), które były zaniepokojone wzrostem potencjału Niemiec po zjednoczeniu – negocjuje z Michaiłem Gorbaczowem, przywódcą ZSRR. W trakcie tych rozmów obiecał mu, że jeśli Moskwa zgodzi się na zjednoczenie (tak naprawdę to jej zgoda była najważniejsza, nie Zachodu), to Polska pozostanie w strefie wpływów ZSRR. Kohl proponował, by wojska radzieckie zostały wycofane z NRD do Polski i stały się gwarantem granicy na Odrze i Nysie. Zapewniał również, że pozostaniemy w szarej strefie bezpieczeństwa bez możliwości wstąpienia do NATO. Informacje na ten temat Polacy przekazali Amerykanom. Ci nie byli tak hojni dla gnijącego ZSRR jak Bonn. Płynąc na fali rosnącej potęgi, chcieli jak najbardziej rozepchnąć się w Europie Środkowej kosztem Związku Sowieckiego.
Wiedza na temat operacji „Jedność” z dzisiejszej perspektywy jest cenna. Pokazuje, jak bardzo dwuznaczny był stosunek zachodnich Niemiec do Polski u zarania naszej transformacji ustrojowej. Intuicyjnie wiedział o tym premier Mieczysław Rakowski, który pod koniec lat 80. wystosował notę dyplomatyczną do RFN, w której pojawił się temat roszczeń za II wojnę światową. Rakowski wiedział, że szansa na uzyskanie pieniędzy jest niewielka. Zdawał sobie jednak sprawę, że jest to argument w dyskusji, jeśli RFN otworzy temat granicy na Odrze i Nysie albo zacznie kwestionować decyzje PRL przepoczwarzającej się w III RP w kwestii polityki międzynarodowej. Czytaj: pomijając Warszawę, Kohl dogada się z ZSRR w sprawie miejsca Polski w Europie Środowej.
Po upadku komunizmu Niemcy nie zmienili stosunku do Polski. Nawet w relacjach z rządem Mazowieckiego, który im sprzyjał. Jednym z najciekawszych epizodów z tamtego okresu jest wizyta Kohla w Polsce w listopadzie 1989 r. Kilka lat temu polski MSZ odtajnił dokumenty z tamtego okresu. Wynika z nich, że Mazowiecki – kontynuując politykę Rakowskiego – chciał przenieść na poziom prawnomiędzynarodowy kwestię zadośćuczynienia dla Polski za straty w II wojnie. W odpowiedzi na to, na rok przed układem „2+4”, Kohl tradycyjnie zaczął łączyć kwestię granicy na Odrze i Nysie z rezygnacją z roszczeń.
Aby podkreślić interesy RFN kanclerz podczas wizyty w Polsce jesienią 1989 r. miał odwiedzić Górę św. Anny, miejsce symboliczne z punktu widzenia niemieckich środowisk tzw. wypędzonych. Polski MSZ w jednej z notatek z tamtego okresu pisze, że Kohl chce w ten sposób „wyjść naprzeciw oczekiwaniom kół przesiedleńczych i skrajnie konserwatywnych”. Ostatecznie szef niemieckiego rządu zrezygnował z odwiedzin Góry św. Anny, niemniej jednak jasno zaznaczył, jakie jest stanowisko RFN w kwestii tzw. wypędzonych. W szyfrogramie nr 0-1722/IV polskiej dyplomacji z tamtego okresu czytamy również, że współpracownik kanclerza Kohla – Horst Teltschik „przypomniał w obszernym wywodzie zakres wkładu finansowo-gospodarczego Bonn w «pakiet», który zdaniem Teltschika stawia RFN na pierwszym miejscu wśród państw zachodnich gotowych wesprzeć Polskę”. Zaraz jednak dodawano, że Niemców „niepokoi w tej sytuacji eksponowanie w naszych mediach, ale i w wypowiedziach oficjalnych (...) kwestii odszkodowań oraz granicy na Odrze i Nysie”.
Od samego początku transformacji ustrojowej, mimo że rząd i państwo polskie były słabe – Niemcy obawiali się roszczeń i pakietowali je. Na przykład kwestiami pomocy gospodarczej czy granicy. Szantażowali fantomową strukturę, jaką była rodząca się III RP.
Taktyka Niemiec nie sprowadzała się jednak tylko do tego. Z czasem Berlin przyjął stanowisko skrajnie ofensywne. W okresie rządów lidera SPD Gerharda Schroedera na znaczeniu zaczęły zyskiwać środowiska – jak to określał polski MSZ pod koniec lat 80. – „przesiedleńcze i skrajnie konserwatywne”. To za lewicowego kanclerza Polska miała największe problemy z Eriką Steinbach, czego efektem była uchwała Sejmu z 2004 r. opisująca trendy w niemieckiej polityce historycznej i nawołująca do podniesienia kwestii odszkodowawczych, aby te trendy powstrzymać (przypomnijmy, że poparł ją ówczesny poseł i wicemarszałek Sejmu Donald Tusk, ale i Leszek Miller, czy też szerzej cały Sejm – łącznie z Samoobroną i LPR. Przeciw głosował tylko jeden poseł – niezależny).
Tamto głosowanie i wcześniejsze działania rządów Mazowieckiego i Rakowskiego, czy operacja „Jedność” prowadzona przez wywiad PRL, pokazują, że podnoszenie kwestii odszkodowań nie było polityczną ekstremą, tylko stałym narzędziem w dyplomacji na długo przed pojawieniem się PiS. Nie ma powodu, by odmawiać partii Jarosława Kaczyńskiego prawa odwoływania się do niego również i dziś.
Tym bardziej że kanclerz z SPD Olaf Scholz – posługując się nieprawdą – i wiążąc układ „2+4” z kwestiami roszczeń, wprost przyznaje, jak bardzo słabe są karty Berlina w tej sprawie. Siłą Scholza jest natomiast to, że ma poparcie całej sceny politycznej w Niemczech. Jak zawsze interes narodowy jest doskonale odczytywany i definiowany przez tamtejsze elity polityczne.
Do wybuchu wojny polsko-polskiej taka zgoda była i u nas. Stanowisko w kwestii roszczeń popierali zarówno postkomuniści, elity postsolidarnościowe, jak i partie gniewu: Samoobrona i LPR. Wspierał je w 2004 r. zarówno Donald Tusk, jak i krążący wówczas wokół PiS i szykujący się do powrotu do krajowej polityki Radosław Sikorski. Za uchwałą Sejmu w 2004 r. głosował również późniejszy szef MSZ Grzegorz Schetyna. Dziś to już niestety przeszłość. I to właśnie ten brak porozumienia jest największą przeszkodą w zabiegach o należne Polsce pieniądze. Raport Mularczyka mógłby mieć jedną stronę i być jeszcze bardziej paździerzowy, niż jest, a i tak byłby użyteczną pałką w relacjach z coraz bardziej pluszowo-nacjonalistycznymi Niemcami, gdyby nie wojna o stanowisko Polski w tej sprawie w obrębie samej Polski.