Zamknięcie się w dobrze strzeżonej twierdzy, coraz bardziej wyrafinowane systemy monitoringu i inwigilacji, wymyślne systemy kontroli nie są rozwiązaniem problemu terroryzmu. A wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli z nim w Europie znowu do czynienia.

"Terroryści zawsze mają nad państwem przewagę, mogą bowiem zaatakować w wybranym przez siebie momencie, w wybrany przez siebie sposób i przeciwko wybranemu przez siebie celowi, natomiast państwo nie jest w stanie bronić przez cały czas przed każdym rodzajem zamachu każdego potencjalnego celu” - pisze prof. Tomasz R. Aleksandrowicz w swojej najnowszej książce. Niestety trudno się z tym nie zgodzić.
Po fali lęku przed terroryzmem, nierzadko przesadnego, która ogarnęła cały świat 20 lat temu, przyszedł okres uspokojenia. Dzisiaj w naszej zbiorowej wyobraźni jego miejsce zajęły raczej inne strachy: kryzys ekonomiczny, widmo głodu w wielu regionach i prowokowanych nim wielkich migracji, wojna w Ukrainie czy potencjalna agresja Chińskiej Republiki Ludowej na Tajwan. Warto jednak przypominać, że terroryzm jako taktyka prowadzenia walki - szczególnie słabszych przeciwko silniejszym - nie zanikł. Że to narzędzie wciąż leży w skrzynce i wcale nie zardzewiało. Co więcej, jest wciąż używane, nawet jeśli dzieje się to na tyle daleko od nas, że doniesienia o atakach nie zajmują czołówek polskich gazet.
Kolejna zła wiadomość: praktycznie we wszystkie wspomniane zagrożenia jest wkomponowane ryzyko powrotu terroryzmu do Europy. Do Polski także. Dlatego warto czytać Aleksandrowicza, który łączy doświadczenie praktyczne oficera służb specjalnych, a potem członka zespołu doradców ds. bezpieczeństwa w Kancelarii Prezydenta RP (w czasach Aleksandra Kwaśniewskiego, a więc w okresie szczególnie newralgicznym), z kompetencjami teoretycznymi profesora Wyższej Szkoły Policji i Collegium Civitas (po drodze był jeszcze zastępcą przewodniczącego zespołu strategii operacyjnej w ramach Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego). Przy tym wszystkim potrafi wyjść poza akademicki kanon, pisać jasno i zrozumiale oraz wplatać w fachowy tekst liczne przykłady i porównania zrozumiałe nawet dla laika. Tytuł jego ostatniej książki - „Prognozowanie zagrożeń terrorystycznych. Aspekty metodologiczne” - może wprawdzie odstraszyć wielu czytelników spoza branży. Zwłaszcza jego druga część zapowiada nudne wywody o rzeczach mało zrozumiałych i skomplikowaną terminologię. I rzeczywiście, autor wyjaśnia, czym naukowe prognozowanie (zresztą wielu zjawisk społecznych i politycznych) różni się od zgadywania. Krok po kroku tłumaczy metody wykorzystywane m.in. przez czołowe służby specjalne świata, dzięki którym starają się one „zajrzeć w to, czego jeszcze nie ma”. Nie każdy przez to przebrnie, ale komu się nie uda, ten niech przynajmniej nie powiela potem bzdur, że nauki społeczne (w tym o bezpieczeństwie i szeroko rozumiana politologia) to nie żadna nauka, lecz co najwyżej publicystyka. Natomiast nawet ci, którzy odpuszczą sobie opis stosowanych przez zawodowców narzędzi badawczych oraz analizę ich wad i zalet, mogą skorzystać. Książka przynosi bowiem sporo informacji o tym, czym był, jest (i będzie w przyszłości) terroryzm, i jak to może przełożyć się na nasze życie codzienne.

Zamiast szklanej kuli

Prognozowanie jest w naukach społecznych i w praktycznej polityce niezbędne, podobnie w biznesie - to truizm. Strategie bezpieczeństwa nie mogą polegać wyłącznie na działaniach reaktywnych, lecz muszą się skupiać na antycypacji zagrożeń. Każdy podmiot bezpieczeństwa (państwo, firma, organizacja, jednostka) powinien zawczasu wiedzieć, jakie ma możliwości reagowania na zagrożenia, które mogą wystąpić w przyszłości.
Ale kluczem do uniknięcia nieporozumień i rozczarowań jest świadomość ograniczeń metody naukowej. Jak wskazuje Aleksandrowicz, „prognozowanie na pewno nie jest stwierdzeniem, że w określonym czasie w przyszłości nastąpi określone wydarzenie”. To zadanie dla jasnowidza, nie dla analityka. Owszem, w pewnych okolicznościach możliwe jest stwierdzenie, że o konkretnej godzinie, w konkretnym miejscu będzie miał miejsce zamach terrorystyczny - i to nie na podstawie wróżenia z fusów, lecz działań operacyjnych i rzetelnej analizy informacji. Częściej mamy jednak do czynienia z sytuacjami, w których najlepsze nawet prognozowanie ogranicza się do wskazania stopnia prawdopodobieństwa, kto, kiedy, gdzie i jak uderzy.
Dzieje się to na kilku poziomach, które autor opisuje jako - odpowiednio - strategiczny, operacyjny i taktyczny. Na pierwszym określa się ogólnie poziom i charakter zagrożeń w korelacji ze zbadanymi głównymi trendami społecznymi i politycznymi. Na drugim typuje się najbardziej prawdopodobnych sprawców i ich sposób działania oraz możliwe rodzaje celów. Na trzecim dopiero, bez wątpienia najtrudniejszym, poszukuje się wniosków co do konkretnych wydarzeń w jak najprecyzyjniej wskazanych czasie i przestrzeni (i to na tym poziomie oprócz pracy czysto intelektualnej zazwyczaj niezbędne jest też rozpoznanie operacyjne). W różnym stopniu i w różnych kombinacjach na tych poziomach zastosowanie znajdują takie metody, jak ekstrapolacja dotychczasowych trendów (koniecznie z typowaniem punktów siodłowych, czyli momentów i czynników powodujących zakłócenie ich linearności), poszukiwanie analogii, analiza prawdopodobieństwa scenariuszy, dynamiczna analiza sieci społecznych (bardzo użyteczna w odniesieniu do organizacji terrorystycznych), w tym oparte na grafach szacowanie kierunku i intensywności przepływów między różnymi węzłami sieci, i wiele innych.
W gruncie rzeczy koszmarem sennym każdego terrorysty jest odporna na presję spanikowanych obywateli władza. To dlatego zagrożenie dotyczy zwłaszcza państw demokratycznych
Stosując na wszystkich tych poziomach sprawdzone narzędzia badawcze i ogromną dyscyplinę intelektualną, nie należy jednak lekceważyć intuicji - twierdzi Aleksandrowicz. To bynajmniej nie żadna „wiara w duchy”, lecz zwykła, naukowa konstatacja. Po prostu ludzki umysł jest w stanie rejestrować różnego rodzaju bodźce na poziomie podświadomości, co stanowi podstawę do wypracowania ocen i podejmowania działań nazywanych intuicyjnymi, ale w gruncie rzeczy często opartych na racjonalnych, choć nie do końca uświadamianych przesłankach. Należy też pamiętać - tu autor przywołuje autorytet niewątpliwego klasyka, twórcy amerykańskiej szkoły analizy wywiadowczej, Shermana Kenta - że „żaden proces analityczny nie doprowadzi do trafnej prognozy, gdy przeciwnik podejmuje decyzję będącą dramatycznym błędem. Wynika to z faktu, iż nie zostaliśmy przygotowani do lekceważenia naszych wrogów”. To zwięzłe wytłumaczenie m.in. tego, dlaczego tak wielu kompetentnych analityków pomyliło się niedawno co do rosyjskiego ataku na Ukrainę. Wszystkie racjonalne czynniki, które brali pod uwagę, zarówno natury wewnętrznej, jak i zewnętrznej, wskazywały bowiem, że Rosji taka akcja absolutnie się nie opłaci (co bieg wydarzeń zresztą dobitnie potwierdził). Mimo to Putin wydał rozkaz jej rozpoczęcia.
Warto przy tym pamiętać, że prognoza nie jest celem samym w sobie, lecz instrumentem pozwalającym na udaremnienie zamachu. Może to nastąpić w postaci przerwania przygotowań, np. przez aresztowanie potencjalnych sprawców lub wprowadzenie takich środków bezpieczeństwa, że owi sprawcy odstąpią od dokonania zamachu, stwierdzając, że jego przeprowadzenie przekracza ich możliwości. Albo, co też się zdarza, sposoby reakcji na jeszcze hipotetyczny zamach (mobilizacja służb ratunkowych, psychologiczne przygotowanie opinii publicznej) sprawią, że w kalkulacji terrorystów gra okaże się niewarta świeczki.

Terror nasz powszedni

Terrorystom potrzebna jest bowiem publika gotowa się bać, a jeszcze lepiej w panice ulegać ich żądaniom. W gruncie rzeczy ich koszmarem sennym jest odporna na presję spanikowanych obywateli władza. To dlatego zagrożenie dotyczy zwłaszcza państw demokratycznych. Terroryści wykorzystują bowiem podstawowe atrybuty demokracji: wolność słowa, dostęp do informacji, swobodę poruszania się, prawo do prywatności. „Trzeba powiedzieć wprost - pisze gorzko Aleksandrowicz - demokracja w ten sposób sprzyja terroryzmowi; dokonanie zamachu terrorystycznego np. w Korei Północnej jest mało prawdopodobne z uwagi na totalną inwigilację wszystkich przebywających tam osób. Wolność i demokracja kosztują, w tym przypadku ceną jest zagrożenie zamachami terrorystycznymi”. W innym miejscu autor stwierdza (całkiem zresztą realistycznie), że „terroryzm jest zjawiskiem trwałym i niemożliwym do definitywnego wyeliminowania, swoistym efektem ubocznym szerszych i głębszych procesów decydujących o cechach współczesnych społeczeństw”.
W tym kontekście ważną zaletą książki jest przypominanie o dwojakim w gruncie rzeczy charakterze zagrożenia terrorystycznego. Z jednej strony - tej bardziej efekciarskiej - są to zamachy, ofiary, straty materialne i strach w społeczeństwie. Z drugiej zaś, wskazuje nam autor, nadmierna reakcja państwa.
Rzecz więc w tym, aby pokonać terroryzm, zachowując zasady wolności, na których zbudowaliśmy współczesne społeczeństwa demokratyczne. Zamknięcie się w dobrze strzeżonej twierdzy, coraz bardziej wyrafinowane systemy monitoringu i inwigilacji, wymyślne systemy kontroli nie są rozwiązaniem problemu. Oznaczałoby to porzucenie liberalnych wartości, których musimy bronić. Walcząc z terroryzmem, musimy zatem zacząć od… wzmocnienia siebie. Należy po prostu przyjąć realistyczne podejście do akceptowalnego ryzyka, uznać zwalczanie terroryzmu za proces bez wyobrażalnego finału, uznać wyższość zasad moralnych, których bronimy, nad kwestią doraźnego komfortu (to akurat ważne nie tylko w kontekście zagrożeń terrorystycznych). Autor nie pozostawia nam zbyt wielu złudzeń. „Walka z terroryzmem będzie długim, kosztownym pod każdym względem i wyczerpującym procesem. Nie będziemy żyć w społeczeństwie wolnym od ryzyka i nie możemy być chronieni przed każdym nieszczęściem” - pisze.
To jednak nie oznacza, że państwo demokratyczne jest wobec terrorystów bezradne. Zresztą już od końca XX w. priorytetem w działaniach państw stało się nie tyle skuteczne ściganie karne sprawców ataków terrorystycznych, ile niedopuszczenie do zamachu - a tu fachowa prognostyka ma kluczowe znaczenie. Sytuację ułatwia rozwój infosfery, bowiem (wedle szacunków RAND Corporation) aż 70-80 proc. informacji istotnych dla zwalczania terroryzmu można już pozyskać ze źródeł otwartych (wywiad biały).
Aleksandrowicz przypomina za Brytyjczykiem Davidem Omandem, że faktyczne ryzyko jest iloczynem prawdopodobieństwa zagrożenia zamachem, podatności państwa na ataki terrorystyczne i wpływu, jaki zamach może osiągnąć. Prawidłowa ocena prawdopodobieństwa pozwala więc na przemyślane i efektywne podejmowanie działań mających nie tylko powstrzymywać osoby od dokonywania zamachu (w branżowej terminologii: prevent), ale też w maksymalnym stopniu go utrudnić, a nawet uniemożliwić (pursue). Prawidłowa ocena podatności pozwala na podjęcie działań zwiększających poziom ochrony przed atakiem terrorystycznym (protect), zaś określenie wpływu potencjalnego zamachu pozwala zredukować jego skutki poprzez przygotowanie się do natychmiastowej reakcji i skrócenie czasu zakłóceń funkcjonowania zaatakowanego obiektu, co Omand nazywa odpornością (resilience). Dzięki prawidłowej prognozie zagrożeń każdy czynnik ryzyka może więc zostać wyodrębniony, a jego oddziaływanie - ograniczone.

To samo, tylko bardziej

To wszystko nie są rozważania czysto akademickie. Tomasz Aleksandrowicz pisze o procesach analitycznych, których obaj od lat jesteśmy uważnymi obserwatorami, a niekiedy uczestnikami: opisywane w jego książce metody stanowią fragment naszego wspólnego warsztatu dzielonego z rzeszą często bezimiennych rzemieślników w kraju i za granicą. Niektórzy z nich ocierają się czasem o artyzm albo wręcz o geniusz. Wśród mniej znanych przykładów na uwagę zasługuje jeden z przytaczanych w książce przypadków wyjątkowo trafnej prognozy wywiadowczej. Otóż w połowie lat 70. XX w. wywiad amerykański zdołał wytworzyć dokument, w którym szacowano, że spodziewane załamanie ekonomiczne bloku wschodniego spowoduje w perspektywie najbliższych kilku lat znaczące perturbacje społeczne, najsilniejsze w Polsce. ZSRR miał wówczas stanąć przed alternatywą: interwencja bezpośrednia lub rozwiązanie problemu rękami polskich komunistów, ze wskazaniem na ten drugi wariant. Da się? Da się! Zazwyczaj jednak pozostaje pytanie, co z tą użyteczną wiedzą wypracowaną przez służby zrobią decydenci polityczni.
Wracając do współczesności: „Global Trends 2024. A More Contested World”, czyli dokument opracowany i opublikowany w zeszłym roku przez amerykańską National Intelligence Council, przynosi nam kilka istotnych wniosków co do dominujących trendów rozwoju środowiska bezpieczeństwa. Na przykład, że grupy terrorystyczne będą nadal wykorzystywać podziały społeczne i słabe rządy, aby promować swoje ideologie i zdobywać władzę poprzez przemoc. W ciągu najbliższych 20 lat „konflikty regionalne i wewnątrzpaństwowe, presja demograficzna, degradacja środowiska i osłabienie demokracji prawdopodobnie zaostrzą polityczne, gospodarcze i społeczne poczucie krzywdy, które terroryści od dawna wykorzystują do zdobywania zwolenników oraz bezpiecznych przystani do organizowania, szkolenia i działania. (…). Globalne grupy dżihadystyczne będą zapewne największym i najbardziej uporczywym zagrożeniem transnarodowym, a także zagrożeniem w swoich regionach ojczystych. Korzystają ze spójnej ideologii, która obiecuje zapewnić tysiącletnią przyszłość, dzięki silnym strukturom organizacyjnym i zdolności do eksploatowania dużych obszarów nie zarządzanych lub słabo zarządzanych terytoriów, zwłaszcza w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Azji Południowej”. Przytaczany przez Aleksandrowicza dokument odnotowuje też, że skrajnie prawicowi i lewicowi terroryści mogą się znów pojawić w Europie, Ameryce Łacińskiej, Ameryce Północnej i być może w innych regionach, podobnie jak ci, którzy za pożywkę mają konflikty etniczne.
Większość ataków terrorystycznych - jak wynika ze skumulowanej wiedzy eksperckiej, wytworzonej na podstawie opisywanych metod naukowych - w ciągu najbliższych 20 lat prawdopodobnie będzie nadal wykorzystywała broń podobną do obecnie dostępnej (strzelecką i improwizowane materiały wybuchowe), ponieważ są one wystarczające, dostępne i niezawodne. Jednak postęp technologiczny, w tym sztuczna inteligencja, biotechnologia i internet rzeczy, mogą przynieść nowe metody ataków i współpracy ponad granicami. Terroryści będą również poszukiwać broni masowego rażenia oraz innych rodzajów broni i metod, które pozwolą im przeprowadzać spektakularne ataki z masowymi ofiarami. Na przykład Islamskie Państwo w Iraku i Syrii (ISIS) już wykorzystuje gaz musztardowy i intensywnie używa bezzałogowych statków powietrznych - podobnie jak wspierani przez Iran bojownicy szyiccy. Autonomiczne pojazdy dostawcze kierowane za pomocą systemów sztucznej inteligencji mogłyby umożliwić nowe formy ataków, a środowiska rzeczywistości rozszerzonej - nowe, efektywniejsze formy szkolenia. Prognozy wskazują jednak, że te same czynniki dają też do ręki państwom i zainteresowanym podmiotom komercyjnym zupełnie nowe narzędzia do działań anty- i kontrterrorystycznych.
ikona lupy />
Tomasz R. Aleksandrowicz „Prognozowanie zagrożeń terrorystycznych. Aspekty metodologiczne” wyd. Difin Warszawa, 2022 / nieznane
Rządy prawdopodobnie będą więc nadal dramatycznie zwiększać liczbę i rodzaje gromadzonych informacji, a także narzędzia do ich sortowania i organizowania - wyciąga wniosek Aleksandrowicz. Trudno się z nim nie zgodzić. Postępy w identyfikacji biometrycznej, eksploracji danych, pełnej analizie wideo i analizie metadanych zapewnią rządom lepsze możliwości identyfikacji osób będących zagrożeniem i wykrywania spisków. Rozwój precyzyjnych zdolności uderzeniowych dalekiego zasięgu może zaś odebrać terrorystom bezpieczne schronienie - niedostępne dla sił policyjnych lub lekkiej piechoty.
Jednocześnie, zmiany w układzie sił w świecie, w szczególności rosnąca pozycja Chin, prawdopodobnie zakwestionują wysiłki antyterrorystyczne USA i mogą utrudnić tworzenie dwustronnych partnerstw lub wielostronnej współpracy w zakresie gromadzenia danych podróżnych i wymiany informacji, które są kluczem do uniemożliwienia terrorystom przekraczania granic i wchodzenia do nowych stref konfliktu. Biedne kraje prawdopodobnie będą się zmagać z zagrożeniami rodzimymi, zwłaszcza jeśli międzynarodowa pomoc antyterrorystyczna będzie ograniczona. Niektóre państwa stojące w obliczu zagrożeń egzystencjalnych - takich jak rebelie - mogą się zdecydować na zawarcie paktów o nieagresji, które dadzą terrorystom swobodę organizowania się w ich granicach, a inne będą zmuszone do poddania się terrorystycznym rządom na części ich terytoriów.
Z polskiego punktu widzenia warto dorzucić do tego parę konkretów nieobecnych lub niewystarczająco wyeksponowanych w książce Aleksandrowicza. Oczywiście też opartych na metodycznej analizie. Po pierwsze, grozi nam renesans terroryzmu państwowego sponsorowanego przez Rosję. To naturalne w sytuacji, gdy przegrywa ona na płaszczyźnie dyplomatycznej i militarnej. Rośnie wtedy pokusa siania destabilizacji i zamętu w obozie przeciwników, a narzędzia terrorystyczne nadają się do tego celu znakomicie. Po drugie, pogłębiający się kryzys ekonomiczny i społeczny łatwo może uruchomić ciąg „wzrost zbiorowej i indywidualnej frustracji → radykalizacja → skłonność do przemocy → terroryzm”. W obu tych scenariuszach, ale szczególnie w drugim, możemy mieć do czynienia z samotnym wilkiem, czyli niezwykle trudną do uprzedniego namierzenia i powstrzymania, a bardzo zdeterminowaną jednostką.
Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji